poniedziałek, 14 lipca 2014

Weekend pełen atrakcji...

Miałam pisać o czymś innym, bo myślałam, że będziemy mieli kolejny nudny weekend. Będzie padał deszcz, my z braku innych alternatyw wylądujemy u teściów i zamiast spędzić miło czas tylko się poirytujemy.
A tu taka niespodzianka.
Weekend mieliśmy pełen atrakcji. Nie nudziliśmy się nawet przez moment.

W sobotę, tak jak wszystkie prognozy zapowiadały, od samego rana lało, było zimno i ciemno. Żeby nie marnować czasu, zaplanowałam małżonkowi sprzątanie piwnicy. Przyjechał jeden z naszych pracowników i we dwóch w końcu uprzątnęli ten cały bajzel, który tam się zrobił przez ostatnie lata. Teraz, kiedy na świecie ma się pojawić drugie dziecko, musimy jakoś ogarnąć przestrzeń i piwnica bardzo nam się do tego przyda. Tak samo jak półki w kuchni, które przy okazji wyprosiłam.

Po drzemce filipkowej i po obiedzie postanowiliśmy, zamiast jechać do teściów, wybrać się na salę zabaw. Nigdy na takiej nie byliśmy. Miałam obawy czy Fi się tam odnajdzie, czy będzie tam coś dla niego. Niepotrzebnie się martwiłam. Fifcio najpierw był oszołomiony i nieśmiały, ale za chwilkę oszalał dla basenu z piłkami. Troszkę szkoda, że było mało dzieci w podobnym wieku, bo on tak strasznie chce się bawić, a starsze dzieciaczki jednak go olewają. Może następnym razem trafimy lepiej albo po prostu umówimy się z kimś znajomym, bo w takim miejscu można spokojnie umówić się również na kawę, gdy dzieci się bawią.
W Lublinie mamy takich sal kilka więc jeszcze troszkę zwiedzania przed nami.
Po takiej zabawie Fifi przespał nam całą noc bez ani jednej pobudki. I nawet nie obudził się po 5, a wstał pół godziny po mnie, o godzinie 7.
Może w nocy się przebudzał na picie, ale zostawiłam mu niekapka w łóżeczku więc nawet nie wiem. Nas w każdym bądź razie nie budził.

W niedzielę miałam przeczucie, że jak czegoś fajnego nie wymyślę, to Tata Filipa będzie jednak naciskał na wizytę u jego rodziców więc na poranek wymyśliłam spacer.
Poczłapaliśmy sobie spacerkiem do naszej cudnej galerii handlowej. Musiałam kupić zabezpieczenia na szafki, bo Fi nadal lubi pogrzebać tam, gdzie jest najwięcej słoików lubi innych równie ciekawych rzeczy. O godzinie 9-10 rano w niedzielę jest najlepsza pora na rodzinne zakupy, bo w sklepach nie ma prawie nikogo. Spotykamy zazwyczaj rodziny z dziećmi obskakujące szybko sklepy zanim zacznie się prawdziwy najazd.
Potem, jak prawie co tydzień, poczłapaliśmy na cmentarz i też jak prawie co tydzień, spotkaliśmy się z babcią. Nie widziałam babci już prawie miesiąc, tyle samo ona nie widziała Filipa więc zaniosłam jej zdjęcia z wakacji, poplotkowaliśmy troszkę i uciekliśmy na filipią drzemkę do domu.
No i oczywiście zanieśliśmy mamie jej ulubione mieczyki.

Na poobiednie atrakcje wymyśliłam sobie nasz cudny zalew. Można tam pospacerować, ale i spotkać znajomych, których dawno się nie widziało. Taki to lubelski zwyczaj, że w niedzielne popołudnie większość mieszkańców wali nad wodę, która jest najbliżej.
No niestety akurat się zachmurzyło i nasza wycieczka stanęła pod znakiem zapytania. Siedzieliśmy i głowiliśmy się co mamy w takim wypadku robić, gdy zadzwonił mój tata. Takie cuda zdarzają się niezwykle rzadko więc spakowaliśmy Filipa i pojechaliśmy.
Tam dom nieprzystosowany pod dziecko, ale zawsze to lepsze niż siedzenie w domu. Fifiś wszystko pozwiedzał i w końcu dotarł do tunelu i dziadkowych pomidorków. Tam mu się podobało zdecydowanie najbardziej, ale trzeba go było stamtąd zabrać, bo pozbierałby wszystkie zielone owocki z krzaczków.
 Było miło, ale na koniec zrobiło mi się przykro. Nic nikomu nie powiedziałam, ale swoje poczułam.
Okazało się, że zostaliśmy zaproszeni, bo akurat goście, których mają od tygodnia (córka i wnuczka kobiety mojego taty), pojechali na jakieś chrzciny. Wyszło tak, jakby nie chcieli, żebyśmy się spotkali.

W między czasie zadzwoniła moja babcia, że ona wybrała się na działkę i czy my nie zajedziemy. Tak to już bywa w życiu, że jak nie ma się co robić, to nikt się nie odezwie, a jak ktoś coś zaproponuje, to pote propozycje sypią się hurtowo. 
Miałam straszną ochotę się tam wybrać, bo nie byłam już parę lat, działka przeszła we władanie mojej cioci i wujka i już tam nie urzędujemy, a teraz nadarza się okazja. No, ale byliśmy u taty. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że godzina 18 to wcale nie jest tak późno. To że my o tej porze zazwyczaj jesteśmy w domu, nie znaczy, że każdy tak ma. 
No i pojechaliśmy.
Prawie cała rodzina ze strony mojej mamy w jednym miejscu, to ostatnio dla mnie rzadkość. Fifi miał frajdę z zabawy z prababcią. Prababcia też uszczęśliwiona. I wróciliśmy do domu z porzeczkami na kompot. Oczywiście zbierał Fifiś. Biegał przez całą działkę i nosił po dwa owocki do pojemniczka.

Po takich atrakcjach noc mieliśmy niespokojną, ale widok jaki zastałam po wstaniu rano z łóżka, wynagradza mi wszelkie niedogodności.
No i zaczęliśmy nowy, mam nadzieję równie ciekawy tydzień.
I czekamy na kolejny weekend.

A jak wam minęły te dwa ostatnie dni?


10 komentarzy:

  1. Tylko pozazdrościć Wam takiej fajnej zabawy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekstra weekend! :) Sale zabaw są super, fanie że macie do takiej dostęp :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super! Masz rację ze starszymi dzieci, nie przepadają za takimi maluszkami. No ale ja i tak lubię patrzeć na córkę, która uczy się nawiązywać kontakt z innymi dziećmi. Godzina 18 - my najczęściej dopiero wtedy wychodzimy na dwór, gdy jest upał.

    OdpowiedzUsuń
  4. ale aktrakcji :) u nas tez nudo nie bylo, ale az tylu wrazen nie mielismy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Na której sali zabaw byliście? My od długiego czasu wybieramy się do Gali i ciągle nam nie po drodze.
    A poza tym super weekend, a ostatnie zdjęcie genialne:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Weekend udany jak widzę :))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Nadrobiłam wszystkie wpisy :)
    Rośnie Filipek jak na drożdżach, a jak się czuje przyszła Młoda Mama po raz drugi?

    OdpowiedzUsuń
  8. Co to był za weekend ;) no a jaki mały pomocnik rośnie ;)

    OdpowiedzUsuń