poniedziałek, 6 października 2014

Fifi odkrywca czyli ciężarna kontra pomysłowość dziecka...

Nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Mało tego, większość ostrzegała, że będzie ciężko. Na specjalną pomoc i wsparcie nie liczyłam. W końcu człowiek uczy się na błędach. Nie chciałam nastawiać się na zbyt wiele, żeby potem się nie zawieść. Nastawiłam się na brak pomocy i przynajmniej się nie rozczarowałam.
Ale nie o tym.
Fifi przechodzi coś, co ja na początku odbierałam jako przedwczesny bunt dwulatka. Buntem dwulatka to chyba nie jest, bardziej próbą sił i próbą wysondowania, jak daleko można się posunąć w swoich wariacjach. A że mój brzuszek nie maleje, powiedziałabym nawet, że w zastraszającym tempie przybiera rozmiary monstrualne, to i ja sił mam mniej i wszystkie te działania odbieram ze zdwojoną mocą. 
Filip jest w stanie w przeciągu dwóch minut roznieść pomieszczenie, w którym przebywa. Zawartość każdej szafki czy szuflady, która nie jest zabezpieczona, w mgnienia oka znajduje się na podłodze. Gdyby jeszcze w jednym miejscu, ale nie, rozrzut przedmiotów jest przeogromny. A ja potem, z tym dużym brzuszkiem, posapując, gimnastykuję się, żeby to posprzątać. Żadne "nie" czy "nie wolno" nie działa. Próba odciągnięcia go też przynosi odwrotny efekt plus rzucanie się na podłogę i dzikie wrzaski, a mi pęka kręgosłup. Gdy staram się to ignorować, to mogę być pewna, że za chwilkę coś sobie zrobi. W amoku rzuca się na oślep i najprawdopodobniej w coś uderzy. 
Szafki, szafkami, pozostały otwarte już tylko te, w których nie ma niczego co można zniszczyć, pogodziłam się już z tym wiecznym sprzątaniem, ale są inne sprzęty i pomieszczenia, gdzie zwyczajnie Fifi od pewnego czasu ma zakaz wstępu.
Pierwszym jest łazienka.
Jeszcze jakiś czas temu, jak Fi szedł do łazienki, to ja miałam chwilkę dla siebie. Nauczony, że kosza na śmieci się nie rusza, układał sobie tylko piramidki z naszych kosmetyków kąpielowych. Niczego nie otwierał, nigdzie nie właził, nic mu tam nie groziło. Aż do czasu, kiedy odkrył półkę obok zlewu, gdzie są nasze codzienne kosmetyki, w tym perfumy. To, że jedne już rozbił, że robi bałagan, to nic. On się wspina na cokolik i wisząc pod zlewem sięga jedną ręką do tej półki. A ja mam już najgorsze wizje mojego dziecięcia uderzającego główką w podłogę. Myślałam, że tak jak z koszem na śmieci, tłumaczenie podziała, ale pokusa jest chyba za silna. Nie ma innego wyjścia, jak go stamtąd wyrzucić, a raczej wyciągnąć, bo automatycznie mu odbiera wtedy władzę w nóżkach, przy akompaniamencie pisku. Ekstremalne ćwiczenia zaczynają się wtedy, gdy ja muszę lub chcę coś zrobić w łazience. Mam wtedy do wyboru ciągłe ściąganie go z tego cokolika albo słuchanie wrzasków pod drzwiami.
Drugim takim miejscem jest kuchnia zamknięta w końcu jakiś tydzień temu, gdy po wielu wnioskach wysyłanych do męża, sama zamówiłam bramkę.
W kuchni pierwszą rzeczą, jaką odkrył nasz synek, były kocie miski. Do pewnego czasu nam to nie przeszkadzało, po prostu zabieraliśmy miski i dawaliśmy, jak wychodziliśmy lub jak Fifi spał. Ale teraz kocur nam choruje, najprawdopodobniej długo już nie pożyje, a my chcemy mu jakoś ułatwić te ostatnie dni, tygodnie może miesiące więc chcemy, żeby miał łatwy dostęp i do jedzenia i do picia.
Sam kotek też obrywał wiecznie od Filipka i akurat w zamkniętej kuchni znalazł swój azyl.
Sprzęty kuchenne też nie pozostały obojętne filipiej ciekawości. Zamrażalka, zmywarka, piekarnik. Żadne tłumaczenia, żadne branie za rączkę i prowadzenie do zabawek. Nic nie działało, a on wracał jak bumerang. Mało tego, wykorzystywał moją nieuwagę i znajdowałam potem mrożonki u niego w łóżeczku czy program w zmywarce zamiast 2,5 godziny trwał 6.
Ale nie to zaważyło o zamknięciu kuchni. Fifi od jakiegoś czasu wrzuca wszystko do zlewu, na blaty, ale niestety i na kuchenkę, a na kuchence niekiedy się coś gotuje. Nie poszliśmy jeszcze z duchem czasu i mamy kuchenkę gazową, a to już zaczęło być niebezpieczne. Raz wrzucił poduszkę i wtedy dotarło do mnie co mogło się stać.
Wszystkie te filipie fanaberie jakoś opanowałam, jakoś daję sobie z nimi radę, choć przyznam, że czasem sił i cierpliwości zaczyna brakować. Gdy czas nie goni i energii starcza, to tłumaczę nadal, nadal zabieram, wyprowadzam, przytulam i zabawiam zabawkami. Mam nadzieję, że to jakoś zadziała, ale czasem zwyczajnie te zamknięcia ratują mi zdrowie psychiczne. Jednak jednej rzeczy do tej pory nie jestem w stanie ogarnąć. Raz na jakiś czas Fi weźmie mnie za rękę i ciągnie. To do kuchni, to do przedpokoju pod drzwi i chce żeby go wziąć na ręce, bo on się będzie bawił na blacie albo włącznikami albo mikrofalówką albo byle czym byle z poziomu moich rąk. Tutaj mogę tylko podziękowania skierować do teściowej i cioci męża, ale co z tym zrobić w praktyce skoro nie wzięcie na ręce skutkuje histerią jakiej świat nie widział, szczypaniem, ciągnięciem za odzież, a na sam koniec przywaleniem w coś głową. 
O ile zabronienie czegoś, wyprowadzenie z pomieszczenia, zamknięcie drzwi, jakoś działa i Filip się po krótkim czasie zajmie czymś innym (najprawdopodobniej czymś równie pomysłowym, jak zakazana czynność), to odmówienie pójścia za nim, jak ciągnie i wzięcia na ręce, to jest istny armagedon. Do tego stopnia, że jak już wiem, że coś takiego się święci, to się napinam i nastawiam na najgorsze.

Oczywiście, to nie koniec atrakcji fundowanych mi przez dziecię me. Są jeszcze zapasy przy przebieraniu, gonitwy z jedzeniem, łapanie w locie skaczącego dziecka i wiele, wiele innych, ale są też rzeczy, które mnie mila zaskakują. Tak na przykład, żebym miała dość dużo sił na te codzienne akrobacje, mogę się wyspać w nocy. Bo od jakiegoś czasu Fi przesypia nam ładnie noce. Nie wszystkie oczywiście, bo czasem coś się zdarzy, jak na przykład trójeczki w natarciu, ale nie narzekam na spanie. A jeśli już, to na chrapiącego męża i brzuszkowe dzieciątko kopiące w pęcherz, a nie na Filipa.
No i te wieczne uśmiechy. Między napadami złości, Fi uśmiecha się ciągle, jest pogodny i wesoły, żeby za chwilkę wybuchnąć po czym znów wpaść w niepohamowaną radość.
A przytulanki?
Za przytulanki mogłabym oddać wszystko, nawet te przesypiane noce. Albo nie, bo skąd  bym miała siłę na wychowywanie tego małego buntownika?
Tak jak pisałam na początku, łatwo nie jest, ale też nie jest źle. Bywają dni lepsze i gorsze, jest równowaga. A ja się w tym wszystkim naprawdę czuję dobrze choć czasem ciężko. I to w sensie bardzo dosłownym.

18 komentarzy:

  1. Rozumiem Cię jak nikt, bo Kaja ma tak samo. To jest dziecko, które wciąż broi i roznosi każde pomieszczenie, w którym przebywa, a poza domem ostatnio zaczęła układać się na ziemi, gdy coś jej nie pasuje lub nie chce gdzieś iść. Potrafi np. złapać na kratę kuchenki gazowej i zrzucić ją na siebie. Jest wysoka i bez problemu tam dosięga. W łazience otwiera kosmetyki i gdy znudzi jej się wrzucanie wszystkiego do wanny to otwiera je i próbuje wypić. Ostatnio w kibelku znajomych złapała za kostkę do WC. Każde ubieranie i przewijanie to gonitwa. Jedzenie to tylko w krzesełku do karmienia, inaczej to samo. Spanie to ciągłe uciekanie z łóżka. A gdy usiądę choć na chwilę, aby zrobić coś na laptopie, zaczyna się krążenie wokół lapka, resetowanie, próby wyłamywania tej wysuwanej kieszeni na płytę. Potem rzucanie moim telefonem. Z komputera PC potrafi wyrywać klawisze z klawiatury. Trafiły nam się małe diablątka, które nie usiedzą. Ale liczę, że to minie i może im starsze tym grzeczniejsze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też na to liczę, bo u mnie jest dokładnie to samo;)

      Usuń
  2. Jakbym czytała o Niko, ostatnio coś się z nim dzieje i jakoś nie za bardzo umiem to połapać, co do walenia głową to mu daje, nabił sobie guza raz drugi i już tego nie stosuje, ale zaczął od nowa gryźć a z tym już był spokój
    ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fifi na szczęście nie gryzie, ale jak coś w niego wstąpi, to jest nie do opanowania.

      Usuń
  3. Niestety dziecię około 2 lat jest najbardziej rozbrykane, ciekawe i chce postawić na swoim. Ale powiem Ci, że z 3-latkiem już spokojnie można się dogadać a nawet liczyć na pewną pomoc. A 5-latki tez przeżywają mały bunt. Mój syn oraz tez i jego koledzy w grupie, bo dziewczynki sa trochę spokojniejsze, buntują się, mają swoje zdanie, którego twardo bronią i nawet znajdują masę powiedzmy, że sensownych argumentów. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko jakie widełki obejmuje to "koło 2 lat"? Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość i czekać;)

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Nie ma czego podziwiać;) Bywają chwile, że siadam i myślą: "co myśmy zrobili? co nas podkusiło?", ale na szczęście to szybko przechodzi;)

      Usuń
  5. Rozumiem, co czujesz bo mam podobnie, choć już nauczyłam się wyprzedzać fakty i odwracanie uwagi Tomka opanowałam do perfekcji. Oby nie skończyły mi się pomysły:-) Będzie Ci ciężko, gdy urodzisz. U mnie Tomek oszalał, gdy Córka miała 5 miesięcy. Tak, jakby ją dopiero zauważył, że jest i wszystko go denerwował i nadal denerwuje, a zwłaszcza to, co związane jest z córeczką... Życzę dużo cierpliwości,siły, wytrzymałości i zdrowia:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, mam nadzieję, że jakoś dam sobie radę. Choć przyznam, że już zaczynam mieć niezłego stracha;)

      Usuń
  6. Masz meza do pomocy a to duzo daje bo nawet jakby nic nie robil to zawsze jest sie do kogo odezwac. Ja jestem sama z maluchem i w ciazy. A meza widze raz na pare tygodni bo pracuje. Takze mysle ze nie masz na co narzekac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idąc tym tropem, nikt nie powinien narzekać, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto ma gorzej. Twój mąż bywa rzadko w domu, a inna nie ma go wcale. Każdy ma prawo czasem ponarzekać, bo każdemu jest czasem ciężko.

      Usuń
  7. Podziwiam Cię za to, że codziennie masz siłę. Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie siebie z brzuchem i Kacprem na rękach. Może za jakiś czas, jak będzie w wieku Fifiego zacznę sobie wyobrażać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja od samego początku nie wyobrażałam sobie, jak to będzie potem, za tydzień, za miesiąc;) Teraz nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co będzie, jak brzuszydło osiągnie jeszcze większe rozmiary;) A potem, jak to będzie po porodzie;) I tak ciągle czegoś sobie nie mogę wyobrazić, a potem przychodzi ten moment i po prostu trzeba jakoś dawać radę;)

      Usuń
  8. Podziwiam Cię! Musisz być oazą spokoju i wytrzymałym okazem, bo ja czytając o wyczynach Filipa czuję się zmęczona i poddenerwowana. Chyba bym nie wytrzymała długo jakby Marycha mi tak balowała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sama się sobie dziwie, bo z oazą spokoju nie mam naprawdę nic wspólnego. Wręcz przeciwnie, jestem raczej cholerykiem i nerwusem. Na wszystko wokół wkurzam się w ułamku sekundy, a działania Filipa jakoś tak po mnie spływają;) Wściekam się oczywiście, ale bardziej na siebie, że nie daję rady, a nie na Małego.

      Usuń
  9. Madziu, podziwiam Cię..naprawdę...ja zawsze marzyłam o dwójce dzieci. chciałam aby Michał miał rodzeństwo i pomijając splot wydarzeń w moim zyciu, które to opóźniły, i tak planowałam nie wcześniej niż młody skończy 4-5 lat...Wyszło 7. I dla mnie to idealne rozwiązanie...Wprawdzie potem jest coraz trudniej wyjść z własnej strefy komfortu, takie "odchowane" dziecko jest już samodzielne, rodzice mają czas dla siebie...
    Ale wierzę, że to jest tylko etap przejściowy. . potem będzie tylko lepiej...ściskam ciepło... Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już teraz łapię się na tym, że myślę "a przecież już mamy tak fajnie, przespane noce, dziecko zaczyna coś kojarzyć, można z nim wszędzie pojechać, po co nam to było? po co zaczynać to wszystko od nowa ". Także nie wiem, jak szybko bym się zdecydowała na kolejne dziecko, jakby mnie teraz mąż nie przekonał. A zastosował właśnie taki argument, teraz przez to przejdziemy, a potem będzie już tylko lepiej;) A jak nas kiedyś jeszcze najdzie na trzecie dziecko, to będziemy mieli czas;)

      Usuń