czwartek, 2 października 2014

Kicu, kicu czyli wycieczka do Kazimierza...

Jesień straszy i straszy deszczowymi, pochmurnymi dniami. Wieje wiatr, chmury opadają nisko, jest zimno i nieprzyjemnie. Na szczęście nie cały czas. Zdarzają się też piękne, słoneczne dni. Ostatni weekend też zapowiadał się nieciekawie, w sobotę padało, wiatr urywał głowy, do tego nas wszystkich dopadła senność. Zaspaliśmy na basen, kręciliśmy się bez celu po mieście, a popołudniem okazało się, że zamknięto naszą ulubioną salę zabaw. Jakby tego było mało, chcieliśmy spędzić wieczór przy pizzy, a pizzeria, z której zawsze zamawiamy przyjmowała zamówienia, ale na za trzy godziny. Biorąc pod uwagę, że za zamawianie zabraliśmy się koło 21, to perspektywa nie była najciekawsza.
No, ale jakoś bez marudzenia przetrwaliśmy sobotę i po nocy obudziliśmy się w niedzielę w bardzo dobrych humorach. Co akurat jeśli chodzi o mnie, to mocno mnie dziwi, bo chrapiący małżonek skutecznie umilił mi nocny odpoczynek. Ale jakoś się udało.
Gdy usłyszałam, jeszcze leżąc w zaciemnionej sypialni, że na dworze świeci słoneczko i zapowiada się piękny dzień, od razu rzuciłam do męża "jedziemy do Kazimierza". Małżonek podłapał i po spokojnym zebraniu się wyruszyliśmy w drogę.
Podróż minęła nam dość spokojnie, jak na Filipa. Skonsumował banana, pomarudził troszkę, bo przecież nie byłby Filipem i jakoś daliśmy radę.
Myśleliśmy, że trafimy na luźniejszy dzień, ale już na samym wjeździe natknęliśmy się na jakiś festyn. Jak się potem dowiedzieliśmy, było to coś w rodzaju święta jesieni, nie wiem dokładnie, nie zaszliśmy tam, bo przeraził nas tłum. Parkingi też były zapchane po brzegi, ale my jak zwykle pojechaliśmy do rodziny męża, która prowadzi tam gościnne pokoje i jadłodajnie, żeby tam zostawić samochód. Zaszliśmy nawet do nich na chwilkę na kawkę i na herbatkę, a Fifi miał pierwszy raz do czynienia z pieskami. Od wejścia dopadły go dwa małe, kudłate stwory. Na początku się przestraszył i wylądował u mnie na rękach z płaczem, ale potem był w siódmym niebie i wziął je za takie troszkę inne kotki.

Potem wyruszyliśmy na spacerek.
Przeszliśmy pośpiesznie przez rynek, pognaliśmy na mały rynek na targ, myślałam, że znów wrócę z jakiś kotkiem do mojej kolekcji, ale Fifi się nudził, a jakaś pani przed nami strasznie targowała i odeszliśmy z niczym. Filip bardzo szybko zrezygnował z wózka, a my przenieśliśmy się ze spacerowaniem na nasz ulubiony wał nad Wisłą. 




Nie wiem, jak to się dzieje, ale Fifi ze mną na spacerze jest aniołkiem, z mężem to samo, a jak jesteśmy razem, to zaczynają się akcje akrobacje. Zawsze wtedy chce iść w swoją stronę, wiesza się na naszych rękach, pokłada na ziemi i kica. Podskakuje i złości się strasznie. My nie rezygnujemy jednak ze wspólnych spacerów i liczymy, że w końcu odpuści i będziemy mogli spacerować w miarę spokojnie.
A na razie mamy tytułowe "kicu, kicu".


 Co byśmy nie robili, z czasem nam się kończy cierpliwość, a Filipowi siły i ląduje na rękach. To chyba jego ulubiony środek transportu.


Zrobiliśmy tylko krótkie kółeczko, niczego sobie nie kupiliśmy, nie posiedzieliśmy w knajpce, nie wleźliśmy na basztę ani zamek, Górę Trzech Krzyży też jakoś tak minęliśmy, ale wycieczkę uznajemy za super fajniastą. Bo nawet, jak Fifi troszkę poszaleje, to jesteśmy razem i razem spędzamy czas, a to przecież najważniejsze. Uwielbiam takie dni. Jak potem oglądam zdjęcia, to buźka sama mi się uśmiecha. Oby jeszcze ta jesień nas tak miło parę razy zaskoczyła, a my już na pewno wymyślimy sobie jakieś atrakcje, żeby nie siedzieć w domu i się nie nudzić.


Na koniec wycieczki jeszcze udało nam się zjeść coś na kształt obiadu i wróciliśmy do Lublina. Także pełnia szczęścia i pozytywnego zmęczenia.
Mam nadzieję, że to nie ostatni nasz taki wyjazd tej jesieni, bo nawet taka krótka i bliska wycieczka pozwala naładować baterie na dalsze zmagania z codziennością.

13 komentarzy:

  1. Pięknie wyglądasz!
    Zdjęcia z wycieczki takie ciepłe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietne zdjecia :-) fajna rodzinka:-) wswiecieoliwii.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudownie wyglądasz! Dzieciaki mają piękną mamę :) ja też uwielbiam takie spontaniczne wycieczki, mój mąż już mniej :/

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny już masz brzuszek, a ta bluzka z serduszkiem - cudna :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny brzusio <3
    A wycieczka fajnie że udana, i ciesz się, że Fifi grzeczny gdy z jednym z Rodzicow na spacerze jest ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Miło słyszeć, że wycieczka udana, no i pogoda widać, że dopisała :)

    OdpowiedzUsuń
  7. cudowny brzuszek!!!! a pogoda piękna;)

    OdpowiedzUsuń
  8. ah Kazimierz bardzo lubię:) a już dawno nie byłam. Brzuszek coraz większy!
    Mój Filipek na szczęście bardzo lubi swój wózek,więc spokojnie możemy wybierać się nawet na długie wycieczki, w miarę ładnie chodzi też nóżkami, a na rękach nie lubi być noszony.

    OdpowiedzUsuń
  9. OOO, to może i my skoczymy do Kazimierza? :) Widzę, że nie próżnujecie i kraj poznajecie. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwielbiam Kazimierz.. A tak dawno nie byłam... Pięknie wyglądasz :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Wycieczki są fajne :)
    A Ty wyglądasz pięknie :)

    OdpowiedzUsuń