czwartek, 30 października 2014

Ta ostatnia niedziela, leniwa niedziela...

Jako że Matka weszła w okres ciąży ten podobno najcięższy i najbardziej dokuczliwy, to i marudna się zrobiła strasznie. Swoją drogą, przy Fifulu, nie było aż tak źle, ale, jak to mówią, każda ciąża jest inna. Ta okazała się dość uciążliwa na początku, niezauważalna w środku i ciężka w trzecim trymestrze. Jak będzie dalej, to się jeszcze okaże, choć na poprawę jakoś specjalnie nie liczę. Mogę za to liczyć na to, że Filipowi znów się coś poprzestawia i przestanie być tak bardzo absorbujący. 
Ale właśnie dziś miało nie być narzekania, miało być o tym, jak miło i przyjemnie spędziliśmy ostatnią niedzielę. W zasadzie cały weekend, ale niedziela była już taka całkiem na luzie.

No, ale zacznijmy od soboty.
Na sobotę mieliśmy wielkie plany. Po pierwsze basen, po drugie ciepła odzież dla Filipa, po trzecie zakupy bardziej prozaiczne czyli to, co nam do domu potrzebne.
Już na początku plany się nam posypały, bo o ile ja wstałam raniutko i pozbierałam się do wyjścia na fest, to mąż z Filipem spali prawie do 9. Biorąc pod uwagę, że basen mamy na 9.30, to zdecydowanie za długo. Ale skoro ja już i tak się pozbierałam, to trzeba kuć żelazo póki gorące, nie rozsiadać się za bardzo i wyruszać na zakupy. Przyznam szczerze, że obawiałam się bardzo właśnie tych ciuszkowych zakupów dla Filipa. Nasza ostatnia próba przymierzenia mu kurtki w sklepie skończyła się dzikimi wrzaskami i histerią. A tutaj i kurtkę i spodnie trzeba kupić. Nastawiłam więc się bojowo do zadania.
O dziwo akcja poszła dość sprawnie. Fifi mierzył, biegał, nie protestował i w efekcie ze sklepu wyszliśmy z kompletem odzieży. Ale skoro jest już kurtka i spodnie, to przydałyby się buty. Z butami było troszkę ciężej, bo Fi miał jakieś lęki przed wejściem do sklepu, ale za którymś razem się udało i buty też nabyliśmy. Przyznam, że o ile nad kurtką do tej pory się zastanawiam, czy dobrze zrobiliśmy, to w butach zakochałam się od razu.
Zadania zostały wypełnione więc mogliśmy sobie poszaleć. Odżywiliśmy się niezdrowo i wydaliśmy jeszcze troszkę pieniążków w sklepie, który powinni w Lublinie zamknąć, bo przyciąga mnie jak magnes.
Sobota była aktywna, męcząca, ale duma z załatwienia wszystkiego jak należy pozostała. 
A oto efekty naszych wycieczek galeriowych.


A jak było w niedzielę?
Niedziela to było to, czego było mi trzeba. Nie wiem dlaczego od samego rana poczułam zbliżające się święta. I nie mówię tutaj o listopadowych świętach, ja poczułam się jak w Boże Narodzenie. Tylko mi choinki i pomarańczy brakowało. No i śniegu za oknem.
Cisza za oknem tak na nas wszystkich podziałała, że, mimo zmiany czasu, spaliśmy do godziny 8. Wstaliśmy bez pośpiechu, na spokojnie, Filip współpracował we wszystkim bez zarzutu, nawet pierwszy raz od dłuższego czasu zjadł całe śniadanie. Jakoś tak wszystko toczyło się leniwie, że jak M. koło 11 zaczął przebąkiwać, że może byśmy się gdzieś ruszyli, to na przebąkiwaniu się skończyło i do Filipkowej drzemki nie ruszaliśmy się z domu. On sam też nie wykazywał chęci wyjścia na dwór. Chyba sobotnie chłody dały mu się we znaki i nie bardzo chciał ich znów doświadczać. Także po prostu wypoczywaliśmy.
Popołudniem też specjalnie nic się nie zmieniło, bo wytoczyliśmy się z domu tylko na chwilę, a tak siedzieliśmy sobie spokojnie w domu.
Najbardziej w tej całej niedzieli zaskoczył mnie mój synek, który, co tu dużo ukrywać, bywa ostatnio nieznośny i histeryczny. A w niedzielę był ... aż brak mi słów, byl taki jak z filmu. Słodki, malutki blondasek, który tuli się do rodziców, bawi klocuszkami, sam zjada jabłuszko i popija z kubeczka herbatką. No, dosłownie cud, miód i orzeszki. Fakt, że wieczorem już tak pięknie nie zasypiał i noc też przyniosła pobudki i w efekcie lądowanie w naszym łóżku, ale po takiej cudnej niedzieli byłam wypoczęta i było mi to obojętne ile razy wstawałam.
Żeby ukoronować ten pachnący świętami dzień, na sam koniec upiekliśmy z mężem ciasteczka czekoladowe. Ale, żeby nie było za pięknie, to trzecia tura spaliła nam się na węgiel i zamiast zapachu świąt mieliśmy zapach spalenizny, ale co tam, to już było na sam koniec i specjalnie się tym nie przejęliśmy.

Oby więcej takich dni. Rodzinnych, ciepłych, leniwych i prawie świątecznych. Czasem trzeba tak zwyczajnie się wyluzować i wypocząć. Niestety od niedzieli już tak kolorowo nie jest, Filipa buntownicza natura daje o sobie znać średnio milion razy na godzinę do tego stopnia, że M. przeorganizował sobie pracę tak, żeby wcześniej wracać do domu więc dajemy jakoś radę.
A swoja drogą, ciekawe, jak w tym roku będzie wyglądało Boże Narodzenie. To że będzie wyjątkowe, to już wiemy, ale na czym będzie polegała ta wyjątkowość, to dopiero będzie niespodzianka.

8 komentarzy:

  1. My musimy kupić spodnie do kurtki takie narciary, mamy jedne zakupione w Lidlu ale rozmiar 86/92 okazał się mega za duży dwóch Adrianów by weszło... Buty już mamy kurtki czapki szaliki również, a co do leniwych dni to ostatnio aż nad to mieliśmy w sumie nadal mamy bo szpital w domu Dziecko chore tata chory i mama chora choć mi choroba odpuszcza:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas nawet choroba nie usadziłaby taty w domu więc korzystamy z niedziel;)

      Usuń
  2. Widzę, że zakupy się udały, mnie czeka wyjście z chłopcami po zimowki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już chyba Filipa mam na zimę zaopatrzonego, drugie dziecię też więc tyle spokoju;)

      Usuń
  3. Fajne te butki :) A co do kurtki super zakup! Nie ma się nad czym zastanawiać :)
    Co to za sklep w Lublinie? :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z kurtką mam taki problem, że Fifi w niej wygląda jak Buli, ale mniejsza być nie mogła, bo by się te spodnie nie zmieściły pod spód.
      A sklep to Zara;) Całe szczęście, że już mi się nie chce tak daleko przemieszczać, bo zawsze wydam tam pieniądze;)

      Usuń
  4. oj ja tez juz czuje zblizajace sie swieta,
    P.s. Buty sa swietne!
    Bede tu czesciej zagladac :)

    OdpowiedzUsuń