piątek, 19 grudnia 2014

Mały samobójca...

Nie wiem czy już Wam o tym pisałam czy nie, ale ostatnio nie pałam chęcią do zostawania z moim pierworodnym sam na sam. I nie zrozumcie mnie źle, kocham mojego syna i uwielbiam z nim spędzać czas (choć są takie dni, że mam ochotę pobyć sama), ale ostatnio mam wrażenie, że nie jestem w stanie go upilnować. I też nie chodzi mi o to, żeby nie broił, tylko zwyczajnie, żeby sobie nie zrobił krzywdy.
Jak to kiedyś napisała jedna z moich znajomych, od 7. miesiąca ciąży wchodzimy w stan swoistej niepełnosprawności. Z Filipem tego nie odczuwałam, pod koniec owszem miałam ograniczone pole ruchów, ale teraz czuję się mocno źle ze swoim ciałem. Nie mam takiego refleksu, a nawet gdybym miała, to moje ciało nie nadąża za myślami, wstawanie z fotela zajmuje mi wieczność, a co dopiero z podłogi. Nie jestem też na tyle sprawna, żeby na czas wyciągnąć ręce i czemuś zapobiec. 
Taki stan rzeczy powoduje u mnie frustracje, zdołowanie i niejednokrotnie pochlipywanie gdzieś w kącie. 
O dziwo, jak na razie zdarzył nam się jeden wypadek, gdy byliśmy sami w domu. Nawet nie mam do końca pojęcia, jak to się stało. Ja siedziałam na fotelu, a Fifi tarmosił się za mną. Chciał chyba przejść z fotela na fotel do Bestii i się zsunął uderzając wargą centralnie w kant stołu. Na szczęście nic się nie stało, ale ja stałam się bardziej uważna i co za tym idzie znerwicowana, bo ile można tak funkcjonować napiętym jak strzała przez cały dzień.
Ale to nie koniec, bo gdy jesteśmy wszyscy razem chyba troszkę nam ta uwaga spada, a Fifi postanawia nam udowodnić, że znakomicie nadaje się na kamikadze. 
Jakiś tydzień temu idąc zwyczajnie po prostym, nagle się potknął i przywalił zębami i wargą w kant tak mocno, że się odbił i poleciał do tyłu na plecy. M. akurat ten moment przegapił, ale ja go widziała znakomicie i serce mi zamarło. Krew poleciała strumieniem, a ja myślałam, że wybił sobie zęba. Na szczęście to tylko rozcięta warga i po dwóch minutach ryków Fiful powrócił do zabawy.
Innym razem wspinając się do kota na fotel zsunął się tak niefortunnie, że uderzył głową najpierw w blat, a potem w podstawę ławy. Znów zamarłam, on poryczał trochę, zlazł z kolan i znów zaczął się wspinać na fotel. Nawet ślad w postaci guza nie został.
Parę dni temu wstał z drzemki ze zdartym czołem. Co się stało? Tak się przewalał w łóżeczku, że zdarł sobie łepetynę o siatkę i nawet nie zapłakał czy zakwilił. Ślad, jak na razie jest widoczny i pewnie jeszcze troszkę zostanie.
Ale najgorszy wypadek miał miejsce w ostatnia niedzielę. Samego zdarzenia nie widziałam, bo zwyczajnie poszłam się wykąpać po dość ciężkim i nerwowym dniu, ale zobaczyłam efekty zaraz po. No bo przecież, jak tylko usłyszałam wrzask i dość spanikowanego małżonka, to wyskoczyłam z wanny jak oparzona. Nie wiem, jak tego dokonałam, skoro zazwyczaj gramolę się z niej, jak staruszka i jak dobiegłam do kuchni nie zabijając się po drodze, na mokrych nogach po płytkach. Nie mam pojęcia. Zobaczyłam męża próbującego przyłożyć butelkę picia do wielkiego lima na czole Filipa. W przeciągu tych paru minut urosła mu śliwa wielkości mirabelki cała sino-niebieska. No, masakra jakaś. Podobno uderzył w żeberko od grzejnika i podobno sam, po złości. W to akurat nie wierzę, ale nie ważne jak, ważne, że się stało. Na początku naskoczyłam na małżonka, że nie upilnował, ale potem troska o Filipa wzięła górę i się uspokoiłam.
 Fakt jednak jest taki, że nawet sprawny, przytomny facet nie jest w stanie upilnować tego wiercipięty więc, jak ja będąc sama w domu, w dziewiątym miesiącu ciąży, dodam, że ciąży, której końcówkę znoszę dość ciężko, mam zapewnić mu bezpieczeństwo. Wolałabym takich sytuacji unikać, ale w naszym wypadku raczej się nie da.
Frustrację potęguje fakt, że naprawdę liczyłam na rodzinę, ale się zawiodłam. Teściowa ostatnio zapowiedziała, że jest do naszej dyspozycji od 24 grudnia. Tak, to ja podziękuję, bo już od tej soboty M. będzie w domu i ja nikogo więcej nie potrzebuję. Fajna mi pomoc, zwalenie się nam na głowę, gdy i tak jesteśmy razem w domu. Jakoś chyba takiej pomocy nie potrzebuję. Jak jesteśmy we trójkę w domu, to mamy lepsze zajęcia niż donoszenie teściowej kawki, bo nie oszukujmy się, tak wyglądają jej wizyty - kawka, pomachanie Filipowi zabawkami, próba wyciągnięcia od nas jakiś ciekawych wiadomości i ewakuacja, bo chce się palić.
No, ale nie ważne. Mąż przeorganizował sobie pracę, wyjeżdża nad ranem i wraca koło południa. Fifi też jakiś niepogodoodporny, bo śpi prawie do 9 więc tego czasu tylko we dwójkę mamy niewiele. Dajemy radę. Przez te parę godzinek po wstaniu zwyczajnie staram się zajmować tylko Filipem. Przebieram, karmię, bawimy się, przewalamy, słuchamy piosenek. Nie dopuszczam, żeby mu przychodziły do głowy głupie pomysły. Odpuściłam gotowanie na rzecz zaprzyjaźnionej restauracji, przygotowuję tylko zupki dla małego samobójcy. A wszelkie przygotowania świąteczne i przedporodowe zostawiam sobie na czas, gdy M jest w domu. A troszeczkę tego jest, bo oprócz sprzątania na święta i pakowania się do szpitala, muszę też pomyśleć o tym, że moje chłopaki będą sobie musieli jakoś poradzić beze mnie. Może się jakoś wyrobimy ze wszystkim. A zostało naprawdę niewiele czasu, bo wszystko wskazuje na to, że jeszcze w tym roku powitamy na świecie Bobasa.

14 komentarzy:

  1. Taki urok teściowych... Rozumiem Twoje zmęczenie i niepokój - takie maluchy na prawdę trudno upilnować. Ja z moja dwójką przeżyłam niejedną taką sytuację, łącznie ze złamaną ręką, rozciętymi wargami i czołami. I to wszystko na naszych oczach....Ale przeżyliśmy, przejdziemy i przez to :). Życzę dużo siły i cierpliwości. Najważniejsze, żeby zdrowie dopisywało i bliscy byli wokół nas. Pozdrawiam ciepło :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy gratulowalam Ci juz, jeśli nie to gratuluje bardzo :-) i podziwiam szczerze :-) pięknie wygladacie, pozdrawiam :-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Uff, dobrze, ze na siniaku się skończyło. Fajnie, że udało się mężowi przeorganizować pracę i że Fifik taki śpioch poranny. A coś się u Was zaczęło, że prognozujesz grudniowego bobasa? Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas od początku prognozowano grudniowego dzieciaczka;)

      Usuń
  4. Jak nie znosiłam tego czasu, ile było upadków, uderzeń, przewrotów wszelkiego rodzaju. Ale i ten czas, kiedy był malutki też nie był za ciekawy z ciągłymi płaczami. Później był względny spokój i od jakiegoś miesiąca znów jest nie do wytrzymania. :-( Dużo siły Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej... no faktycznie masz ciężko i naprawdę trudno mi cokolwiek na to poradzić :/ No bo przecież nie przywiążesz Filipka sznurkiem do kaloryfera.... (choć to może byłoby jakieś rozwiązanie ;) ).
    W każdym bądź razie chłopak jest zdrowy i ruchliwy - normalka, do tego też wytrzymały!
    Trzymajcie się! Mam nadzieję że w spkoju przetrwasz do końca ciąży, tobie przecież nie można się denerwować! (haha pewnie śmiejesz się w głos... tak wiem to niemożliwe...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj niemożliwe;) A Fifi daje nieźle ostatnio popalić;) Nie wiem, co będzie potem...

      Usuń
  6. Takie życie z facetami jeszcze wiele przed Tobą, poczekaj aż sam na dwór będzie wychodził wszystkie drzewa i słupy będą niebezpieczne ;) Ugotuj im jednego dnia parę zup i niech sobie potem rozmrażają na co mają ochotę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już się boję tego okresu kiedy pójdzie do szkoły, zacznie sam z kolegami wychodzić... O jeju...

      Usuń
  7. Doskonale rozumiem to uczucie stałego napięcia i wiecznej uwagi...samej mnie to nerwicuje, a co dopiero Ciebie...
    Najlepsze jest to że najwięcej "wypadków" Hani dzieje się przy Nas, rodzicach...
    A może dałabyś Filipka do żłobka? Jest o jakieś rozwiązanie, skoro nie masz na kogo liczyc oprócz męża....?
    Wyszalałby się z dziecmi, a TY byś miała czas dla maleństwa. A jak mąż wróci z pracy we dwójkę już łatwiej ogarnąc dwójkę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślimy o tym, ale na razie wstrzymamy się troszkę. Niech zima minie. Wtedy rano mąż go będzie zaprowadzał, a koło południa ja będę odbierać. Zawsze to parę godzin spokoju w domu.

      Usuń