Większość ludzi, gdy słyszało, że będziemy mieli drugie dziecko i że między dzieciaczkami będzie tylko 20 miesięcy różnicy, mówiło, że będzie nam ciężko. Mam wrażenie, że większość uważa do tej pory, że dziecko pojawiło się u nas przez nieuwagę, mało kto wierzy, że Zosia była równie mocno zaplanowana jak Filip. Może nawet bardziej, bo przy Filipie nie mieliśmy żadnych wątpliwości, a przy Zośce jednak bardziej analizowaliśmy sytuację.
Ale wracając do tego czy jest nam ciężko. A no minęło dopiero dwa tygodnie więc trudno powiedzieć. Jest nam dziwnie. Wszystkie możliwe uczucia kotłują mi się w głowie. Od tych najcudowniejszych, po niejednokrotnie najgorsze. Kryzys goni kryzys, a za chwilę rozpływamy się w szczęściu rodzinnym, a jeszcze za chwilę ja płaczę z bezsilności albo złości a M. się miota po domu, żeby na koniec rozczulić się wspaniałością naszych dzieci.
A dzieci?
Oj dają popalić.
Może każde z osobna nie byłyby takie straszne, ale razem. Czasem mam wrażenie, że jestem jak struś pędziwiatr ganiający między Zosią a Filipem, między sypialnią a salonem, między salonem a kuchnią albo w jeszcze innej konfiguracji. O dziwo jednak chwilka ciszy i spokoju wystarcza, żeby zregenerować wystarczająco siły. A problemów troszkę jest.
I tak Zosia ma problemy z brzuszkiem. Jest to najprawdopodobniej spowodowane zbyt dużą ilością pokarmu i dławieniem się, bo jak to mówią, jak nie urok, to przemarsz wojsk. Najpierw mleczka było mało i Zosin płakał, bo się nie najadał, a teraz płacze, bo się nie najada, ale z powodu zbyt dużej ilości mleczka, której nie może połknąć. Krztusi się, denerwuje, odpuszcza ssanie, nie może spać, jest nerwowa, ma gazy itd., itp. Na szczęście nie dzieje się tak zawsze i czasem po jedzonku smacznie zasypia i śpi spokojnie jak aniołek. A ja jestem o wiele mądrzejsza i nie boję się prosić od samego początku o pomoc kogoś, kto się na tym zna.
Fifi natomiast jeść nie chce z własnego wyboru. Obiadki są be. Zwłaszcza te domowej roboty, słoiczki jeszcze przechodzą aczkolwiek też nie zawsze. Już raczej nie dawaliśmy mu kupnego jedzenia, ale mój pobyt w szpitalu i początki w domu postanowiliśmy sobie ułatwić w ten właśnie sposób. No i teraz mamy histerię zawsze w porze obiadu. Czasem przechodzi też na kolację. Nie i koniec, nie ma jedzenia. A ja się pozłoszczę, powkurzam, potem mam wyrzuty sumienia i jak w końcu mały szkodniczek coś zje, to aż mam ochotę go wyprzytulać. Staram się być jednak konsekwentna, ale czasem nie mam już siły do jego "am, am".
I tak jakoś upływa nam ten wspólny czas. Nie napiszę Wam nic o naszym planie dnia, bo dopiero staramy się wypracować sobie jakiś rytm, radzić sobie we trójkę. M. coraz dłużej zostaje w pracy i prędzej czy później wróci zwykła szarość dnia, ale zanim to nastąpi trzeba nam wiele cierpliwości. Czasem brakuje mi tej swobody, którą już sobie wypracowałam z Filipkiem, ale przecież nic nie trwa wiecznie i już niedługo będę mogła tak samo wszędzie zabrać Zosię. Pewnie z dwójką będzie to wymagało więcej kombinacji, ale przecież nie ja pierwsza i nie ostatnia mam dwójkę dzieci i żyję. Jakoś to będzie. A na razie uczę się cieszyć chwilą, bo przy dwójce takich ananasów wszystko jest pewne tylko przez chwilę.
Ale wracając do tego czy jest nam ciężko. A no minęło dopiero dwa tygodnie więc trudno powiedzieć. Jest nam dziwnie. Wszystkie możliwe uczucia kotłują mi się w głowie. Od tych najcudowniejszych, po niejednokrotnie najgorsze. Kryzys goni kryzys, a za chwilę rozpływamy się w szczęściu rodzinnym, a jeszcze za chwilę ja płaczę z bezsilności albo złości a M. się miota po domu, żeby na koniec rozczulić się wspaniałością naszych dzieci.
A dzieci?
Oj dają popalić.
Może każde z osobna nie byłyby takie straszne, ale razem. Czasem mam wrażenie, że jestem jak struś pędziwiatr ganiający między Zosią a Filipem, między sypialnią a salonem, między salonem a kuchnią albo w jeszcze innej konfiguracji. O dziwo jednak chwilka ciszy i spokoju wystarcza, żeby zregenerować wystarczająco siły. A problemów troszkę jest.
I tak Zosia ma problemy z brzuszkiem. Jest to najprawdopodobniej spowodowane zbyt dużą ilością pokarmu i dławieniem się, bo jak to mówią, jak nie urok, to przemarsz wojsk. Najpierw mleczka było mało i Zosin płakał, bo się nie najadał, a teraz płacze, bo się nie najada, ale z powodu zbyt dużej ilości mleczka, której nie może połknąć. Krztusi się, denerwuje, odpuszcza ssanie, nie może spać, jest nerwowa, ma gazy itd., itp. Na szczęście nie dzieje się tak zawsze i czasem po jedzonku smacznie zasypia i śpi spokojnie jak aniołek. A ja jestem o wiele mądrzejsza i nie boję się prosić od samego początku o pomoc kogoś, kto się na tym zna.
Fifi natomiast jeść nie chce z własnego wyboru. Obiadki są be. Zwłaszcza te domowej roboty, słoiczki jeszcze przechodzą aczkolwiek też nie zawsze. Już raczej nie dawaliśmy mu kupnego jedzenia, ale mój pobyt w szpitalu i początki w domu postanowiliśmy sobie ułatwić w ten właśnie sposób. No i teraz mamy histerię zawsze w porze obiadu. Czasem przechodzi też na kolację. Nie i koniec, nie ma jedzenia. A ja się pozłoszczę, powkurzam, potem mam wyrzuty sumienia i jak w końcu mały szkodniczek coś zje, to aż mam ochotę go wyprzytulać. Staram się być jednak konsekwentna, ale czasem nie mam już siły do jego "am, am".
I tak jakoś upływa nam ten wspólny czas. Nie napiszę Wam nic o naszym planie dnia, bo dopiero staramy się wypracować sobie jakiś rytm, radzić sobie we trójkę. M. coraz dłużej zostaje w pracy i prędzej czy później wróci zwykła szarość dnia, ale zanim to nastąpi trzeba nam wiele cierpliwości. Czasem brakuje mi tej swobody, którą już sobie wypracowałam z Filipkiem, ale przecież nic nie trwa wiecznie i już niedługo będę mogła tak samo wszędzie zabrać Zosię. Pewnie z dwójką będzie to wymagało więcej kombinacji, ale przecież nie ja pierwsza i nie ostatnia mam dwójkę dzieci i żyję. Jakoś to będzie. A na razie uczę się cieszyć chwilą, bo przy dwójce takich ananasów wszystko jest pewne tylko przez chwilę.
Ten czas upłynie Ci szybko, za niedługo mała zacznie raczkować i chodzić, a wtedy trochę odziapniesz, bo będzie draptać za Fifim ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję;)
UsuńWyznaję bardzo podobne podejście - tyle kobiet dało radę. My nie damy? A gonitwa emocji - znam to i jeszcze zrzucam na karb połogu.
OdpowiedzUsuńJa się pocieszam, że to wszystko minie i zostaną już tylko pozytywne nastroje;)
UsuńI mnie czeka to w niedługiej przyszłości, czekam z niecierpliwością na każdy Twój nowy post :) U mnie różnica jeszcze mniejsza bo będzie niecałe 16 miesięcy i w moim przypadku akurat pierwsze nie było planowane, a jak już się okazało, że jestem w ciąży, to od razu wiedziałam, że chcę szybko drugie. Trzymam kciuki, żeby jak najwięcej było tych radosnych chwil :) Buziaki dla Wa :*
OdpowiedzUsuńMy planowaliśmy drugie troszkę później, ale zmieniliśmy zdanie i zdecydowaliśmy się wcześniej;) M. mnie przekonał, że wiadomo, że będzie ciężko, ale za jednym zamachem, a potem już tylko spijanie śmietanki;)
UsuńJa również czekam na Twoje wpisy :) u mnie różnica będzie 19 miesięcy i bywają chwile że jestem pełna obaw bo mój syn to ENERGIA :))))) Wysłałam Ci maila :)
OdpowiedzUsuńU nas, gdyby Zosia urodziła się w terminie, to byłoby 20 miesięcy bez jednego dnia;)
UsuńJeśli chodzi o jedzenie to mam jedną radę - nie zmuszaj, nic na siłę bo nie będzie jadł wcale :( Córka tez miała fazę nie jedzenia choć nigdy nie była niejadkiem, ale jak nie chce obiadu a woli banana....cóż, dostaje banana, ważne by zastępswto było wartościowe :) Głowa do góry! Nie ma lekko, ale kto obiecał, że życie matki jest usłane różami?? Takie róże są, ale to są momenty :)
OdpowiedzUsuńSkorzystam z rady, bo już naprawdę nie wiem co z tym uparciuchem robić;) Tylko czasem pomysłów brak na wymyślanie tych zamienników. No i teraz czasu...
UsuńŚwietnie sobie dajesz rade. Jestem z Ciebie dumna :)
OdpowiedzUsuńDziękuję;)
UsuńPopłaczemy do poduszki, wykrzyczymy na spacerze i damy radę. W końcu jesteśmy matkami, one zawsze dają radę :-)
OdpowiedzUsuńBąbel też ostatnio odmawia jedzenia. Wczoraj nie chciał obiadu to nie. Na kolację zjadł zimną zupę, którą zostawił, kiełbasę, kromkę chleba, popił mlekiem i poszedł spać.
Wszystko się ułoży.
Pewnie, że się ułoży;) Już widzę, że idzie ku dobremu, ale bywają i momenty, kiedy ciężko sobie poradzić ze wszystkim...
UsuńPotrzeba czasu...nic na siłę.
OdpowiedzUsuńfaktycznie pierwsze mce będą trudne zanim sobie to wszystko wypracujecie.
zanim się unormuje każdy z was musi się uporać z nową sytuacją. domyślam się, żenajtrudniej ma Filip bo jest mały...
ściskam...
Filip za bardzo po sobie nie pokazuje zazdrości, raczej chce we wszystkim uczestniczyć. Czasem nie może się odnaleźć w sytuacji, gdy muszę go odsunąć, żeby niechcący nie zrobił Zosi krzywdy, ale na ogół przychodzi i sobie koło nas przysiada, przytula się do mnie albo głaszcze Małą po główce. Jest też czasem złośliwy i nieznośny, ale na szczęście tylko czasem...
UsuńTrzymam za Was mocno kciuki. Dasz radę, choć będzie jeszcze ciężko. U mnie pocieszy już nieco starsze, ale nadal nie jest łatwo, ale już duuuuuuuuuuużo lepiej, więc i u Ciebie tak będzie:) Zdrowia życzę i serdecznie pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję;) Z dziećmi chyba już tak jest, że na każdym etapie jest jakoś pod górkę. Taki już los rodzica;)
Usuń