piątek, 17 kwietnia 2015

Nasze miejsca: Muzeum Wsi Lubelskiej.

Każdy, kto ma dzieci, wie doskonale, że gdy dzieciom się nudzi, dorośli mogą z nimi dostać szału. Stajemy więc na głowie, dwoimy się i troimy, wymyślamy, główkujemy, żeby dzieciarnia miała różne atrakcje. O ile z Zosiakiem wystarczy się tylko powygłupiać, a ona już się cieszy, tak z Filipem tak łatwo już nie jest. Dlatego, gdy tylko zaczyna się ładna pogoda, my zaczynamy szukać atrakcji poza domem. Zazwyczaj zaczynamy od miejsc blisko, miejsc, które znamy. Zwłaszcza teraz, gdy sytuacja znów jest dla nas nowa i powoli musimy się wdrażać w podróżowanie i wycieczkowanie. Nie bardzo wiemy na co mamy się przygotować więc oddalamy się od domu stosunkowo niedaleko.

Na pierwszy ogień i najczęściej idzie nasz kochany Zalew Zemborzycki. Tam najczęściej spędzamy popołudnia i tam najłatwiej spotkać znajomych. Chyba większość mieszkańców naszego miasta raz na jakiś czas wybiera się tam pospacerować.

Drugim miejscem, które od dawna jest na naszej spacerowej liście jest nasz lubelski skansen czyli Muzeum Wsi Lubelskiej. Gdy byliśmy jeszcze dwuosobową rodziną wybieraliśmy się tam pozwiedzać, teraz jest to raczej utrudnione i kończymy na spacerze. Teren jest rozległy, pełen górek i pagórków więc jest gdzie pospacerować, odsapnąć, wyciszyć się.
W tamtym roku, dokładniej, w lipcu, wybraliśmy się tam na niedzielne posiedzenie na trawce.



Widzicie mnie na tym zdjęciu? Widzicie tą rosnącą piłeczkę pod moją bluzką? Zgadnijcie kto to jest? Tak, tak, to Zosia, już wtedy z nami zwiedzała.

W tym roku, również z braku atrakcji, wybraliśmy się na pierwszą taką wyprawę na dwa wózki. Oj, była to niezła przeprawa dla mojej kondycji, ale dzieci o dziwo wykazały się niesamowitą cierpliwością. Fakt, był to tylko spacer, bez większych przystanków, bo Zosia przystanków nie lubi, ale na pierwszy raz i tak było ekstra.
Zobaczcie.



Pogoda nam dopisała więc Zosia, ululana kocimi łbami zasnęła, a Fifi delektował się ciastkami. Taki zabijacz czasu w podróży ;)




Jak już byliśmy na miejscu, to obowiązkowe obejście całego terenu trzeba było zrobić. Nie jest to takie proste, bo Filipkowy wózek na małych kółeczkach ciężko radzi sobie z kocimi łbami, a Zosinkowy czołg do lekkich nie należy i pokonywanie górek, niekoniecznie utwardzonych, to sprawdzian dla naszych ramion, ale daliśmy radę.




W tamtym roku, gdy odwiedzaliśmy Skansen trwały tu prace przygotowawcze do zimowych zdjęć filmowych. Wtedy to wszystko powstawało..., a dziś zostało tylko tyle.
Budynek na ostatnim zdjęciu, to tak naprawdę tylko fasada, z tyłu jest zwykła chata, która pewnie w filmie też do czegoś służyła. Podobno w Skansenie powstało 70% scen do tego filmu. Zobaczymy, za trochę, bo premierę zapowiadają dopiero na wiosnę 2016 roku.



W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jak zwykle w skansenowej karczmie na herbatkę i chleb ze smalcem. W tamtym roku Fifiego nie interesowały zwierzątka tam spacerujące, siedział w wózku, zjadł serek i zaczął marudzić. W tym roku ganiał kury i kota aż musieliśmy go pilnować, żeby nie ciągał go za ogon... nie każde zwierze jest tak układne jak nasza Bestia. Jak ja wtedy zaczęłam żałować, że nie mamy rodziny na wsi... Chyba trzeba się będzie kiedyś uśmiechnąć do dalekiego kuzynostwa albo wybrać się na jakieś agro-wczasy.
Zosiaczek też skorzystał z postoju. Zażyła troszkę mleczka, pobałwaniła się w wózku i zaczęła włączać jęczenie. Trzeba było się zbierać. Mimo że Fifi nie chciał stamtąd iść i Zosia już była zmęczona, jakoś dotarliśmy do wyjścia. Było miło, rodzinnie, słonecznie... W domu zjedliśmy szybki obiad i dzieciaczki padły na długą drzemkę...

Wiem, że wśród czytelników jest sporo Lublinian, wiem też, że wielu z Was w Lublinie bywa. Nie dziwię się, bo to ładne miasto... Dlatego proszę dodać to miejsce do listy miejsc do odwiedzenia. Tutaj naprawdę świat się zatrzymuje. I nie tylko za sprawą tych dawnych chałupek. Tutaj naprawdę można wyłączyć myślenie, a o dniu codziennym przypomina tylko widoczna w oddali obwodnica Lublina. 

Ja mam takich miejsc, które uwielbiam jeszcze kilka... Mam albumy ze zdjęciami z tych miejsc i tylko dodaję kolejne daty... Fajnie się potem ogląda te same miejsca, ale na przykład za rok... Fajnie się ogląda dzieci w tych samych miejscach, ale za jakiś czas. W zdjęciach ze Skansenu znalazłam tą samą kurkę, która w tamtym roku, tak jak Fifi, była mniejsza... No a Zosia? W tamtym roku grzecznie siedziała w brzuszku... za jakiś czas pewnie powędruje przez te dróżki na własnych nogach...

11 komentarzy:

  1. Mieszkam w Lublinie prawie 3 lata.Odwiedzilam wiele miejsc ktore polecaja osoby tu urodzone ale szczerze? Nie podoba mi sie tu.Szaro buro i ponuro a na dodatek fatalne drogi.Mam porownanie z Krakowem Rzeszowem Wroclawiem i Lublin wypada slabo niestety

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sobie zdaję sprawę, że cudne to to nasze miasto nie jest i więcej mu można zarzucić niż pochwalić, ale takie ostatnie nie jest;) Ja też się troszkę powłóczyłam po różnych miejscach, ale zawsze wracałam tutaj;) Taki ze mnie lokalny patriota;)

      Usuń
  2. Pięknie tam u was, jest co zwiedzać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie, pięknie;) Ja ostatnio zaczęłam odkrywać coraz to nowsze, fajne miejsca;)

      Usuń
  3. Skansen jest bardzo fajnym miejscem na spacer. W środku miasta można poczuć tam wiejski klimat i odciąć się od tego zgiełku :-)

    W tym skansenie w Lublinie byliśmy parę razy z mężem. Od kiedy wprowadziliśmy się z Lublina to jeszcze tam nie byliśmy a to już 5lat...
    Czasami tęsknię za tym miastem.
    Pozdrawiam :-)
    www.rodzinka2plus2.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. My też lubimy spacerować nad Zalewem a w Skansenie byliśmy jedynie na Nocy Świętojańskiej. Musimy się wybrać, żeby pospacerować. Widzę, że Zosia jeździ wózkiem, który rozważam dla naszego drugiego maluszka, jak wam się sprawdza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wózek jeszcze po Filipie;) Jest ekstra... ma tylko jedną wadę... wagę. Jest niesamowicie ciężki. Pojedzie po każdym terenie, ale trzeba mieć sporo siły, żeby go wepchnąć pod górkę;)

      Usuń
    2. No właśnie my mamy wózek po Filipku który waży prawie 20 kg do tego zero zwrotności, nie ma mowy o pchaniu jedną ręką. Dlatego go sprzedaję i szukam innego bo wiadomo, że muszę mieć możliwość pchania wózka jedną ręką, żeby drugą trzymać Filipka np. na przejściu.

      Usuń
    3. No to ten Wam się nie przyda;)

      Usuń
  5. Uwielbiam jeździć na wieś :D tam jest zawsze coś do zrobienia. Pamiętam jak rok temu z dziadkiem myłam rozrzutniki do obornika, którymi dziadek nawozi pole :D było super.

    OdpowiedzUsuń