piątek, 25 września 2015

Gdy zdrowia nie ma...

Uprzedzano mnie, że choroba, na którą choruję jest przewlekła, że można ją wyleczyć, ale to trwa i nie zawsze znika bezpowrotnie, że nawroty się zdarzają i to nawet często. Uprzedzanot, że już do końca życia mogę być skazana na leki, które nie do końca są obojętne dla mojego organizmu. Uprzedzano, że trzeba o siebie dbać, oszczędzać się, nie denerwować. Uprzedzano, ale ja wierzyła, że ze mną będzie inaczej. Przecież przez dwa tygodnie hormony spadły o połowę. I to na bardzo małej dawce leku, takiej, która jest bezpieczna dla Zofii. Nawet pani doktor przecierała oczy i była dobrej myśli. Z tygodnia na tydzień było lepiej, wracała energia, chęci do działania, zaczęłam się wysypiać i ciągle obniżaliśmy dawki leków. Aż do teraz.

Dwa tygodnie temu po raz kolejny pani doktor zmniejszyła mi dawkę leku i od tego czasu zaczęło mi się pogarszać. Na początku myślałam, że to zmęczenie. Nie ukrywałam nigdy, że moje dzieci są mocno absorbujące i trzeba im poświęcić bardzo wiele w dzień, a ostatnio nawet i w nocy. Byłam niewyspana i zmęczona, miałam coraz mniej siły, coraz mniej mi się chciało wstawać z łóżka czy coś zrobić dodatkowego. Coś zaczęło mi świtać, gdy obudziłam się w nocy i jakoś średnio chciało mi się spać, mocno waliło mi serce mimo leków wyciszających, ale nadal tłumaczyłam to sobie nerwowym dniem. Mocno zaniepokoiłam się, gdy podczas karmienia Zośki zauważyłam, że trzęsą mi się ręce. W zasadzie wtedy już wiedziałam, że wraca to samo. Cały czas miałam nadzieję, ale niestety, badania potwierdziły moje przypuszczenia. Wróciłam do stanu w jakim byłam dwa tygodnie po rozpoczęciu leczenia. Podłamałam się.

Podłamałam się, bo ciężko chorować, gdy nie ma się wsparcia z zewnątrz. Gdy nie ma się pomocy, gdy nie można odpocząć, odespać, odsapnąć, bo nie ma mnie kto zastąpić. Jest mąż, owszem, ale mam wrażenie, że on nie do końca rozumie co się dzieje. Pewne rzeczy w domu zrobi, jak go poproszę, ale to nie wszystko czego ja bym w tej chwili oczekiwała. Ja tłumaczę, on mówi, że rozumie, ale nic się nie zmienia, a ja mam wrażenie, że jestem w tej chwili strasznie samotna. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby to było coś gorszego niż upierdliwa nadczynność tarczycy. A do tego to uczucie, że nie jestem w stanie podołać swoim obowiązkom, bo zwyczajnie nie mam siły. I boję się co będzie dalej, bo przecież leczenie się zatrzymało, a nawet cofnęło..., a jak teraz tak szybko nie minie?

Nie wiem, czy to jesień, czy choroba, czy zmęczenie, ale ostatnio jestem strasznie zawieszona, pełna obaw, momentami smutna, żeby za chwilę zebrać w sobie siły i biegać z dzieciakami za zabawkami. Rozchwiana jakaś taka jestem, zapominalska, czasem przybita, a czasem rozleniwiona. Staram się myśleć pozytywnie, ale czasem się mi nie udaje. Do tego dochodzą jeszcze zaburzenia smaku, które męczą mnie od jakiegoś miesiąca i też lekarze nie wiedzą co się dzieje. Mam troszkę doła. Wybaczcie zatem, że czasem znikam i się nie odzywam. Nadrobię, nadrobię, obiecuję. Czasem zwyczajnie potrzebuję czasu dla siebie, gdy Zosia śpi, siadam i patrzę w sufit. Resetuję się...

7 komentarzy:

  1. Tak to bywa z tą tarczycą wahania nastroju dość czesto jej towarzyszą, a do tego jeszcze paskudna jesień i choroby....ale w końcu to wszystko minie i przyjdzie czas kiedy nie bedziesz musiała się tym przejmować...

    OdpowiedzUsuń
  2. Madziu, ja napisałam na priv, emaila....ściskam

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdrowia! U mnie na odwrot ,mam niedocxynnosc. Biore euthyrox i jz chyba do konca zycia bede to brac... najwazniejsze,ze znasz wroga, ze leczysz. Trzymam kciuki izycze duzo sil!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę, zdrówka życzę przede wszystkim... Co do faceta - rozumiem o co chodzi, oni chyba tak mają, że jak się im powie, to niby kiwają głową że tak, wiedzą o co chodzi, ale zmian nie widać, z moim bywa tak, że dopiero jak czasem mi się zdarzy poryczeć z frustracji, to wtedy dopiero do niego dociera w końcu, że coś jest nie tak. Może spróbuj jeszcze raz z mężem pogadać, tak szczerze? Albo weź go z sobą do lekarza, który sam powie Twojemu mężowi, jak masz prawo czuć się podczas choroby i że potrzebujesz większego niż zazwyczaj wsparcia... Jako osobie z zewnątrz ciężko mi coś poradzić, ale życzę wszystkiego najlepszego i trzymam kciuki, by wszystko się poukładało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo!!!
      A co do męża, rozmawiam, tłumaczę, coś to może daje, ale na chwilę. Jak to wszystko się zaczęło, byłam z nim u lekarza, lekarz mu zrobił wykład na temat mojego zdrowia, chyba go przestraszył i przez pewien czas było lepiej. Ale potem zaczęły się poprawiać wyniki, zaczęłam się lepiej czuć więc sobie odpuścił nadmierną troskę. A prawda jest taka, że spokój i odpoczynek, to podstawa przy leczeniu tej choroby, a do mojego męża to chyba średnio dociera. Ale je nie odpuszczam i dalej tłumaczę;)

      Usuń