czwartek, 17 września 2015

Na nóżki, stajemy na nóżki...

Jeszcze niedawno chwaliłam się, że Zośka sama się przemieszcza, że raczkuje po całym domu, że wszędzie pójdzie, wszędzie dotrze, da sobie radę. Zofia jednak nie spoczywa na laurach, Zofia pędzi dalej jak burza, Zofia ma za nic zalecenia pani doktor z ostatniej wizyty i Zofia zwyczajnie chce już wstawać. Mało tego, Zofia wstaje sama, siada sama i przewraca się również sama.

Mamy zatem bardzo wesoło, trzeba mieć oczy dookoła głowy, kręgosłup z gumy i niesamowitą wyobraźnie, żeby wpaść na to co za chwilę wymyśli Zośka. A idzie jej to wstawanie całkiem nieźle i niestety czasami traci czujność, co prowadzi do bęcków, upadków, uderzeń. Najgorsze jest to, że Zośka naprawdę wymyśla takie miejsca na wspinaczkę, gdzie mi cierpnie skóra na plecach, dostaję zawału i pędzę na złamanie karku, by ją ratować. Bo podciąganie na blat stołu, jedną rączką, na jednej nodze, chwiejnie, naprzeciw kantu tegoż stołu, mnie osobiście przeraża. Albo stawanie na równe nogi w kuchni, opierając się o szafki, gdzie nóżki jej odjeżdżają, a ona sama ląduje z buźką na płytkach... Masakra. Podobnie sprawa się ma ze stawaniem przy wszelkiego rodzaju stołeczkach, pudełkach, zabawkach i tym podobnych przedmiotach, które mogą odjechać, przewrócić się, czy runąć na wspinającą się. Ja chodzę cała spięta, boję się ją spuścić z oczu i bolą mnie barki od wiecznego odciągania jej od obiektów zainteresowania. A wierzcie mi, jak się na coś uprze, to nie ma zmiłuj. Włazi, puki nie zrobi sobie krzywdy.

Bardzo szybko się takie rzeczy zapomina. Ja wiem, że Fi był ruchliwym dzieckiem, wiem, że dawał nam się we znaki, ale nie pamiętam, żebym musiała aż tak go pilnować. Pamiętam, że raz wylądował na plecach, przygnieciony wielkim drewnianym kotem, ale nie pamiętam, żeby się tak przewracał, żeby był tak uparty. Pamiętam za to, jak wszystko rozwalał, jaki bajzel potrafił zrobić dosłownie w parę minut i w tym Zofia idzie w ślady brata. Zaczyna od ściągania wszystkiego z ławy, ze stolika, z półek. Mamy już jeden wylany na dywan budyń. A to dopiero początek.


No i żeby nie było, że tylko narzekam. To niesamowite, jak taki mały bobas szybciutko przechodzi drogę od leżącego zawiniątka po taką żywą, ciekawską Zośkę, która wszędzie wsadzi mordkę. Obserwuję ją, jak próbuje sobie radzić, jak kombinuje, jak się wspina. Podziwiam, jak próbuje stawiać nóżkę obok nóżki i nie mogę się doczekać pierwszego kroczku. Czeka nas ciężki okres, wymagający dużo siły i dużo cierpliwości, a przede wszystkim wiele uwagi, pilnowania dziecka. Ale to fajny okres, te wszystkie pierwsze razy, one się już więcej nie zdarzą, cieszmy się nimi, uwieczniajmy na zdjęciach, żeby potem z łezką w oku wspominać. Ani się obejrzymy, a nie będzie już pulchnego dzidziusia, a duża dziewczynka, która będzie tysiąc razy na dzień powtarzała, jak jej brat "ja siam"...

3 komentarze: