poniedziałek, 30 listopada 2015

Zosia i Filip 2015: 47/52, 48/52.

Nie ma to jak jesienne tygodnie, przeraźliwie ciemne poranki i ciągnące się w nieskończoność popołudnia. Pewnie tak już będzie do Świąt, a potem do końca roku i długo, długo potem do wiosny. Trzeba sobie jakoś radzić, wymyślać atrakcje, kombinować, żeby nie popaść w marazm. Dlatego właśnie nam tydzień 47 upłynął pod znakiem jesiennych wakacji. Celem zrobienia sobie frajdy wybyliśmy na wywczas.


Frajdziocha dla dzieciaków, basen, kulki, zwierzątka i ogólna inność, a dla nas troszkę oddechu i odpoczynku od codzienności. Sam fakt, że nie trzeba prać, prasować i gotować jest wart swojej ceny, a miny zadowolonych dzieci są bezcenne. Fifi jeszcze długo powtarzał w domu, że on idzie do pokoju, gdy mu coś zabranialiśmy, bo tam miał więcej luzu, a o "basenku" mówi do dziś.

48. tydzień to już powrót do codzienności. Ech, ciężko się pozbierać znów do kupy i zmobilizować do działania, ale co poradzić, trzeba wziąć się w garść. Gdy nam pomysłów brak, to dzieci na pewno nie zawiodą, a ich pomysłowość jest nieprzewidywalna. Nie ma chwili, by któreś z dzieciaków nie siedziało nam na głowie. Kicają, brykają i dokazują. Nie ma co, jest wesoło.


A najfajniejsze są dni, kiedy nic nie trzeba, gdy można chodzić pół dnia w piżamach, wałkonić się po łóżku i nikomu się z niczego nie tłumaczyć. To ja lubię w jesieni, bo oprócz tego, to chyba nie bardzo za nią przepadam.

3 komentarze: