Tak to już jest, że gdy odtrąbię jakiś sukces, napiszę o tym na blogu, Facebook'u czy gdziekolwiek indziej, to zaraz się to zmieni. Nauczyłam się już nie chwalić, że mamy wolny wieczór, że dzieci śpią, bo jak na złość, po wciśnięciu Enter, któreś zacznie marudzić i trzeba będzie zmieniać plany. Gdy napisałam, że Filip zaczyna coś jeść, to znów przestał i, gdy napisałam, że mam w domu mistrza od usypiania małej Zofii, to Zośka zaczęła zasypiać u mnie. To znaczy, u Męża też zasypia, ale mam wrażenie, że Mała szybciej się uspokaja z histerii, jak jest wtulona w moje ramiona.
Oczywiście pomoc Małżonka jest nieoceniona, bo po tych paru tygodniach nabawiłam się tylu zakwasów, w tylu dziwnych miejscach, że nawet nie wiedziałam, że tak można. Do tego, chyba przyjdzie nam się pogodzić z faktem, że przez najbliższe miesiące będziemy co wieczór wysłuchiwać dzikich wrzasków.
A co Zosinie dolega?
Odpowiedź jest taka, że nie wiem. Broniłam się przed stwierdzeniem, że jest to kolka. Po pierwsze dlatego, że wszyscy mi powtarzali, że przy kolce wrzask dziecka jest nieprzerwany, a po drugie dlatego, że słowo "kolka" kojarzyło mi się nieodłącznie z gazami u dziecka. Gazy i wzdęcia owszem przytrafiły się Zosi kilka razy, ale nauczyliśmy się z nimi radzić i od tej pory Mała daje sobie radę z ich wydalaniem, brzuszek ma miękki i w dzień zazwyczaj napina się tylko za potrzebą lub gdy chce sobie puścić bączka.
Natomiast wieczorem zaczyna się masakra.
Już wcześniej Zosia marudzi, ale to zależy od dnia. Czasem już od 17 nie chce przysnąć, nie chce poleżeć i nie daje nam spokoju. Ale czasem nic nie zapowiada późniejszych atrakcji. Potem przychodzi czas kąpieli, karmienie i dopiero się zaczyna. Napadowe wrzaski. Ale to wrzaski, jakby ją ze skóry obdzierali. Napina się cała, wyrzuca główkę do tyłu i się drze. Drze się tak, że mi w uszach świdruje. Lulam, głaszczę, masuję, ale nic nie pomaga. I tak krótszą lub dłuższą chwilę aż pada nieprzytomna. Wtedy pełna nadziei, przelewające się przez ręce dziecko, odkładam do łóżeczka i jest spokój. Nie na długo jednak. Po 15-20 minutach zaczyna się rzeź niewiniątek. Darcie się przeplatane z histerią wymęczonego dziecka. Serce się kraje, bo widać, że dziecię cierpi, fizycznie bądź psychicznie, ale pomysłu na zaradzenie w sytuacji brak. Opada z sił i znów jakby niekontrolowany napad. I tak do 22 czasem dłużej, a czasem sporo dłużej. Potem ataki ustają, ale Zosia jest niespokojna i nie może zasnąć. Czasem, gdy się na chwilkę uspokoi, jeszcze ją nakarmię i powoli zaczyna się uspokajać. Parę prób odłożenia i w końcu się udaje.
Wszystko to rzeczywiście wygląda na kolki, ale od czego one się biorą, nie mam pojęcia. Wyczytałam gdzieś, że kolki mogą mieć podłoże neurologiczne, że mogą być "sposobem" odreagowania małego człowieczka na nadmiar bodźców, które do niego docierały w ciągu dnia. Jedne dzieci wieczorem marudzą, nie chcą być same, przysysają się do piersi, a inne mają napady kolki. Jestem skłonna się z tą teorią zgodzić, ale nie jestem w stanie wymyślić nic, żeby ten stan zmienić.
A jak po takich cyrkach nocki?
Różnie, ale zazwyczaj przespane do rana, do 5-6, a ostatnio nawet do 6.45. Na początku się bałam o Małą, o moje piersi, o zastoje, o utratę pokarmu. Jeszcze w szpitalu pytałam o to położną i usłyszałam, że jak dziecko śpi, to niech śpi. Także sprawdzałam na wszelki wypadek piersi, zwłaszcza tą, którą nie karmiłam Filipa i spałam dalej. Zazwyczaj też, jak się obudzi rano, wystarczy ją nakarmić i nadal śpi więc przynajmniej mam czas ogarnąć w spokoju Filipiastego. Można powiedzieć nawet, że dla takiego komfortu warto poświęcić te wieczory. Może i można, ale ten przeraźliwy krzyk i jej wymęczone tym wszystkim oczy... tego się nie da na spokojnie wytrzymać. Choć przyznam szczerze, że już nie jestem tak emocjonalnie do tego nastawiona. Staram się co wieczór brać wszystko na spokojnie. Przecież raz jest lepiej, raz gorzej, a raz nawet zasnęła nam koło 19.30 i na karmienie obudziła się dopiero 1 w nocy. Czuliśmy się z Mężem zagubieni. Ale gdy już 22, potem 22.30, 23 i tak dalej, gdy już wyczuwam irytację w głosie Tatusia, to zwyczajnie i ja się zaczynam denerwować. Dlatego wszelkie sposoby na walkę z kolką pilnie poszukiwane. Tak farmaceutyczne, jak i niekonwencjonalne, spróbujemy wszystko, bo czasami już sił nam brak.
PS. Pamiętam, jak myślałam, że Filip ma kolki. Teraz się z tego śmieję. Kolki nie da się z niczym pomylić i męczące gazy też są niczym w tym co przeżywa Zosia i my razem z nią. Mam nadzieję, że kiedyś to zniknie bezpowrotnie i mały móżdżek nie będzie pamiętał tego, jak bardzo się męczyła.
PS 2. Mówi się, że kolki trwają 3 miesiące więc jak na nic nie wpadniemy, to zostało nam jeszcze dwa miesiące. Ale wyczytałam gdzieś również, że mogą trwać nawet 9 miesięcy, a na to to ja się zgodzić nie chcę. Aż mnie ciarki przeszły;)
A co Zosinie dolega?
Odpowiedź jest taka, że nie wiem. Broniłam się przed stwierdzeniem, że jest to kolka. Po pierwsze dlatego, że wszyscy mi powtarzali, że przy kolce wrzask dziecka jest nieprzerwany, a po drugie dlatego, że słowo "kolka" kojarzyło mi się nieodłącznie z gazami u dziecka. Gazy i wzdęcia owszem przytrafiły się Zosi kilka razy, ale nauczyliśmy się z nimi radzić i od tej pory Mała daje sobie radę z ich wydalaniem, brzuszek ma miękki i w dzień zazwyczaj napina się tylko za potrzebą lub gdy chce sobie puścić bączka.
Natomiast wieczorem zaczyna się masakra.
Już wcześniej Zosia marudzi, ale to zależy od dnia. Czasem już od 17 nie chce przysnąć, nie chce poleżeć i nie daje nam spokoju. Ale czasem nic nie zapowiada późniejszych atrakcji. Potem przychodzi czas kąpieli, karmienie i dopiero się zaczyna. Napadowe wrzaski. Ale to wrzaski, jakby ją ze skóry obdzierali. Napina się cała, wyrzuca główkę do tyłu i się drze. Drze się tak, że mi w uszach świdruje. Lulam, głaszczę, masuję, ale nic nie pomaga. I tak krótszą lub dłuższą chwilę aż pada nieprzytomna. Wtedy pełna nadziei, przelewające się przez ręce dziecko, odkładam do łóżeczka i jest spokój. Nie na długo jednak. Po 15-20 minutach zaczyna się rzeź niewiniątek. Darcie się przeplatane z histerią wymęczonego dziecka. Serce się kraje, bo widać, że dziecię cierpi, fizycznie bądź psychicznie, ale pomysłu na zaradzenie w sytuacji brak. Opada z sił i znów jakby niekontrolowany napad. I tak do 22 czasem dłużej, a czasem sporo dłużej. Potem ataki ustają, ale Zosia jest niespokojna i nie może zasnąć. Czasem, gdy się na chwilkę uspokoi, jeszcze ją nakarmię i powoli zaczyna się uspokajać. Parę prób odłożenia i w końcu się udaje.
Wszystko to rzeczywiście wygląda na kolki, ale od czego one się biorą, nie mam pojęcia. Wyczytałam gdzieś, że kolki mogą mieć podłoże neurologiczne, że mogą być "sposobem" odreagowania małego człowieczka na nadmiar bodźców, które do niego docierały w ciągu dnia. Jedne dzieci wieczorem marudzą, nie chcą być same, przysysają się do piersi, a inne mają napady kolki. Jestem skłonna się z tą teorią zgodzić, ale nie jestem w stanie wymyślić nic, żeby ten stan zmienić.
A jak po takich cyrkach nocki?
Różnie, ale zazwyczaj przespane do rana, do 5-6, a ostatnio nawet do 6.45. Na początku się bałam o Małą, o moje piersi, o zastoje, o utratę pokarmu. Jeszcze w szpitalu pytałam o to położną i usłyszałam, że jak dziecko śpi, to niech śpi. Także sprawdzałam na wszelki wypadek piersi, zwłaszcza tą, którą nie karmiłam Filipa i spałam dalej. Zazwyczaj też, jak się obudzi rano, wystarczy ją nakarmić i nadal śpi więc przynajmniej mam czas ogarnąć w spokoju Filipiastego. Można powiedzieć nawet, że dla takiego komfortu warto poświęcić te wieczory. Może i można, ale ten przeraźliwy krzyk i jej wymęczone tym wszystkim oczy... tego się nie da na spokojnie wytrzymać. Choć przyznam szczerze, że już nie jestem tak emocjonalnie do tego nastawiona. Staram się co wieczór brać wszystko na spokojnie. Przecież raz jest lepiej, raz gorzej, a raz nawet zasnęła nam koło 19.30 i na karmienie obudziła się dopiero 1 w nocy. Czuliśmy się z Mężem zagubieni. Ale gdy już 22, potem 22.30, 23 i tak dalej, gdy już wyczuwam irytację w głosie Tatusia, to zwyczajnie i ja się zaczynam denerwować. Dlatego wszelkie sposoby na walkę z kolką pilnie poszukiwane. Tak farmaceutyczne, jak i niekonwencjonalne, spróbujemy wszystko, bo czasami już sił nam brak.
PS. Pamiętam, jak myślałam, że Filip ma kolki. Teraz się z tego śmieję. Kolki nie da się z niczym pomylić i męczące gazy też są niczym w tym co przeżywa Zosia i my razem z nią. Mam nadzieję, że kiedyś to zniknie bezpowrotnie i mały móżdżek nie będzie pamiętał tego, jak bardzo się męczyła.
PS 2. Mówi się, że kolki trwają 3 miesiące więc jak na nic nie wpadniemy, to zostało nam jeszcze dwa miesiące. Ale wyczytałam gdzieś również, że mogą trwać nawet 9 miesięcy, a na to to ja się zgodzić nie chcę. Aż mnie ciarki przeszły;)