Nie macie wrażenia, że zewsząd bombardują nas przesłodzonymi, przerysowanymi obrazami rodzin. Pokazują nam macierzyństwo jako krainę mlekiem i miodem płynącą, pełną lukru i słodyczy. Dzieci są zawsze roześmiane, rodzice zadbani, uśmiechnięci, otoczenie takie stylowe, uporządkowane, modne. Są też dziadkowie przynoszący obiady czy prezenty, wpadający z wizytą. Są zwierzątka nigdy nie brudzące i takie słodziutkie, że aż strach. Reklamy proszków do prania, czekoladek, napojów, telefonów, a nawet biżuterii i biur podróży. Okładki czasopism, plakaty, artykuły i blogi. Wszędzie wylewa się obraz rodzicielstwa jako sielanki i beztroski. Nikt, absolutnie nikt nie ostrzega młodych ludzi, którzy spodziewają się dziecka, że to wcale tak nie wygląda, że nie tędy droga, że wszystko, nawet ta słodycz ma swoją ciemną stronę księżyca.
ać krzyków dzieciaków. Bo dzieci krzyczą, trajkoczą, mantrują, jęczą i wrzeszczą, z tym też powinniśmy się pogodzić. Dzieci też pozostawiają po sobie ślad. Nawet wiele śladów i nasze mieszkanie czy dom już nigdy nie będzie wyglądało tak samo. Ba, nasze życie nie będzie wyglądało tak samo, co nie znaczy, że będzie źle. Bo nie musi być źle, niewygodnie, czy męcząco... Wszystko zależy od naszego podejścia i nastawienia.
No i właśnie o to nastawienie mi chodzi. Mam wrażenie, że 98% rodziców choć raz stwierdziło, że nie tak wyobrażało sobie rodzicielstwo. Zaczyna się już w ciąży, gdy słodki ciężar dokucza, mdłości nie dają żyć, a we wszystkich ciuchach ciążowych wygląda się jak wieloryb. Potem lepiej nie jest. Szpital, poród, okres po, powrót do domu, karmienie... Mogłabym tak bez końca. Obraz z telewizji nie do końca przypomina ten, którego jesteśmy częścią. Ja nie mówię, że jest gorszy, że jestem rozczarowana, ale przyznam, że była taka chwila, gdy czułam się oszukana. Czułam się oszukana przez wszystkich. Przez poradniki, filmy, programy telewizyjne, przez rodzinę, a nawet przez męża, który miał pomagać, przynosić dziecko do karmienia, ale natura wzięła górę i zwyczajnie, nawet się nie budził. Nie rozumiałam, skąd ten bałagan, skąd moja nieudolność, skąd niewyspanie i zmęczenie. Nie potrafiłam pojąć czemu brakuje mi czasu i siły na lunch z przyjaciółkami, na randkę z mężem, na siłownię i basen. Przecież wszędzie mówili, że będzie fajnie, że uśmiech nie będzie znikał z mojej twarzy, a ja mam ochotę tylko płakać albo spać. Te cudne obrazki oglądane na co dzień na internetach tylko pogłębiały wkurzenie. Gdy tylko coś zamarudziłam odzywały się głosy, że nie powinnam, że przecież sama chciałam, co ze mnie za matka, że sobie nie radzę. Aż sama zaczęłam w to wierzyć, aż sama zaczęłam się zastanawiać czy ze mną wszystko w porządku.
Wszystko jest kwestią nastawienia i doświadczenia w dużej mierze. Ja nigdy nie czułam się oszukana widokiem sielankowego macierzyństwa, bo wiedzialam, że to tylko reklamy i pokolorowałam rzeczywistość, bo jako nastoletnia siostra wiedziałam co niesie ze sobą posiadanie dziecka w domu. Mój mąż za to nie miał kompletnie pojęcia jak wygląda noworodek na żywo nie mówiąc o obowiazkach. Ale nastawienie było bardzo pozytywne więc daliśmy radę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam 😊
U nas też nastawienie zrobiło dużą robotę, choć nie będę oszukiwać, że zawsze było łatwo ;) Ale na szczęście częściej się śmialiśmy z naszej nieudolności niż nad nią płakaliśmy ;)
UsuńPozdrawiam ;)
Bardzo fajnie napisane. Ja uważam że najbezpieczniej jest zdjąć z siebie maskę superbohaterki którą same sobie przyodziałyśmy. Zrozumieć, że nie zawsze wszystko musi być najlepiej zrobione, wrzucić na luz i brać poprawkę na ten cukierkowaty przelukrowany obraz macierzyństwa jaki serwują nam blogi/magazyny rodzicielskie/koleżanki
OdpowiedzUsuńProblem polega na tym, że często rodzina, bezdzietne rodzeństwo czy znajomi nie mają pojęcia jak wygląda życie z dziećmi i spodziewają się cudów na kiju. Można starać się nie przejmować komentarzami i robić swoje, ale czasem nie jest łatwo robić dobrą minę.
UsuńPrzy pierwszej ciąży i po urodzeniu miałam wielkie oczekiwania wobec... siebie. Nie wyobrażałam sobie, że nie ogarnę tego. Przez rok z hakiem moje życie było poukładane, dom wysprzątany, obiad na stole. Z deserem w dodatku. Kiedy ktoś zapowiadał, że przyjedzie dostawałam szału na punkcie sprzątania i pokazania wszystkim, że jest tak, jak się tego oczekuje. Ciekawe było jednak to, że od innych nie wymagałam tego samego. Przykładowo: dziadkowie nie musieli być idealnymi, kochanymi dziaduniami, jak z bajki o Śwince Peppie. Oczywiście, że problem nie tkwił w tym, że wierzę w tę piękną wykreowaną sztuczną rzeczywistość rodzinną w telewizji. Problemem było to, że nikt nie powiedział mi: kobieto, nie musisz. Masz prawo nie chcieć, nie zrobić, nie ugotować, nie posprzątać itd. Sądziłam, że od razu jestem pod obserwacją: uda jej się, czy polegnie?
OdpowiedzUsuńDziś już wiem, jakie to nieważne. I wiem, że przez pierwsze dwa tygodnie po porodzie (już za 2 tyg. termin :) ) po prostu się na wszystkich gości "wypnę", poświęcając dzieciom i próbując odpoczywać, radzić sobie z dwójką, zamiast z jednym.
Bardzo potrzebny wpis, fajnie, że to ujęłaś tak zrozumiale. Będę zaglądać :)
Pozdrawiam!
Dokładnie tak. Ja do tego stopnia chciałam wszystkim pokazać, jak świetnie sobie daję radę sama, że w końcu nikomu nawet nie przychodziło do głowy, że coś może mi nie pójść tak jak powinno. Ja musiałam być idealna i już.
UsuńPrzy drugim dziecku trochę zmądrzałam, postawiłam na siebie, zapowiedziałam, że nie chcę gości, a jak ktoś (dziadkowie) już musi, to proszę o wizytę z dostawą obiadu do domu. Dwa razy przywieźli, potem im się odechciało, ale ja przynajmniej miałam spokój ;)
Pozdrawiam
Dokładnie ! Większość moich koleżanek jak tylko zachodziły w ciąże mówiły że jej co ty tak narzekasz przecież wychowanie dziecka wcale nie jest takie męczące teraz gdy każda z nich już urodziła same chodzą i marudzą że dziadkowie nie pomagają że mężowie olewają itp itd...
OdpowiedzUsuńJa kiedyś usłyszałam zdanie: "Nawet nie wiesz, jak mi teraz ciężko" od znajomej co niedawno urodziła pierwsze dziecko ;) Nie chciało mi się jej przypominać, że mam dwójkę i co nie co o tym wiem ;)
UsuńA propo płatków. chyba wywale dywany z pokoi. znacznie łatwiej zebrac je z paneli :)
OdpowiedzUsuńTeż mnie korci ;)
Usuńbardzo fajny wpis, aż mnie podniósł na duchu. tez sie nieraz zastanawiam czemu w telewizji tak okropnie oszukują. raz widziałam kawałek takiego filmu nawet nie wiem jaki miał tytuł ale była tam rodzina z dwójką dzieci i w tym mieszkaniu było tak normalnie czyli po prostu wyglądało ono tak jak by oni naprawdę tam mieszkali a nie tylko na pozór, był bałagan a akurat scena którą zobaczyłam wyglądała tak że matka nie zdążyła powiesić prania i pognała do pracy( miskę zostawiła na środku) za mężem i dziećmi, a on się potkną
OdpowiedzUsuńo jakąś zabawkę wychodząc :-) i teraz łapię się na tym że oglądają cokolwiek w telewizji staram się doszukiwać autentyczności w tym na co patrzę. pozdrawiam
A nie zastanawiałaś się nigdy, co bohaterowie seriali robią z dziećmi, gdy toczy się ich takie barwne życie? Mnie to zawsze zastanawia ;)
UsuńZgadzam się z tobą!! Do tej pory jak tak przeglądam blogi (bo tylko to z dzieciowego tematu ruszam) to jak potem spojrzę w lustro (nawet to metaforyczne) to myślę - tragedia. Ale kluczem jest to co piszesz - ludzie pokazują to co chcą, a nie pokazują zazwyczaj rozryczanych dzieci, wkurzonych rodziców, burdlu na podłodze i prania wylewającego się z kosza.
OdpowiedzUsuńDokładnie ;) Ja czasem myślę tak... Nawet jak to jest zaaranżowane, jak cały syf jest zepchnięty w drugi kąt pokoju, żeby zrobić zdjęcie, to przecież to też wymaga czasu, energii, zaangażowania... Skąd oni to wszystko biorą ;)
Usuń