poniedziałek, 23 maja 2016

Wakacje z dziećmi? Niemożliwe!!! A jednak...

Gdy byłam w ciąży z Filipem, słyszałam całą masę opinii, że teraz to przez najbliższe lata już nigdzie się nie ruszymy. Z dzieckiem się nie da i już. Wtedy jeszcze byłam zdania, że ja to już po pół roku będę w stanie oddać potomka pod czułą opiekę dziadków i wybyć się na tygodniowe, ba nawet dwutygodniowe wczasy gdzieś pod palmy. O wyjściach na randki z mężem czy do kina nawet nie wspominam. To było oczywiste, że rodzina nie zawiedzie i będzie nam pomagać przy każdej okazji. Rzeczywistość okazała się jak zwykle inna niż nasze oczekiwania, ja nie widziałam możliwości, żeby Filipa spuścić z oka, rodzina nie wychodziła z żadnymi propozycjami i zostaliśmy troszkę uwiązani z dzieckiem 24 godziny na dobę. Jak nauczyło nas doświadczenie, z niemowlakiem można zrobić niemal wszystko, ale głosy rozsądku nadal przemawiały gdzieś z tyłu głowy, że wakacje to fanaberia, że nasze widzimisię, że kombinujemy. I tak minęło lato, jesień, przyszła wczesna zima, na zakupach spotkałam ciocię, co to właśnie wróciła z Teneryfy. Zapytała mnie czemu nigdzie nie byliśmy, przecież z takim niemowlakiem to sama przyjemność... Zdębiałam i zaczęłam myśleć. Postawiłam mężowi, co to już przebąkiwał o kolejnym dziecku, warunek, że owszem, ale po wakacjach, bo z dwójką, to już na pewno nigdzie się nie ruszymy, że najpierw, to ja muszę się zrelaksować, przetestować wypoczynek z jednym potworkiem zanim pojawi się drugi. Nie zdążyliśmy, gdy przyszła wiosna ja już byłam w ciąży, wczesnej, takiej jeszcze niepewnej, baliśmy się ruszyć. Jednak cały czas ckniło nam się do wczasów, przygody, bo takie wczasy z dzieckiem, to była dla nas przygoda, do udowodnienia innym, że się da, bo w sumie czemu miałoby się nie dać. W połowie czerwca, gdy szczęśliwie przeszłam przez pierwszy trymestr ciąży, gdy minęły mdłości i wszelkie niedogodności pierwszych trzech miesięcy, lekarz orzekł, że już wszystko jest w porządku, oznajmiliśmy rodzinie, że po raz kolejny zostaną dziadkami, a zaraz potem, że za dwa dni lecimy to uczcić w Grecji. Oczywiście Filip leci z nami. Jak powiedzieliśmy, tak też zrobiliśmy i na tydzień wylecieliśmy na Kos.

Ależ nam się wtedy wydawało, że jesteśmy herosami. Czego my nie dokonaliśmy. Rodzina głośno nie komentowała, ale wiem, że po cichu potępiała (nie moja), bo po co to nam takie ekscesy. Jeszcze z dzieckiem, samolotem, jakby nie można było posiedzieć na tyłku na działce i też przecież byłoby dobrze. A poza tym, jaki to odpoczynek z dzieckiem. Ani go z oka spuścić, ani odsapnąć, ani się wyspać. I faktycznie, z kąpieli pozostawał brodzik, szwedzki stół w restauracji podziwialiśmy raczej z daleka łapiąc na szybko co się dało zanim Filipowi znudziło się siedzenie w foteliku, stragany i sklepy trzeba było omijać szerokim łukiem, o knajpkach czy tawernach nawet nie wspominając. Ale te wieczory we dwoje na tarasie z książką, te spacery czy popołudnia przy frappe, gdy Fifi drzemkował, tego się nie da zamienić na nic innego i jest warte każdej ceny i każdego wysiłku. Ta odległość od wszystkich spraw zostawionych gdzieś w domu, od obowiązków, problemów. Totalne wyluzowanie na tydzień, czas spędzony tylko we trójkę, odpoczynek, może nie do końca fizyczny, ale psychiczny, to bardzo dużo robi i ładuje akumulatory na długi czas.


A potem pojawiła się Zosia, usłyszeliśmy od cioci, która jeszcze wcześniej, od czasu do czasu się zajmowała Filipem, jak musieliśmy coś razem załatwić, że z dwójką, to już nie, to już nie da rady więc i o wakacjach przestaliśmy chwilowo myśleć. Ale to była zima, z czasem, jak zbliżała się wiosna zaczęliśmy planować. Najpierw Mazury, potem wycieczki okoliczne, potem jeziora i znów Mazury. Nabieraliśmy wprawy i coraz bardziej dochodziliśmy do wniosku, że jednak się da, że inni mogą sobie gadać, a to są nasze dzieci i przecież nie są takim wielkim obciążeniem, że miałyby nas usadzić na miejscu. Zwłaszcza, że dla Filipa, trzylatka pełną gębą, to przecież też już atrakcja. Strach był, obawy były, dzieci przechodziły na zmianę trudne okresy, nigdy nie było dobrego czasu, ale nieprzyjemna sytuacja rodzinna zaczynała nam mocno doskwierać, postanowiliśmy, pal licho, jakoś to będzie, tydzień niemyślenia o problemach jest wart nawet umęczenia przez naszą dwójkę rozrabiaków. Wybraliśmy termin, między sądami, urodzinami cioci, lekarzami. Umówiliśmy opiekę do kota, wyposażyliśmy siebie i dzieciaki w letnią garderobę, zarezerwowaliśmy i polecieliśmy.

I wiecie co? Nie powiem, że było super łatwo. Zdarzały się momenty, gdy trzeba było się nagimnastykować, żeby je ogarnąć. Nasze dzieci do spokojnych nie należą plus nowa sytuacja, która ich dodatkowo nakręcała i mamy czasem kłopoty ze spaniem, niedojadanie, marudzenie i nie do końca zrealizowane plany. Ale było łatwiej niż z jednym Filipem. Choć byliśmy nastawieni na koszmar lotniskowy i ciągłą gonitwę na miejscu, my naprawdę wypoczęliśmy i skorzystaliśmy z tego wyjazdu. Wiadomo, nie wymyślaliśmy zwiedzania całymi dniami, byliśmy przygotowani raczej na leniuchowanie nad basenem i na plaży, ale co nie co zobaczyliśmy, troszkę pospacerowaliśmy, posmażyliśmy się na słoneczku, pomoczyliśmy tyłki w brodziku i morzu, poczytaliśmy, poodwiedzaliśmy sklepy i za wszystkie czasy najedliśmy się greckich specjałów. A ile radochy dla dzieci. Zosia jeszcze może za bardzo nie kojarzyła o co chodzie, ale Fifi... on przeżywał wszystko, od lotu samolotem przez baseniki po zwykły cukier w restauracji pakowany w papierowe tutki. I od razu postanowiliśmy, że lecimy tylko na tydzień. Po dłuższym czasie dzieci zaczęły by nam włazić na głowę czując rozluźnienie sytuacji. Zresztą już pod koniec tego tygodnia Filip postanowił przetestować naszą cierpliwość i nie dało się z nim nic wynegocjować. Tydzień okazał się optymalny.


I niech mi teraz ktoś powie, że z dziećmi się nie da. Jak to mówi mój mąż, wakacje z dziećmi są katorgą dla tych rodziców, którym na co dzień dziadkowie zajmują się potomkami, my mamy je 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, bez chwili przerwy, robimy z nimi wszystko więc czemu na wakacjach miałoby być ciężej czy inaczej. Normalna sprawa, trochę jak wyjście na zakupy czy dłuższa wycieczka, a wprawy nabiera się bardzo szybko. Trochę zgrania, pozytywne myślenie, optymistyczne nastawienie i mamy sposób na to, że się da.

7 komentarzy:

  1. U nas wielkie przerażenie było jak pociągiem z 3 dzieci jechaliśmy, jeszcze żadnych wakacji nie omineliśmy (oprócz gdy urodził się oski, ale wtedy też wypad do znajomej był). Chciałabym wybrać się z chłopakami w podróż samolotem, może być tam i z powrotem, dla nich samą atrakcją byłby przelot, ale osobiście problemu z dziećmi w podróży nie widzę, bez standardowego zrzędzenia jak co dzień :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, trochę zrzędzenia, trochę marudzenia, ale poza tym nic nam obcego...

      Usuń
  2. Ja tez jestem za jezdzeniem z dziecmi..coprawda moje jak byly male to autokar i jechane..tez nie co roku bo finanse byly marne ale zawsze gdzies sie dalo wyskoczyc..teraz to oni juz za bardzo z rodzicami nie chca...znajoma jezdzi z dwojka malych po mexykach stanach itp i daja rade

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sobie nie wyobrażam wakacji bez dzieci... Przynajmniej na razie... Wybieramy takie miejsca, gdzie z dziećmi można pojechać i czuć się komfortowo. Bo kiedyś przyjdą takie czasy, że nie będą chciały... Trzeba korzystać ;)

      Usuń
  3. Nie wyobrażam sobie wakacji bez córki :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też... bez dzieci nie ma wyjazdu ;) Bo jak potem zdjęcia oglądać i co dzieciom powiedzieć, że gdzie były?

      Usuń
    2. Dokladnie tak! Poza tym człowiek cały rok odkłada kase na te wakacje i jak tu bez dziecka pojechać?

      Usuń