poniedziałek, 6 czerwca 2016

Kop w tyłek potrzebny od zaraz...!!!!

Dużą część swojego dzieciństwa spędziłam w domku jednorodzinnym w małym miasteczku. Najpierw u dziadków, podrzucana przy każdej okazji, potem z rodzicami w tym samym domu, ale już jako naszym, a potem, już jako niemal dorosła kobieta, spędzałam tam prawie każdą wolną chwilę. Potem zakotwiczyłam się w swoim mieszkaniu w centrum miasta i w zasadzie było mi z tym dobrze, ale gdy pojawiły się dzieci zaczęło nam to trochę doskwierać. Przypominałam sobie swoje dzieciństwo, bieganie między drzewami, poranki i wychodzenie boso na trawnik, gruchanie gołębi za oknem i tą niesamowitą ciszę wieczorami i nocą. Zatęskniłam za domem, ale zawsze mogliśmy uciec do teściów pod miasto. Nigdy do końca nie czułam się tam jak u siebie, ale dzieci bawiły się dobrze, miały gdzie się wylatać więc przymykałam oko na drobne niedogodności.

Z czasem zaczęliśmy zastanawiać się nad czymś własnym. Odkąd się pobraliśmy, teściowie zapewniali, że gdy tylko będziemy chcieli, nie ma problemu, możemy się budować. Przez długi czas nie braliśmy tego pod uwagę. Górę brał realizm ekonomiczny, wyobrażenie budowy domu, jako czegoś niewyobrażalnego, ale z biegiem lat wszystko zaczęło nam się klarować i powiedzieliśmy sobie, czemu nie, można spróbować. Szybko pójdzie, będziemy na swoim. Już miałam wizję, marzenia, wiedziałam, że finansowo podołamy, że kredyt dostaniemy z pocałowaniem ręki, że przecież ciągle się rozwijamy, będzie dobrze. Rozmarzyłam się, wybraliśmy projekt, duży dom, z pokojem dla każdego i dodatkowym, bo wiecie, jak już będzie ten dom, to kto wie. Przecież będziemy mieszkać koło rodziny, zawsze ktoś pomoże, a ja przecież tak marzyłam o trójce dzieci. No i kąt dla nas, na moje szpargały, na mężowe narzędzia. Duży taras i prywatny lasek zaraz obok. Nic tylko zabierać się za budowę. Ale...


Schody zaczęły się już po chwili, gdy okazało się, że obiecywana przez 10 lat działka wcale taka budowlana nie jest i, że mogą być problemy. Po pierwsze z podzieleniem jej na mniejsze, a po drugie z dostaniem pozwolenia pod zabudowę. Ok, dla chcącego nic trudnego, zapukamy do wszystkich drzwi, zostaniemy rolnikami, przearanżujemy nasz projekt z typowego domku na gospodarstwo, dobudujemy budynek gospodarczy i nawet będziemy uprawiać te drzewka owocowe i krzewy. Moja rodzina kiedyś miała sad więc fajnie będzie sobie przypomnieć takie coś z dzieciństwa. Ale, jest jeszcze drugie "ale", w między czasie zmieniły się przepisy i choć teraz już złożyliśmy wniosek o warunki zabudowy siedliskowej i bardzo, bardzo możliwe, że zostanie pozytywnie rozpatrzony, to w danej chwili warunki kredytowe mogą nie być tak dobre, jak nam się na początku wydawało. A co za tym idzie, można delikatnie powiedzieć, że sprawa się trochę rypła, a z nią i nasze marzenia. I pewnie byśmy się zapierali, pewnie załatwiali i kombinowali, pewnie bylibyśmy w stanie zejść z metrażu, z wartości domu, bo przecież mieszkanie blisko rodziny już samo w sobie jest ogromnym plusem, gdyby w międzyczasie, nie zdarzyło się jeszcze parę spraw, które zakłóciły wizję jaką sobie roztaczaliśmy. Gdybyśmy naprawdę mieli takie wsparcie w rodzinie, jak nam się na początku wydawało, gdybyśmy mogli na nich liczyć i cieszyć się nawet, gdy coś się trochę obsuwa. A teraz straciliśmy zapał, straciliśmy chęć, a działka i sąsiedztwo stała się tylko problemem, a nie bramką do spełnienia marzeń. Jesteśmy w chwilowym zawieszeniu, nie wiemy co robić, czekamy na jakiś znak, na sygnał, że to ma w ogóle w takim kształcie sens, ale doczekać się nie możemy.

Ale marzenia są marzeniami. Nie wyobrażam sobie, że miałabym przysiąść na tyłku i sobie odpuścić. Wiem, że miało być inaczej, że miało być łatwiej, fajniej. Komuś bardzo to nie pasowało i nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić, ale dalej mamy marzenia, dzieci, dla których warto się starać, siebie nawzajem. Nie możemy tam i tak, więc staniemy na głowie i poszukamy innego rozwiązania. W tej chwili nie jesteśmy już przywiązani do miejsca, a działkę przecież zawsze można sprzedać. Wiadomo, musimy siąść pomyśleć, poszukać, zmienić plany, bo i finansowo raczej nie będzie w takim razie tak różowo, ale przecież się da. Najbardziej boli jednak fakt, że kłody pod nogi rzucają ludzie do tej pory uważani za zaufanych, ale cóż, takie jest życie, co nas nie zabije, to nas wzmocni, a my przynajmniej wiemy przed kim ostrzegać dzieci.

Morał z tej historii jest taki. Marzenia można modyfikować, ale nie można z nich rezygnować. Trzeba mieć w życiu jakiś cel i my go mamy. Trochę nam do niego ostatnio nie po drodze, ja trochę marudzę, czasem jest mi smutno, częściej chcę odpuścić, brakuje mi zapału, ale teraz siadamy z mocnym postanowieniem poprawy do stołu i myślimy co dalej. Mam nadzieję, że jak będziemy teraz liczyć tylko na siebie, to nic nam już nie stanie na przeszkodzie i kiedyś rano całą rodziną zjemy śniadanie na naszym własnym tarasie. Czy go kupimy czy wybudujemy, czy będzie mały czy duży, bliżej czy dalej, to nie ważne, a ci, których nasze plany tak strasznie bolały, będą się nadal kisić w swoim kwaśnym sosie.

A jakie są Wasze marzenia, do których będziecie dążyć bez względu na przeszkody? Jakich nigdy nie odpuścicie? A może macie takie, o które walczyliście i, które się w końcu spełniły? Napiszcie mi tak dla  otuchy, bo momentami zaczynam wątpić i wtedy potrzebny mi taki porządny kop w cztery litery. Znakomicie sprawdza się tutaj powiedzenie: "A miało być tak pięknie!!!".


9 komentarzy:

  1. Za dużo narzekasz, niejeden by się z Tobą zamienil. Zdrowe dzieci, perspektywy, wizja realna na dom,wycieczki zagraniczne, czego chciec więcej?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam sie z Megi. Zdrowa dwojka, wlasny kat nawet w bloku. Fajna praca z domu za jak sadzac co piszesz dobre pieniadze. Noi wasza czworka to juz wielkie szczescie. Nie wazne gdzie wazne z kim. W rodzinie sila i moc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się z Megi W nie zgadzam, bo jest wiele rzeczy, na które nikt nie chciałby się ze mną zamieniać, wierz mi, ale za to zgadzam się z Tobą... Mam wiele szczęścia, wiem o tym... i jestem daleka od narzekania czy mówienia, że jest mi źle. Ten post też nie miał być narzekający, jeśli tak został odebrany, to najwyraźniej coś poszło nie tak ;) Raczej właśnie miał pokazać to, o czym Ty piszesz, że mimo przeciwności, my jesteśmy razem, mamy siebie i, że zawsze damy radę... Nawet wtedy, gdy któreś raz na jakiś czas zwątpi...

      Usuń
  3. Pani Madziu, macie marzenia, plany, siebie. Na pewno się uda.Czasami to co wymaga wiele trudu potem bardziej cieszy.Trzymam za Państwa kciuki.
    A nie myśleli Państwo o kupnie już wybudowanego domu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, myśleliśmy, ale bliżej miasta ceny są zaporowe, a dalej mąż nie bardzo ma chyba odwagę się oddalać. Jeszcze będziemy nad tym myśleć ;)
      Dziękuję za kciuki, przydadzą się ;)

      Usuń
  4. Pozbyć się złudzeń i oczekiwań..Liczyć na siebie. wtedy się uda :)
    pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczekiwań to ja zbytnich nie miałam, nie spodziewałam się tylko kłód pod nogami ;) Ale teraz jestem mądrzejsza ;)
      Pozdrawiam!!!

      Usuń
  5. My mieszkamy na obrzezach miasta. Jest fajnie i spokojnie. Bo mamy domek i duży ogród. Ale wynajmuje je.. jest ok. Dużo nie płacimy za wszystkie opłaty i w ogóle. Ale takie własne , nawet mały domek by każdy miał swój kąt. Pewnie że się marzy.
    Od przyszłego roku mamy zamiar już je realizować. Kupno działki i żeby chociaż powstał surowy stan domu. A wykończy się powoli... i z tym będzie wiązał się wiadomo kredyt... ale damy rade . Marzenia są po to by je spełniać i realizować powoli wszystko się zrobi...

    OdpowiedzUsuń