środa, 19 października 2016

Życie jak w Madrycie czyli wystarczy zostać blogerem by życie stało się bajką...

Gdy zaczynałam pisać bloga, miał to być mój pamiętnik, moje miejsce, w którym będę mogła się wyżalić, wypłakać, wygadać, ale i pochwalić, pocieszyć, podzielić z kimś nieznanym swoimi sukcesami i szczęściami. Pisałam wieczorami albo jak Fifi spał. Na początku w tajemnicy nawet przed mężem. Z czasem pojawiało się tutaj coraz więcej czytelników, coraz więcej odzewów miałam po każdym poście. Komentarze, lepsze, gorsze, ale zawsze cenne, maile, wiadomości. Zaczęło mnie to coraz bardziej wciągać. Poznałam ciekawych ludzi, nabrałam innej perspektywy na macierzyństwo, rodzicielstwo, na kobiecość i na życie w ogóle. Wciągnęłam się w akcje charytatywne, w spotkania, w różnego rodzaju działalności. I tak toczyło się moje podwójne życie do czasu, aż się wydało...

Specjalnie piszę, że podwójne, bo choć one się ze sobą ściśle wiążą, choć w zasadzie są jednym, to nie wszystko, co pojawia się na blogu, na Facebooku czy na Instagramie, to cała prawda o nas, o naszej rodzinie, o mnie. Jesteśmy normalnymi ludźmi, normalną rodziną, mamy swoje wzloty i upadki, mamy swoje kłopoty, nie bujamy w obłokach od rana do wieczora. Podobnie, jak większość z Was, umieszczam tutaj treści i zdjęcia przeze mnie wyselekcjonowane, czasem coś wyolbrzymię, czasem przemilczę, czasem przestaję się odzywać, żeby nie marudzić, bo wcale nie jest mi do śmiechu. Od czasu, gdy wiadomość o blogu rozeszła się po znajomych a potem po rodzinie, staram się nie poruszać tematów, które dotyczą kogoś z osób postronnych, kogoś, kto by tego nie chciał lub mógłby poczuć się urażony. Czasem jest mi z tym ciężko, bo nie mogę się pożalić, że jest mi źle. Nie raz przesładzam niektóre opowieści, innym razem dramatyzuję. Na tym to polega. Blog to w dużej mierze moje życie, ale też odrobina zabawy, fantazji, ubarwienia...


Od jakiegoś czasu spotykam się z sytuacjami, że ktoś uważa, że wie o mnie lub o mojej rodzinie wszystko, bo coś wyczytał na blogu. Nie pofatyguje się porozmawiać ze mną, dopytać, podpytać, bo opiera swoją wiedzę na tym ułameczku, który tutaj ujawniam. Ja się bardzo cieszę, gdy ktoś zaniepokojony pyta mnie o zdrowie dzieci albo jak nam idzie budowa/nie budowa domu, to miłe, gdy ktoś zadzwoni i powie "słuchaj, czytałam na blogu, że macie takie lub inne problemy, co tam się dzieje, opowiedz dokładniej, bo się martwię" lub "ooo, udało wam się załatwić kolejną formalność, fajnie, cieszę się, to co wam jeszcze zostało?". Ale gdy ktoś powtarza dalej wiadomości wyczytane tutaj dopowiadając sobie swoje domysły, to już nie jest fajne. 

Już od jakiegoś czasu Szanowny się śmieje, że jak patrzy na moje zdjęcia to nie poznaje swojego mieszkania, swoich dzieci i swojej rodziny. Ale tak właśnie jest. W wirtualnej rzeczywistości trochę kreujemy samych siebie na kogoś kim nie do końca jesteśmy. I nie mam na myśli tylko blogerów, mam na myśli każdego, kto korzysta z portali społecznościowych. Bo pomyślcie sami, lubicie wrzucać na Facebooka swoje zdjęcia z gilem do pasa, niewyspanych czy skacowanych? Ilu ludzi chwali się w internecie tym, że coś mu nie idzie, że coś mu się nie układa lub że jest nieszczęśliwy. Zazwyczaj takie sytuacje przemilczamy, a z chęcią pokazujemy zdjęcia z wakacji. Podobnie jest z blogiem. To ułamek tego, co się u nas dzieje. Czasem ten fajny, od czasu do czasu mniej, ale tylko ułamek. Na tej podstawie nie ustalicie mojego planu dnia czy zarobków, nie dowiecie się też za dużo o innych, dalszych członkach mojej rodziny, nie napiszę wam w tajemnicy kogo lubię a kogo nie.

Tutaj dowiecie się jak fajnie spędzić czas z dzieciakami, pochwalę się wam nową fryzurą, czasem czymś fajnym, co udało mi się upolować na zakupach. Opowiem wam o ciekawych miejscach, które odwiedziliśmy, podpowiem jak poradzić sobie z jakimś problemem, z którym i my daliśmy radę. Czasem będzie refleksyjnie, czasem będzie się pojawiał śmiech przez zaciśnięte usta, czasem sarkazm i ironia, bo nie zawsze jest różowo. I choć bardzo mnie czasem korci, nie wyżalę się na nikogo, kto mnie niesprawiedliwie traktuje, nie będę się nad sobą użalała. Swoje, nawet największe problemy zachowam dla siebie... A gdy już nie będę dawała rady, po prostu przestanę pisać...

A teraz? Teraz piszę, bo lubię. Moje internetowe życie przeplata się z tym w realu. Wiele znajomości zawartych za pośrednictwem sieci przeniosłam do codzienności. Poznałam ludzi o podobnych zainteresowaniach, razem tworzymy ciekawe rzeczy, projekty, pomagamy, działamy. Nie opieramy swoich znajomości jedynie na tym, co piszemy na portalach społecznościowych. Rozmawiamy ze sobą... Bo rozmowa to podstawa... A blogowanie uczy optymizmu...

6 komentarzy:

  1. Ja też założyłam bloga między innymi w celach pamiątkowych. Może też trochę, żeby mieć takie "coś swojego"... Na początku niewinnie, póżniej tak ta lokomotywa - wszystko nabrało rozpędu :) Czasem śmieję się, że wokół przeokrutny bałagan, a porządek tylko wokół manekina! - takie nasz blogowe grzeszki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porządek, dzieci grzeczne, my zawsze uśmiechnięci ;)

      Usuń
  2. Ja załozyłam bloga, by miec cos dla siebie, żeby nie sprzątać całymi dniami lub gapić sie bez sensu w monitor :) Teraz na blogu dzielę się nie tyle życiem prywatnym , ale tym co lubimy robić, nie o wszystkim mogę napisać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja dopiero zaczynam przygodę z blogiem i to za namowa żony:) mowiła mi, ze skoro gęba mi się nie zamyka to może podobnie będzie z pisaniem. hehe:)

    OdpowiedzUsuń