poniedziałek, 16 stycznia 2017

Filozofia picia kawy dla niezaawansowanych...

Kawa, kawa, kawa...

Nigdy nie rozumiałam tych rytuałów, tego "muszę się napić kawy", tej nabożności towarzyszącej temu napojowi. Pamiętam, jeszcze z dzieciństwa, moją mamę, która parzyła kawę w specjalnym imbryczku, potem dostała od taty pierwszy ekspres, który chyba się nie sprawdził, bo szybko powędrował na dno szafki, pamiętam wszystkie wymyślne kawy rozpuszczalne pite same, bez mleczka, bez cukru, bez bajerów. Pamiętam pierwsze kroki kierowane prosto do kuchni.

Wkurzał mnie mój Chłopina, który żłopał fusiaste coś, co drażniło mnie swoim zapachem i pozwoliło zdiagnozować wszystkie ciąże, bo reagowałam na to odruchem wymiotnym. Wkurzała mnie moja teściowa, która twierdziła, że bez napicia kawy się przewróci. Wkurzali mnie wszyscy gości, co życzyli sobie takiej, takiej i takiej, a ja zwyczajnie nie wiedziałam jak się taką kawę robi. Ba, ja nawet nie wiedziałam i nie wiem do dziś, ile kawy sypie się do kubeczka, żeby wyszła dobra. Wkurzałam się w kawiarniach, gdy ze dwa razy dałam się namówić na kawę, a oni nie mieli bezkofeinowej, a kofeinowej się bałam.

Odkąd zostałam mamą czułam się jakaś wyalienowana na forach czy w grupach internetowych. Te wszystkie narzekania na zimną kawę... Ja piłam herbatę i, jak wypiłam zimną, to nie robiło mi to specjalnej różnicy. Nawet lepiej, bo szybko, bez dmuchania, bez fanaberii...

Aż pewnego razu Szanowny zaczął coś przebąkiwać o ekspresie. Znaczy, gadał o nim już dawno, ale jasno i wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że nie wchodzi w grę żadne wybajerzone ustrojstwo, gdy tylko on w domu pija kawę, do tego tylko czarną. Ale tym razem zaczęła się gadka o ekspresie na kapsułki. Nadarzała się okazja pozyskania takiego niemal za bezcen, do tego przekonywał mnie, że przecież gorąca czekolada, napoje takie i owakie, że na pewno znajdę tam coś dla siebie, no i dałam się przekonać. Prawda jest taka, że na pierwszy zestaw kaw wydałam więcej niż na ekspres, ale ważne, że wszystko trafiło do naszej kuchni i zaczęło się moje oswajanie z tematem.


Ja wiem, że kawosze powiedzą, że taka kawa, to nie kawa... Wiem, że padnie argument, że drogo... Wiem, że jedni wybiorą kawę od Clooneya, innych skusi will.i.am, a jeszcze inni polecą na Milkę... Nie w tym jest istota rzeczy. Istota rzeczy jest w tym, że ja zrozumiałam. Zrozumiałam tych wszystkich, którzy tak przeżywają picie kawy, którzy robią z tego rytuał, którzy celebrują tą chwilę, cieszą się nią i wkurzają się, gdy ktoś im ją zakłóca lub odbiera. Rozumiem te filiżaneczki, te łyżeczki, to dekorowanie pianki... Rozumiem tą ciszę, ten spokój, jaki powinien tej chwili towarzyszyć. Ja już pojęłam, że do chwili z kawą trzeba się przygotować, trzeba osiągnąć jakąś błogość, rozsiąść się w fotelu, czy to z książką, czy z robótką, czy przed telewizorem, czy nawet z pracą i dopiero delektować się tym wszystkim. Zrozumiałam, że zimna kawa, pita w pośpiechu to zło. Że podsiorbywać w ukryciu to sobie można colę, a nie podane w eleganckim kubku latte macchiato i, że zwykła zalewajka Szanownego ma z kawą tyle wspólnego, co ja z diwą operową...

A prawda jest taka, że to nie o samą kawę tutaj chodzi. Tu chodzi o ten odpoczynek, oderwanie się od zmartwień, o zwolnienie na te 15 minut dziennie. To jest ta namiastka czasu dla siebie, którego niejednej i niejednemu z nas brak na co dzień. Tu chodzi o takie wrażenie rozpieszczenia, zadbania o szczegóły. Chodzi o całą otoczkę, którą daje pięknie podana kawa.

Wiadomo, do kawosza mi daleko, nawet nie śmiem się tak nazywać, ale kto wie, może jeszcze zasmakuję w kawie? Na razie delektuję się kapsułkowymi lekkimi kawami z mlekiem, mieszam, kombinuję i szukam inspiracji przeglądając takie miejsca jak LionsHome. Powoli do lamusa odchodzą toporne kubki, które do tej pory zajmowały pół mojej kuchni. Zastępują je delikatne filiżanki, niewielkie kubeczki czy wysokie, eleganckie szklanki i zgrabne łyżeczki. Powoli się uczę, jak odpoczywać...

PS.
Wszystko to nie zmienia faktu, że jest też coś, co ja znam i rozumiem od lat czyli filozofia picia herbaty. Herbata jako panaceum na wszystkie dolegliwości, jako lekarstwo na wszelkie choroby, jako ocieplacz, jako ukojenie na skołatane nerwy. O tym zapewne napiszę przy kolejnej okazji.

6 komentarzy:

  1. Fajnie napisane :) W ogole nie pije kawy, lubie tylko jej zapach. Tej chemii z kapsułek tez bym nie wypila. Ale tekst fajnie napisany. Cos jest w tym rytuale.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam to samo z kawą i tak pozostało! Nawet kapsulkowy ekspres nic nie pomógł. Owszem na początku byłam zachwycona ale i tak powędrował na najwyższą półkę w kuchnia a ja powróciłam do herbaty.A ta to dopiero można się delektować!!! Szczególnie w zimowe wieczory w pięknym dzbanku podgrzewaną od spodu zapachowa świeczką.....Chwilo trwaj! Ale tekst super.Pozdrawiam. Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na razie ekscytuję się ekspresem i gdy mam chwilkę, to zasiadam przy filiżance kawy, ale fakt jest taki, że wieczornej herbaty nie jest w stanie nic zastąpić... Jak już dzieci posnął, ja zjem kolację, przygaszę światło... Ech, kojarzy mi się z dawnymi czasami, jak taką herbatę parzyła mi babcia...

      Usuń
  3. Ja nauczyłam się pić kawę przy drugim synu, miała mnie pobudzać a usypiała ale to rzeczywiście były tylko chwilę dla mnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do tej pory nie traktuję kawy jako pobudzenia... Mam wahania ciśnienia więc muszę bardzo uważać, ale leciutka lub bezkofeinowa na smak mi nie zaszkodzi ;)

      Usuń