piątek, 13 września 2019

Tarczyca atakuje znienacka...

Nie raz żaliłam się Wam, że nie daję rady, że jest mi ciężko i z tego powodu jestem zła i smutna. Nie raz też dostało mi się od Was po uszach, że narzekam, marudzę, że przecież dwójka dzieci to nie zadanie nie do wykonania, że inni mają ciężej, a dają sobie radę, że jak w ogóle śmiem... Ogółem mam optymistyczne nastawienie do wszystkiego. Nawet, gdy jednego dnia jest mi ciężko, to planuję, kombinuję i zasypiam z nadzieją na lepsze jutro. Nie rezygnuję i się nie poddaję. Ale tym razem naprawdę nie dawałam rady, nie wiedziałam, co jest ze mną nie tak, nie przyznawałam się Wam, bo zwyczajnie się wstydziłam, wbijałam uśmiech na twarz i dalej robiłam swoje choć kosztowało mnie to bardzo wiele wysiłku.


A wszystko zaczęło się nagle i niezauważenie, a ja zwaliłam to na upał. Do tej pory potrafiłam cały dzień  być w ruchu, zajmować się dziećmi, domem, pracą, dorzucić do tego jeszcze parę spraw i cały dzień miałam zapełniony. Popołudniami spacery po 13 km, potem szybkie oporządzenie dzieci i zasłużony, przyjemny odpoczynek. A z dnia na dzień przestałam mieć na cokolwiek siły. Spacer, nawet króciutki kończył się moim padnięciem na fotel i piekielnym bólem mięśni. Nawet mówiłam Mężowi, że coś jest nie tak, że mięśnie powinny się ćwiczyć, a ja jestem coraz bardziej obolała, ale zwaliliśmy to na przemęczenie przy dzieciach.

Zrobiłam się nerwowa, drażniło mnie wszystko, na końcu zaczęły trząść mi się ręce i kołatać serce. Najbardziej dokuczało mi to w nocy, nie mogłam spać. Na to też znalazłam wytłumaczenie. Zbliżające się chrzciny, problemy rodzinne, dużo pracy. Stąd ta nerwowość. A do tego niewyspanie i mamy rozedrganie.
Mało tego, nagle odkryłam, że w domu mamy strasznie duszno. Otwierałam wszystkie okna, ale nic to nie dawało. Pociłam się jak mops, po nocach spać nie mogłam. Nawet byłam już bliska wywalenia z sypialni szafy, bo ubzdurałam sobie, że zabiera mi powietrze.

Po pewnym czasie zaczęłam mieć problemy z podnoszeniem Zosi. Podnosiłam, ale z ogromnym wysiłkiem i nie mogłam jej utrzymać na rękach. Czasem z bezsilności siadałam na podłodze i płakałam. Domem zajmowałam się z musu, nie sprawiało mi to ani krzty przyjemności i odliczałam minuty do wieczora. A wieczór ulgi nie przynosił. Miałam wrażenie, że nawet siedzenie i nic nierobienie nie daje mi odpoczynku. Byłam zmęczona, ale nie potrafiłam w spokoju wysiedzieć, bolały mnie mięśnie i głowa. Nie dawało się tak funkcjonować.
A do tego ta nerwowość i drażliwość. Krzyczałam częściej, opędzałam się od dzieci, wkurzałam się na nie, chciałam świętego spokoju. I nie miałam siły. Do bólu  nie miałam siły. Byłam innym człowiekiem, zupełnie nie podobnym do siebie.

Aż pewnego razu coś mnie tknęło. Bo o ile do tej pory większość objawów tłumaczyłam upałem i zmęczeniem, to gdy upał zelżał, a ja nadal pociłam się jak pies, to coś we mnie drgnęło. Wlazłam na internet i pierwsze co mi się rzuciło w oczy - tarczyca. Na drugi dzień pognałam na badania i bach... Gdy lekarz zobaczył wyniki, to zdziwił się, że jeszcze funkcjonuję, że gdybym była starsza, to już dawno byłabym na oddziale. Ogółem zdołował mnie strasznie, ale o tym później. I w ten sposób zaczęła się moja przygoda z nadczynnością tarczycy.

A podsumowując.
U mnie choroba przyszła znienacka. Kładę ją na karb dwóch ciąż, zmęczenia i stresu. Pani doktor dodała do listy nerwy i stres, które zadziałały jak katalizator, ale powodów jej wystąpienia może być wiele, więc gdy zobaczycie u siebie podobne objawy, badajcie się. Ja doprowadziłam się do stanu, gdy nie mogłam ruszyć ręką i nogą, mija miesiąc leczenia, a ja dalej nie jestem sobą. Jestem dobrej myśli, ale nie oszukujmy się, terapia trwa lata i nie zawsze przynosi efekty. Lepiej wcześnie reagować niż później naprawiać błędy.

Najczęstsze objawy nadczynności tarczycy:
- nerwowość, 
- nietolerancja wysokiej temperatury,
- potliwość, 
- kłopoty ze snem,
- kołatanie serca,
- utrata masy ciała,
- duszności,
- ogólne osłabienie.

U mnie wystąpiły wszystkie z nasileniem takim, że ciężko byłoby je przeoczyć, ale ja przeoczyłam. Mało tego, poszczególne zauważałam, ale nie łączyłam je w całość. Nawet umawiałam się już do neurologa czy kardiologa. Do żadnego nie dotarłam, za to wylądowałam u endokrynologa.

*****

Post napisany dokładnie 4 lata temu... Wiele się przez ten czas zmieniło, a tarczyca powraca jak bumerang...

PS. Po latach obserwacji do objawów, na które również lepiej zwracać uwagę dodam:
- zgaga i refluks,
- drżenie rąk,
- uczucie nóg jak z waty,
- lęk i nieuzasadniony niepokój (wyolbrzymianie problemów),
- zaburzenia równowagi
... i pewnie wiele, wiele innych, które gdzieś tam towarzyszą nam w codzienności, a na które już średnio zwracamy uwagę...

2 komentarze:

  1. Zdrówka życzę, ja od 9 lat choruję na hashimoto.
    Codziennie rano jod na powitanie nowego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. podstępna i bardzo uciążliwa choroba, zwłaszcza, zanim się ją zdiagnozuje. moja mama cierpi na to samo. zaczęło się od bezsenności, osłabienia, strasznie chudła. myślała, że to już wiek, że tak musi być. a potem zaczęła płakać po kątach bo reklama taka smutna, a bo ktoś na nią w sklepie krzywo patrzy, a bo sama nie wie... aż w końcu wyryczała się na głos przy sąsiadce, która prosto z mostu postawiła diagnozę - dziewczyno, tarczyca! lekarz, badania, wszystko jasne. bierze leki już sześć lat. i bywa różnie, ale już da się nad tym panować i kiedy dzieje się coś dziwnego, zaczyna od badań. życzę zdrowia! i dużo sił w walce!

    OdpowiedzUsuń