poniedziałek, 20 lipca 2020

Kwarantanna - subiektywny komentarz bieżący.

Obyś żył w ciekawych czasach... Kiedyś było takie przekleństwo. No tak, teraz wszyscy wiemy o co tak naprawdę w nimi chodzi... 
Nikt nie spodziewał się tego co właśnie nas spotka, nikt nie był na to gotowy. 
Jednym jest z tym dobrze, innym mniej... I na tym poziomie zaczynają się wojny...

Na samym początku kwarantanny napisałam na FB, że i tak mam szczęście, bo mam dom pod miastem i dużą działkę, ale niestety byliśmy zmuszeni odwołać wczasy na Kos, dzieci nie chodzą na zajęcia dodatkowe, a ja latam z obgryzionymi paznokciami. Spadła na mnie fala krytyki. Wyczytałam, że przecież żyję, nikt z moich bliskich nie choruje, mamy dom, ogród, żyjemy w swoim własnym azylu więc NIE WOLNO mi narzekać.


Nie narzekałam zatem. Zamykałam w sobie to, co mnie omija. Ale przeglądam internet i ostatnio trafiłam na dobry komentarz... Odpowiedz na wszechobecne "No przecież żyjesz"... "Tak, żyję, ale za chwilkę tylko tyle mi pozostanie"... Gdzie marzenia, gdzie plany, gdzie ambicje... Przecież kiedyś to się skończy, kiedyś trzeba będzie wrócić do rzeczywistości. Może to będzie nowa rzeczywistość, ale przecież będzie, a wtedy trzeba mieć jakieś cele, trzeba na coś czekać, do czegoś dążyć... Trzeba żyć pełną piersią, a nie zwyczajnie wegetować.

Narodowa kwarantanna przypadła na czas, gdy mój syn kończył zerówkę. Strasznie rozpaczał, że nie będzie miał zakończenia roku takiego z prawdziwego zdarzenia choć Panie i tak się postarały na tyle, na ile pozwalała sytuacja... Bóg raczy wiedzieć, czy będzie miał rozpoczęcie roku. Jego 7 urodziny miały być z przytupem... Były, przyjechali dziadkowie, nie byłam w stanie już im tego zabraniać... Tęsknili... Ale nie było trampolin, kolegów, lodów Mini Melst, które tak sobie wymarzył... Wiem, wiem, to zbytki i w obecnej sytuacji g... warte... ale to 7 urodziny... i Filip okropnie na nie czekał. Obiecałam mu, że nic nie przepadnie, że wszystko da się odrobić i teraz ciągle pyta kiedy. Wie, że wszelkie atrakcje powoli się otwierają, są gotowe na organizacje takich imprez, ale czy ludzie są gotowi posłać dzieci do takich miejsc...????

Gdy to wszystko wróci do jako takiej normy, psychiatrzy będą mieli dużo pracy... Świat wywrócił się do góry nogami... Codzienna rutyna poszła się paść. Budziki, pobudki, poranne spotkania... To wszystko się zmodyfikowało... Niewykorzystane bilety, vouchery... Owszem, ale czy będziemy chcieli z tego korzystać...??? Ja tak, a wy??

Może zostanę w tym momencie okrzyczana, ale na miejsce odwołanych wakacji wykupiłam wczasy w sierpniu i bonusowo w listopadzie... Żeby było na co czekać. Ja tak muszę, to mnie trzyma w pionie. I nie tylko mnie. Wierzymy, że kiedyś będzie normalnie. Obecnie nadal jestem z dziećmi w domu. Po dwóch tygodniach w przedszkolu mają wakacje i staramy się je jak najlepiej wykorzystać. Oczywiście, na ile to możliwe.
Myślałam, że w tym "wolnym" czasie wiele spraw nadgonię, że popracuję, że nadrobię, że będę tu pisała codziennie, a wena mnie nie opuści... Ale moje siły opadają, moje ambicje idą w dół, moje plany są odwoływane z chwili na chwilę, a chęć do czegokolwiek szybuje na łeb na szyję. Stałam się drażliwa, męczą mnie dzieci gadające od rana do późnej nocy. Paradoksalnie, tęsknię za samotnością, za byciem sama ze sobą. Do tego dręczą mnie wyrzuty sumienia, że się wyłączam, że nie zawsze słucham, że nie sprawia mi tyle przyjemności pięćsetny raz odpowiadanie na to samo pytanie.

Na szczęście wszystko powolutku się otwiera, wszystko działa, wszystko się rozkręca. Jeszcze asekuracyjnie, jeszcze ze strachem z tyłu głowy, jeszcze na pół gwizdka. Ale... No właśnie ale... W psychice tych mniej odpornych zostanie stała zadra, jakieś takie spowolnienie, obawa, zawieszenie. Będzie ciężko się przestawić, przyzwyczaić choćby do maseczek, które na początku były zwykłymi szmatkami szytymi w domu, teraz stają się elementem garderoby. Muszą pasować, być stylowe i "wyględne".


Ja wiem, że wiele osób ma większe problemy, ale problemy w głowie są o tyle poważne, że ich nie widać. Nie otrzymamy na nie pomocy, jak sami się nie przełamiemy i o nią nie poprosimy. A naprawdę warto szukać kogoś, kto pomoże, kto wysłucha, spróbuje zaradzić. Warto się otworzyć i nie wierzyć w to, że nam NIE WOLNO narzekać. Narzekać może nie, ale powiedzieć o tym, co nam siedzi głęboko, co przeżywamy musimy mówić. I wiem, że niektórzy odbiorą to za narzekanie, ale nie powinniśmy w to wierzyć.

Dawno nie pisałam, bo nie bardzo potrafiłam stworzyć beztroskich postów o kotach czy o gadżetach z Chin. Mój nastrój układał się w sinusoidę, która raz nakazywała mi pisać o tym, że jest cudownie, że to piękny, rodzinny czas, a innym razem opisywać zgliszcza i pożogę otaczającego nas świata. Na szczęście wszystko powolutku wraca do równowagi, ale zanim zacznę latać nad ziemią lekko jak motylek, musiałam popełnić ten oto wpis.

A teraz, gdy wszyscy powoli przyzwyczajamy się do tego co nas otacza pozostaje mi życzyć Wam i sobie, żebyśmy żyli w ciekawych czasach, ale w tym pozytywnym tego powiedzenia znaczeniu. Żebyśmy czerpali radość z codzienności, ale też korzystali z tego co się da. Żebyśmy nie popadali w marazm i apatię, bo psychiatrzy naprawdę będą na nas zarabiać fortunę.

1 komentarz:

  1. Oczywiscie ze to są rzeczy, z ktorych nalezy sie cieszyc. Bo lepiej siedziec uwiezionym w domku z ogrodem niz na czterdziestu metrach w blokowisku z widokiem na drugie blokowisko. Ale to nie zmienia faktu, ze czlowieka dopada dol, przygnebienie, poczucie braku sensu, marazm i inne przyjemnosci. I owszem, ponarzekac tez mozna - ze mi zle, ze sie mecze, ze nic mi sie juz nie chce i chce wrocic do normalnego zycia. A codziennosc i tak potoczy sie swoim rytmem, tylko na duszy bedzie nieco lzej :)

    OdpowiedzUsuń