piątek, 4 września 2020

Zapłakałam...

Stało się, rozpoczął się rok szkolny i przedszkolny. Najbliższe dni, a może i tygodnie będą trudne. Pomijam koronawirusa, który w wielu placówkach każe stać dzieciom w deszczu przed szkołą, który wielu pierwszakom nie pozwolił cieszyć się nowym etapem życia z rodzicami i, który stwarza absurdy o jakich nam się nie śniło. Te dni będą trudne, bo to nowe doświadczenie poprzedzone naprawdę długim "okresem niczego", to stres, to poranne wstawanie, powrót do pracy, a wszystko okraszone walką o ogień jaką jest kompletowanie popołudniami wyprawki dla dzieci.  

U nas jest o niebo lepiej, bo placówki obojga dzieci, to placówki prywatne z niewielką liczbą dzieci i z naprawdę rozsądnymi zasadami. Niemniej jednak dzień przed rozpoczęciem roku przeciągnął się do późnych godzin nocnych, a przedłużył się jeszcze bardziej przez późniejsze wiercenie się w łóżku do godzin niemal porannych. Bałam się, że zeżre mnie stres, że nie będę wystarczającym wsparciem dla Filipa i obwiniałam się o to, że po tak długiej przerwie nie ja odprowadzę Zosię do przedszkola. Bałam się tak bardzo, że ucierpiał na tym mój żołądek, a to jeszcze bardziej spotęgowało mój stres czy dam radę. Ale w końcu usnęłam i ...

... obudził mnie budzik, który radośnie przestawiłam o pół godziny później. Nawet Filipa, który zerwał się jak poparzony udało mi się wsadzić z powrotem do łóżka. A potem wstałam, umyłam włosy, ubrałam się, zeszłam na dół, pamiętając o sensacjach z dnia poprzedniego zjadłam tylko dwa banany, wypiłam niewielką kawę, umalowałam się i przystąpiłam do budzenia i zbierania całej reszty. Nie powiem, wspomogłam trochę swój spokój, bo obawiałam się o swoje opanowanie, które mogło być złudne. Niestety Covid 19 i pozorne spowolnienie życia odbiło się na mojej psychice nie najlepiej. Całkowite odcięcie od czasu dla siebie, niemożność wykonywania w spokoju swojej pracy, wszystko robione na pół gwizdka i ten wewnętrzny wyrzut, że siedzę w domu, jakbym miała na to jakikolwiek wpływ sprawiły, że miałam i w zasadzie mam nadal w sobie wiele lęku... Ale nieistotne, wsiedliśmy w samochód, wszyscy na galowo, pojechaliśmy i...

...i wszystko udało się znakomicie. Spokój, opanowanie, Filip zadowolony, Zosia bezproblemowa i, jak się popołudniem okazało, też zadowolona. Pozostało zaplanować co dalej. Wyprawka i praca na początek... Potem zajęcia dodatkowe i własne, przerwane plany... Wystarczy ruszać i działać więc ruszyłam. Tak ruszyłam, że wróciłam do domu po 22 i dopiero zaczęłam szykować wszystko na dzień następny. Na spokojnie, bo przecież Filip też się może stresować. Z planem pytań na dzień następny. Zmotywowana i nakręcona skończyłam po 23, ale usiadłam. Nie pamiętam co oglądałam. Padłam późno, ale mocno...

... a rano wstałam. Na spokojnie siadłam na łóżku, pogłaskałam kota i poszłam do łazienki, stanęłam przed lustrem, popatrzyłam na siebie, pomyślałam i...

...i zwyczajnie się rozpłakałam. Rozpłakałam się, bo dotarło do mnie co się dzieje. Dotarło do mnie, że te wyprawki, to gonienie, ten stres może i są ważne, ale najważniejsze jest to, że Filip poszedł do szkoły, a Zosia samodzielnie, bez niego obok, właśnie rozpoczęła zerówkę. Że ja muszę teraz uporządkować swoje życie zawodowe zatrzymane gwałtownie przez kwarantannę. Że muszę ułożyć codzienny plan, który pozwoli nam wszystkim bez nerwów, w spokoju i z przyjemnością spełniać swoje obowiązki. Że po pół roku całkowitego "bezprawia" zaczyna się życie od jakiego odwykliśmy. Że nie dość że nowe, to do tego stare... Że zajęcia dodatkowe, praca, życie towarzyskie, choć w "reżimie sanitarnym", to wszystko wraca, ale nie wiadomo na jak długo... Że planować trzeba, działać trzeba, ale że to wszystko jest jedną wielką niewiadomą. Że najważniejsze momenty w życiu dzieci przypadają na czas, gdy tak naprawdę nic nie wiadomo. I...

... że mimo wszystko to tak bardzo cieszy...

... nawet gdyby miało to być tylko na chwilę...


EDIT

Jeszcze nie raz w tym pierwszym tygodniu poniosły nas emocje. Strach towarzyszył mi niemal w każdym momencie, nie mogłam sobie znaleźć miejsca i patrzyłam na dzieci wyszukując się jakichkolwiek oznak, że coś jest nie tak... Pewnie jeszcze to potrwa, pewnie da nam się we znaki, ale chyba na tym właśnie polega wyruszanie w nowe...

2 komentarze:

  1. I kolejny rok szkolny się zaczął - dzieci rosną, tego nie zatrzymamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie da... Teraz przeżywam pierwszą klasę Filipa, za rok Zosi... Potem już szybciutko...

      Usuń