Gdy dowiedziałam się, że będziemy mieć córeczkę, byłam delikatnie mówiąc, zaskoczona. Może nawet troszkę zawiedziona, ale nie dlatego, że córeczki nie chciałam. Po prostu, od prawie samego początku miałam bardzo silne przeczucie, że będzie kolejny syn. Mało tego, tak bardzo chciałam córki i tak bardzo wierzyłam w swojego pecha, że byłam przekonana, że będzie synek. A że pan doktor dość długo trzymał nas w niepewności, to to przekonanie zakorzeniło się we mnie tak bardzo, że nie dopuszczałam innej możliwości. I poskutkowało to dochodzeniem do siebie przez parę dni po ogłoszeniu mi tej wiadomości, a potem lękiem do samego końca, że jeszcze coś się może zmienić. Bo gdy już do mnie dotarło, gdy już planowałam te sukieneczki i opaseczki, bałam się, że nawet w dniu porodu może mnie spotkać niespodzianka. Tak się na szczęście nie stało i zostałam mamą córeczki.
Ku mojemu zaskoczeniu, jakoś nie sprawiało mi problemu zajmowanie się dziewczynką. Niektóre mamy opowiadają, że czują się dziwnie, jak między nóżkami czegoś brakuje. Ja się nie czułam. Ale za to jeszcze długo mówiłam do niej "synku". Ba, jeszcze do tej pory mi się to zdarza. Czasem nawet mylę imiona. Poza tym, ja różnicy nie widzę. No może teraz bardziej ciągnie mnie w stronę różowego, ale oprócz tego, to dzidziuś jak dzidziuś.
Ale przecież w posiadaniu syna i córki są jednak jakieś różnice.
Mimo, że Filip maminsynkiem typowym nie jest, to dla mnie jest oczkiem w głowie. Syneczkiem mamusi. A i on, gdy coś się dzieje, zawsze biegnie do mnie. Już teraz czuję uczucie zazdrości, jak myślę, że kiedyś jakaś kobieta mi go zabierze. Jest moim małym łobuziakiem, ale traktuję go z pobłażaniem.
Zosia to co innego. Mam poczucie, że zawsze będzie blisko, że nie muszę się o nią bać, że zawsze będziemy przyjaciółkami.
Mówi się, że dzieci kocha się tak samo. To nieprawda. Dzieci kocha się z tą samą siłą, ale jednak inaczej. Może jeszcze niewiele o tym wiem, bo jeszcze bardzo krótko jestem mamą dwójeczki, ale piszę o tym, co zauważyłam do tej pory. Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, najbardziej bałam się, że Filip źle to zniesie, że przestanie być nagle moim ukochanym syneczkiem. A, gdy dowiedziałam się, że urodzi się córeczka, zdałam sobie sprawę, że Filip zawsze będzie moim jedynym syneczkiem, bo Zosia będzie moją jedyną córeczką. Że żadne z nich nie będzie poszkodowane, bo każde będzie miało swój "pakiet" mamusiny, każdy inny, ale tak samo intensywny. Relacje matka-syn, a matka-córka nie dadzą się ze sobą porównać i nic tego nie zmieni.
Sama nie mam brata. Mało tego, w najbliższej rodzinie jest tylko jeden osobnik płci męskiej w naszym pokoleniu. Ale przyglądałam się z boku relacjom w innych rodzinach i w rodzinie męża, gdzie akurat jest dwóch braci.
Córki raczej są traktowane przez mamusie po koleżeńsku, jako partnerki do rozmowy, przyjaciółki, może trochę bardziej szorstko, ale z uczuciem. Tak było u nas. Mama była koleżanką. Może czasem mi brakowało zwykłego przytulenia, ale bardzo sobie ceniłam otwartość i szczerość jaka między nami panowała.
Synowie wymagają więcej troski, opiekowania się nawet w dorosłym życiu. Pojawia się zazdrość matki o syna, który z czasem zaczyna się również liczyć z dziewczyną lub żoną czasem odsuwając matkę trochę na bok. Trzeba rozpieszczać, głaskać, dbać, troszczyć się. No i trzeba się bardzo starać, żeby zachować bliskie relacje, żeby mama na zawsze pozostała kimś ważnym, żeby synek zawsze wracał do domu rodzinnego, jak do siebie, żeby mamusia zawsze była od przytulenia mimo dziestu lat na karku.
Nie wiem, jak u nas poukładają się te relacje, ale mam nadzieję, że z obydwojgiem dzieci będę mogła się przyjaźnić, że obydwoje będą mogli zawsze do mnie przyjść i po rozmowę i po przytulenie. Nie ważne, jak potoczą się nasze losy, chcę, żeby zawsze mieli we mnie oparcie. We mnie i Tatusiu. Żeby dom rodzinny, gdziekolwiek by nie był, zawsze był dla nich schronieniem. I najważniejsze, żeby żadne z nich nie czuło się traktowane gorzej. Inaczej owszem, ale nie gorzej. I Zosia i Filip to moje dzieci i kocham je tak samo mocno i moja w tym głowa, żeby zawsze o tym wiedzieli.
Mimo, że Filip maminsynkiem typowym nie jest, to dla mnie jest oczkiem w głowie. Syneczkiem mamusi. A i on, gdy coś się dzieje, zawsze biegnie do mnie. Już teraz czuję uczucie zazdrości, jak myślę, że kiedyś jakaś kobieta mi go zabierze. Jest moim małym łobuziakiem, ale traktuję go z pobłażaniem.
Zosia to co innego. Mam poczucie, że zawsze będzie blisko, że nie muszę się o nią bać, że zawsze będziemy przyjaciółkami.
Mówi się, że dzieci kocha się tak samo. To nieprawda. Dzieci kocha się z tą samą siłą, ale jednak inaczej. Może jeszcze niewiele o tym wiem, bo jeszcze bardzo krótko jestem mamą dwójeczki, ale piszę o tym, co zauważyłam do tej pory. Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, najbardziej bałam się, że Filip źle to zniesie, że przestanie być nagle moim ukochanym syneczkiem. A, gdy dowiedziałam się, że urodzi się córeczka, zdałam sobie sprawę, że Filip zawsze będzie moim jedynym syneczkiem, bo Zosia będzie moją jedyną córeczką. Że żadne z nich nie będzie poszkodowane, bo każde będzie miało swój "pakiet" mamusiny, każdy inny, ale tak samo intensywny. Relacje matka-syn, a matka-córka nie dadzą się ze sobą porównać i nic tego nie zmieni.
Sama nie mam brata. Mało tego, w najbliższej rodzinie jest tylko jeden osobnik płci męskiej w naszym pokoleniu. Ale przyglądałam się z boku relacjom w innych rodzinach i w rodzinie męża, gdzie akurat jest dwóch braci.
Córki raczej są traktowane przez mamusie po koleżeńsku, jako partnerki do rozmowy, przyjaciółki, może trochę bardziej szorstko, ale z uczuciem. Tak było u nas. Mama była koleżanką. Może czasem mi brakowało zwykłego przytulenia, ale bardzo sobie ceniłam otwartość i szczerość jaka między nami panowała.
Synowie wymagają więcej troski, opiekowania się nawet w dorosłym życiu. Pojawia się zazdrość matki o syna, który z czasem zaczyna się również liczyć z dziewczyną lub żoną czasem odsuwając matkę trochę na bok. Trzeba rozpieszczać, głaskać, dbać, troszczyć się. No i trzeba się bardzo starać, żeby zachować bliskie relacje, żeby mama na zawsze pozostała kimś ważnym, żeby synek zawsze wracał do domu rodzinnego, jak do siebie, żeby mamusia zawsze była od przytulenia mimo dziestu lat na karku.
Nie wiem, jak u nas poukładają się te relacje, ale mam nadzieję, że z obydwojgiem dzieci będę mogła się przyjaźnić, że obydwoje będą mogli zawsze do mnie przyjść i po rozmowę i po przytulenie. Nie ważne, jak potoczą się nasze losy, chcę, żeby zawsze mieli we mnie oparcie. We mnie i Tatusiu. Żeby dom rodzinny, gdziekolwiek by nie był, zawsze był dla nich schronieniem. I najważniejsze, żeby żadne z nich nie czuło się traktowane gorzej. Inaczej owszem, ale nie gorzej. I Zosia i Filip to moje dzieci i kocham je tak samo mocno i moja w tym głowa, żeby zawsze o tym wiedzieli.