wtorek, 27 czerwca 2017

Pięć książek wartych przeczytania tego lata.

Sezon urlopowy tuż, tuż... Już za chwilkę spakujemy walizki, wyjedziemy nad jeziora, morza, w góry i na Mazury... A tam czasu w bród, można nadgonić lektury... Ja najwięcej czytam na wczasach zagranicznych, bo zagraniczna telewizja tak nie ciągnie wieczorami, a coś trzeba robić, jak dzieciaki pójdą spać. Przecież ich samych nie zostawimy i nie pójdziemy na balety. No i na działce w leniwe, upalne dni, gdy trzeba mieć oko na basenujące dzieci... A poza tym, to czas jakoś goni i czytam zdecydowanie za mało niż bym chciała, a sterta książek do przeczytania rośnie w zawrotnym tempie. Ale może w wakacje nadrobię...

Na razie mam dla Was kilka pozycji, które jakimś cudem udało mi się pochłonąć i, które były strzałem w dziesiątkę, choć może nie wszystkie należą do gatunku literatury ambitnej...

***
1. "Dziewczyna z pociągu" Paula Hawkins


Wciągająca, intrygująca, zagmatwana, ale jednocześnie napisana przystępnym i gładkim językiem. Postacie budzące różne emocje, niejednoznaczne, nie czarno-białe. Rozwiedziona alkoholiczka, która wyobraża sobie, że żyje innym życiem, niespełniona artystka, która notorycznie zdradza męża, ta trzecia, która zajmuje miejsce byłej żony i wydaje jej się, że jest wyjątkowa... Niby proste, a jednak nie do końca... 
Ja niestety, zanim przeczytałam książkę, widziałam w kinie trailer filmu na jej podstawie i w zasadzie na jego podstawie domyśliłam się, kto jest zabójcą, ale nie przeszkodziło mi to czytać z zapartym tchem i z niechęcią odkładać książkę choć na chwilę. Fabuła jest tak zagmatwana, że chce się więcej i więcej... 
 
***
2. "Światło między oceanami" M.L. Stedman

Historia prosta, momentami niemal banalna, ale o tak ogromnym ładunku emocjonalnym, że czytając zanosiłam się prawie histerycznym płaczem. Zapada w pamięć na długo, każe bić się z myślami, siedzi w głowie, by raz na jakiś czas wypłynąć i znów podrażnić matczyne uczucie. Bo opowieść jest o macierzyństwie, o miłości, o dwóch matkach i jednym dziecku... O dobrych ludziach, którzy dokonują złych wyborów, podejmują złe decyzje... Na zakończenie czeka się jak na wybawienie od tych szarpiących emocji, ale ono nie nadchodzi, bo opowieść nie może się dobrze skończyć... Żadne rozwiązanie tej sytuacji nie jest dobre...
Piękny język, pięknie opisana sceneria, wyobraźnia zdecydowanie ma co robić. Film, choć dobry  wizualnie, nie oddaje tych uczuć, co książka.


"Dobro i zło są jak cholerne węże, splatają się ze sobą tak ciasno, że człowiek nie potrafi ich rozróżnić dopóki obu nie zastrzeli."

 ***
3. "Beksińscy. Portret podwójny." Magdalena Grzebałkowska.
Od dawna interesowałam się Beksińskimi. Z racji szkoły i moich zainteresowań, bardziej Zdzisławem przez pryzmat jego twórczości niż resztą rodziny. Po obejrzeniu "Ostatniej rodziny" czułam niedosyt tak duży, chciałam poznać ich bliżej już nie przez sztukę, a przez nich samych, chciałam dowiedzieć się więcej w szczególności o Zofii Beksińskiej, której postać, choć poboczna, bardzo mnie zaintrygowała. Więc, gdy ktoś zaproponował mi "Portret podwójny" rzuciłam się na niego bez mrugnięcia okiem choć nie przepadam za dokumentalnymi biografiami. Ale "Portret podwójny" nie jest typową biografią. Jest opowieścią tak momentami irracjonalną, tak przerażającą, tak wciągającą, że nie chce nam się wierzyć, że jest najprawdziwszą prawdą. 
Książka o uczuciach, wzajemnych relacjach, samotności i lękach. Ze strasznym zakończeniem. Przejmująca, ale warta polecenia dla każdego, kto kiedykolwiek słyszał o rodzinie Beksińskich.


"Zdzisław Beksiński do trzech największych totalitaryzmów będzie zaliczał: faszyzm, komunizm i katolicyzm."

***
4. "Czekoladowy tort z Hitlerem" Emma Craigie

Historia wszystkim znana, nie raz opisywana, nie raz ekranizowana... Upadek III Rzeszy, ostatnie dni Hitlera i jego współpracowników... Wśród nich Joseph Goebbels wraz z małżonką i sześciorgiem dzieci... Najstarsza z nich, Helga, ma już dwanaście lat. Wiele widzi, dużo rozumie, umie czytać między wierszami...
Poruszająca opowieść o upadku Niemiec, obłędzie, paranoi... A wszystko oczami dziecka.
Książka inna, zaskakująca mimo znanej wszystkim fabuły, momentami przerażająca...


"Czytelnik może zapytać, jak odróżnić prawdę od fikcji. Wskazówka ogólna: wszystko, co wydaje się wyjątkowo nieprawdopodobne, jest prawdopodobnie prawdą". 
Hilary Mantel, A Place of Greater Safety


***
5. "Pochłaniacz" Katarzyna Bonda

Pierwsza i jak do tej pory jedyna książka Katarzyny Bondy po jaką sięgnęłam, ale nie mówię, że ostatnia. Długo nie mogłam się na nią zdecydować mimo recenzji, piania w każdym medium, ja omijałam ją szerokim łukiem, bo przecież mam swoje ulubione kryminały i nic się z nimi równać nie może... Ale jednak coś mnie tknęło i postanowiłam spróbować... I co się okazało? 
Historia nieco powikłana, rozciągnięta, ale przedstawiona w ciekawy sposób, ciągnie się i ciągnie, a nas za sobą, bo po prostu chcemy więcej... Bohaterowie, każdy jeden, z główną na czele (niepijącą alkoholiczką, samotną matką, czarną owcą w rodzinie), wyraźni, z cechami tak uwidocznionymi, że wydaje nam się, że ich znamy, że możemy wejść w ich tok rozumowania... No i coś, co ja lubię... Jedna zbrodnia, druga zbrodnia sprzed lat, obie się łączą, powoli zazębiają... Uwielbiam takie retrospekcje...


Nie powiem, żeby ta książka mną wstrząsnęła, ale na pewno jest dobrze napisana, fajnie się czyta, jest wciągająca. A na wyjazd wakacyjny na pewno wezmę drugi tom cyklu o Saszy Załuskiej. 


Mam nadzieję, że coś z tej piątki wybierzecie dla siebie, że w czymś byłam pomocna. A może Wy macie mi coś do polecenia? Coś innego, wyjątkowego, oryginalnego lub zwyczajnie wciągającego? Z chęcią w wakacje nadrobię zaległości czytelnicze, bo wstyd się przyznać, ale zaniedbuję ostatnio tą aktywność na rzecz innych, nie mniej przyjemnych, ale jednak zaniedbuję... Trzeba coś z tym koniecznie zrobić ;)

środa, 21 czerwca 2017

Drobne cwaniaczki...

Naszą narodową cechą jest kombinowanie... Kombinowanie na różnych polach, w różnych dziedzinach, w różnych aspektach życia... Chodzi o ugranie czegoś, o korzyści, o wygodę, albo zwyczajnie, tak po ludzku, żeby inni nie mieli... Wystarczy wyjść na chwilkę z domu, włączyć telewizję lub otworzyć gazetę, żeby natknąć się na jakąś super historię... I nawet nie chodzi mi o jakieś wielkie przekręty, bo do tych trzeba mieć choć trochę głowę na karku, mi chodzi o takich drobnych cwaniaczków, których spotyka się na co dzień... O takich, co to wepchną się w kolejkę, wydębią darmowego batonika czy przejadą się za darmo autobusem... Taka mała rzecz, a jak cieszy takiego cwaniaczka... Ba, tak go cieszy, że z czasem takie małe cwaniactwa wchodzą mu w krew i wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, żeby coś ugrać... Nawet jeśli nie jest mu to do niczego potrzebne...

Ale zacznę od głośnego ostatnio uszczelniania programu 500+. Żeby było jasne, ja nadal uważam, że ten program jest źle skrojony i nie do końca popieram nasz rząd w jego działaniach, ale pomysł uszczelnienia programu uważam za słuszny. I nie, nie dotknie on wcale tych najbardziej potrzebujących, ale tych, co sobie dopasowali sytuację życiową i materialną konkretnie pod wymagania 500+. Samotne matki, które w rzeczywistości samotne nie są, tatusiów bez pracy, a w rzeczywistości robiących na czarno, pracowników, którzy nagle zostali zdegradowani i dostali trzykrotnie niższą pensję niż dotychczas, ale za to łapią się na zasiłek od państwa. Brawo za przedsiębiorczość, ale nie temu chyba miał ten program służyć. A tracimy na tym wszyscy, w szczególności ci, co najbardziej potrzebują. A poza tym, właśnie przez takich kombinujących program 500+ jest wyśmiewany, a pobierający świadczenie wrzucani do jednego, paskudnego worka...

Ale ja nadal nie o tym chciałam. To tylko taki drobny komentarz wydarzeń bieżących, ale jakoś skojarzył mi się z tematem tego postu. 
Stoję sobie ostatnio w markecie przy kasie. Kasy tak skonstruowane, że dwie kolejki idą obok siebie więc, jak stoję w swojej, mam możliwość zaobserwować co dzieje się w sąsiedniej. Ja czekam, a w  tej obok ostatni klient jest obsługiwany. Czyli można podejść i jest się w zasadzie pierwszym. Tak też zrobiła pewna starsza pani. Podeszła, przymierzyła się do wyjęcia pierwszego towaru, a tu bach... Wbija się przed nią kobieta w średnim wieku, wypacykowana i, że ona tu stała, koszyczek nawet pod kasą zostawiła i poszła tylko na chwilkę, bo czegoś zapomniała. Ok, ja wszystko rozumiem, też mi się zdarzało, ale... No właśnie... Kasa była niemal pusta, starsza kobieta miała ze dwa, może trzy artykuły, ta druga cały wypchany koszyk... Pomijam fakt, że starsza pani była naprawdę panią starszą, poruszała się o lasce, należało jej się pierwszeństwo... A poza tym, następnym razem może od razu po wejściu do marketu postawić pod jakąś kasą koszyk i potem tylko przyjść i wepchnąć się na początek kolejki, bo przecież koszyczek stał i miejsce trzymał... To trzeba mieć jednak tupet.


Druga sytuacja dotyczy już bezpośrednio nas. Piknik rodzinny, wiadomo, najwięcej czasu spędza się w kolejkach do atrakcji, do lemoniady, do waty cukrowej czy do malowania buzi czy włosów. Zosia od początku napaliła się na te włoski i bardzo chciała mieć pomalowane. Robiliśmy kilka podejść, ale za każdym razem kapitulowaliśmy, bo 2,5-latka się nudzi, chce gdzieś iść, jest jej gorąco. Na sam koniec już się zawzięliśmy, poszliśmy we dwóję, ja zajmowałam się Zosiulą, która szalała naokoło, a Szanowny pilnował kolejki. Cały czas byłyśmy obok. Widziałam, jak kolejka się przemieszcza i gdy było już tuż, tuż przyszłyśmy czekać na swoją kolej. I nagle, znikąd pojawia się pani i znów... "Pan tu nie stał, pan stał za mną i za tym panem..." A państwo razem mają troje dzieci, na oko w wieku 8-10 lat, trochę to potrwa, a poza tym ich wcale tam nie było... Ani na początku naszego stania, ani potem, aż do chwili, kiedy przyszła nasza kolej, nikt ze stojących tego nie potwierdza, pani powołuje się na jakiś chłopców, których tam dawno nie ma... Zaprotestowałam i usłyszała, że oni byli, ale poszli po lemoniadę, ale byli... No ludzie, cyrk jakiś!!! No w takim razie, ja z Zosią od rana byłam tu już trzy razy, tylko poszłam po lemoniadę, na zamek dmuchany, odebrać medale i na siku. Pani przybrała waleczną minę, widać że nie popuści 2,5 letniej dziewczynce z pięcioma włoskami na krzyż, farba się skończyła, pani fryzjerka się zawinęła, a ja obiecałam Zosi, że pomaluję jej włoski następnym razem... Trudno... Na szczęście moje dziecko jest rozumne i niektóre rzeczy potrafi pojąć, a ja nie mam ochoty na pikniku rodzinnym wdawać się w kłótnie z kimś, kto... i tu trzykropek, bo to co sobie wtedy pomyślałam to moje...

Ogólnie takich sytuacji jest wiele. Te dwie akurat zdarzyły się niemal jedna po drugiej. O przepuszczaniu kobiet w ciąży, parkowaniu na miejscach dla rodzin czy dla niepełnosprawnych, o wpychaniu się do szybkich kas z całymi koszykami wypakowanymi produktami, o docinkach, o uprzejmości na drodze, o dorzucaniu towaru do już zważonej torebeczki nawet nie będę się rozpisywać. Gubi gdzieś się społeczeństwo, traci elementarną przyzwoitość, uczciwość, wrażliwość. Dla wielu liczy się tylko jego własne ja, jego własny interes...  Nie chodzi tu nawet o mnie z małym dzieckiem czy starszą panią o lasce... Chodzi o każdego. Po to jest kolejka, żeby w niej stać, po to są przepisy, żeby ich przestrzegać, wyznaczone miejsca po coś są wyznaczone. Mi niestety zbyt działają takie sytuacje na nerwy, często się wycofuję, a to źle... Im więcej osób godzi się na takie traktowanie, tym więcej cwaniaczków się pojawia z nadzieją, że ugrają te pięć minut czy miejsce o dwa metry bliżej wejścia. I o ile jestem w stanie choć trochę zrozumieć tych od 500+, o których pisałam na samym początku, potrafię sobie wytłumaczyć, że to przecież dla rodziny, dla lepszego życia (choć jak dla mnie jest to dość krótkowzroczne działanie), to zabijcie mnie, ale nie wiem, co takim drobnym cwaniaczkom leży na wątrobie... Chyba tyko tyle, żeby udowodnić sobie: "zobacz, ale ich zrobiłem w ch...a, ale ze mnie gość"...

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Odskocznia od codzienności czyli Jura Park w Bałtowie.

Zbliża się powoli czas naszych wakacyjnych szaleństw. Powoli zaczynamy planować i organizować sobie czas, żeby jak najlepiej skorzystać z krótkiego polskiego lata. Żeby potem nic nie żałować i mieć co wspominać w paskudne, zapadane, jesienno-zimowe popołudnia. Jak nam się uda, na ile pozwoli czas, na ile fundusze, to się jeszcze okaże, ale co nie co powakacjować trzeba. Jedno takie miejsce, które chcemy odwiedzić (ponownie) w niedługim czasie, dziś chcę wam w skrócie przedstawić. Byliśmy już tam raz, spodobało się nam, spodobało się dzieciakom więc nie widzę przeszkód, żeby ten wypad powtórzyć. Mam na myśli Jura Park w Bałtowie.

Do Bałtowa zawitaliśmy na jesieni ubiegłego roku przez przypadek. A w zasadzie nie przez przypadek, a przez charytatywną licytację, na której wylicytowałam voucher rodzinny z noclegiem. Szkoda było nie skorzystać, ważność się kończyła więc rzutem na taśmę spakowaliśmy się i pojechaliśmy. I to był strzał w dziesiątkę. Udało nam się znakomicie. Ostatnie dwa dni września okazały się niemal letnim dniami, ostatnimi takimi w tamtym roku, tłumów już nie było, a my mieliśmy fajne zakończenie sezonu. Fakt, że z wyżywieniem było troszkę kiepsko w takie dni, ale nie jest to pustkowie i sobie znakomicie poradziliśmy i z tym problemem. A Filip do dziś wspomina dinozaury i domek, w którym nocowaliśmy, co dla 3,5 latka zdecydowanie była jedna z większych atrakcji.

Zacznę jednak od maleńkiego zgrzytu, żeby potem już tylko słodzić, słodzić i słodzić. Otóż, mieliśmy bilet rodzinny obejmujący wszystkie atrakcje i mieliśmy nocleg więc logiczne, że będziemy dwa dni. Nikt nas nie poinformował przy odbieraniu biletów i opasek, że te atrakcje są do wykorzystania jednego dnia, tego pierwszego. Pal sześć, gdy chcieliśmy drugi raz jechać autobusem, zapłaciliśmy za drugi przejazd, ale pierwszy mieliśmy w ramach biletu. Gorzej, że część atrakcji odłożyliśmy sobie na dzień następny, zwłaszcza, że przedłużaliśmy sobie "dobę" do popołudnia, żeby jeszcze troszkę poszaleć, i niestety zostaliśmy poinformowani, że bilet wygasł. Obecnie na stronie Parku, jest taka informacja, że bilet jest do wykorzystania tylko w dniu zakupu, ale my nie czytaliśmy strony tylko pytaliśmy na "bramce", a tam nas nikt o tym nie poinformował. A dwa... Mimo opaski na ręku, która miała oznaczać, że jesteśmy gośćmi nocującymi w kompleksie, na drugi dzień musieliśmy się tłumaczyć nawet w tych atrakcjach, które są dostępne w pakiecie przez cały pobyt. Troszkę nam to odebrało przyjemność choćby z zabawy w wiosce czarownic. Na szczęście takie niedogodności się szybko zapomina i zostaje tylko dobre wrażenie, ale zwracam uwagę, żebyście zawsze dokładnie doczytywali lub dopytywali, bo we wszystkich pakietowych biletach bywają takie kruczki, na które byśmy nie zwrócili uwagi, a które mogą nam troszkę "urozmaicić" wyjazd.

Ale to tyle narzekania, reszta już tylko godna pochwały.

Atrakcje same w sobie ciężkie są do wyliczenia i opisania. Jedno jest pewne, jest tego sporo i każdy znajdzie tam coś dla siebie. Na początek zaczęliśmy od JuraParku czyli parku z dinozaurami, po którym świetnie się spaceruje, można przysiąść, coś zjeść, pobawić się na placu zabaw, nawet popływać łódkami. Jest też prehistoryczna wioska i Gondwana, w której nieco starsze dzieci mogą się pobawić w archeologów i sprawdzić swoją wiedzę na temat dinozaurów. Dzieciaki mogą się powozić samochodem jaskiniowców, ale też wrzucić monetkę do limuzyny Presleya... ;)





Największą frajdę nasze dzieciaki, poza noclegiem oczywiście, miały ze zwierzyńca. Pierwszego dnia zwiedziliśmy tak zwany Zwierzyniec Górny czyli przejechaliśmy się amerykańskim autobusem szkolnym po takim naszym swojskim, mini safari. Sama przejażdżka była już nie lada atrakcją, pan kierowca i przewodnik  również nie pozwalali się nudzić, a taka bliskość zwierząt niemal nas onieśmielała. W zwierzyńcu można zobaczyć niemal 400 zwierząt żyjących w zbliżonych do naturalnych warunkach. Są tam żubry, wielbłądy, lamy, alpaki, daniele, jelenie (różne gatunki), kozy afrykańskie, owce (różne gatunki z różnych części świata), bydło zebu, bydło szkockie i watusi, jaki, antylopy Nilgau, dziki, emu, strusie afrykańskie, kuce szetlandzkie. Powiem wam, po prostu szał... Zosia popiskiwała z zachwytu, podskakiwała, przechodziła od okienka do okienka, żeby po wyjściu z autobusu zwyczajnie i po dzidziusiowemu odpłynąć z emocji...





Drugiego dnia zrobiliśmy sobie spacer po drugiej części zwierzyńca, po tzw. Zwierzyńcu Dolnym. Tutaj królują ptaki i mniejsze ssaki. Serce dzieciaków podbijają kuce, osiołki, małpki, szopy, wiewiórki, surykatki i wiele, wiele innych. Jest też Wiejska Zagroda, w której możemy podejrzeć zwierzaczki rzadko spotykane przez mieszczuchów czyli kaczki, gęsi a nawet krowy.



Warta zobaczenia jest też Wioska Czarownic, która w różnych porach roku zmienia swoje przeznaczenie. My przyjechaliśmy pod koniec września więc już trwały przygotowania do obchodów Halloween. Wszędzie królowały dynie i zabawy w iście przerażającym stylu. Żałuję, że nie załapaliśmy się na tematyczne animacje, ale panie Czarownice z Wioski nawet poza planem zajęły się nami świetnie i Fifi mógł wziąć udział w konkursach i zabawach ku rozpaczy Zosi, która była za mała, żeby wejść w tunel strachu...


To oczywiście nie koniec atrakcji. Te wymienione na początku, to te, które nam sprawiły największą frajdę czyli takie, które nadają się w szczególności dla mniejszych dzieci i, które one na pewno zapamiętają na dłużej. Oczywiście nie znaczy to, że resztę ominęliśmy i nie skorzystaliśmy. Zaszliśmy niemal do każdego kąta i każdego zakamarka. No może z wyjątkiem Kina 5D, na które mieliśmy ochotę, ale to była jedna z tych atrakcji, którą zostawiliśmy sobie na dzień następny, bo nie wiedzieliśmy czy nasze dzieci będą się nadawały, a gdy okazało się, że bilet już nie obowiązuje, to zwyczajnie zrezygnowaliśmy. Teraz żałuję tej decyzji, ale przecież jeszcze to nadrobimy. 

Zwiedziliśmy zatem Muzeum Jurajskie, które na dzieciach specjalnego wrażenia nie zrobiło, ale nam sprawiło radochę i poczuliśmy się trochę rozpieszczeni. Ja w szczególności zakochałam się w ekspozycji poświęconej minerałom. 
Zobaczyliśmy Prehistoryczne Oceanarium i stanęliśmy oko w oko z wielkimi gadami, które zapary nam dech w piersiach, a Filip nawet troszkę się przestraszył. Zosia natomiast była zachwycona wielkimi zębiskami rekina.
Wybawiliśmy się na Placu Zabaw i pospacerowaliśmy po Pszczelim Skansenie.

Spora część atrakcji jeszcze wydawała nam się zbyt "dorosła" dla naszych szkrabów więc tylko je podziwialiśmy z odległości, ale zawsze będzie powód, żeby wrócić tam i wszystko nadrobić. Dlatego już teraz kupimy bilety i wyczekamy na odpowiedni moment, by tym razem bardziej aktywnie odwiedzić Krainę Koni, skorzystać z Wodnych Atrakcji i Parku Rozrywki, obejrzeć Żydowski Jar, a może kiedyś, jak już bobasy przestaną być bobasami, zjechać na Rollercoasterze

A teraz powiem wam, dlaczego warto zatrzymać się w Bałtowie na noc. Otóż sam JuraPark i przyległości, to nie wszystko. Okolica też jest piękna i godna pospacerowania lub pozwiedzania. My przy okazji odwiedzin w Bałtowie, zwiedziliśmy zamek Krzyżtopór... Ale nie trzeba się wcale ruszać daleko. Wystarczy krótki spacer, żeby podziwiać widoki, a nawet trafić na domek do góry nogami. 


A o nocleg martwić się nie trzeba. Domki dostępne w Zajeździe "Przystocze" nie odbiegają niczym od dobrych hoteli. My zatrzymaliśmy się w pokoju rodzinnym. Jest to dwupoziomowy apartament (chyba śmiało mogę tak powiedzieć) gdzie na parterze znajduje się salonik z telewizorem, aneksem kuchennym i łazienką, a na górze dwa pokoiki z łóżkami. Na antresoli dwa tapczaniki dla dzieci, a w pokoju obok łóżko małżeńskie. My poprosiliśmy jeszcze o łóżeczko dla dziecka. Miejsca jest dużo, wygodnie, fajnie i przytulnie. Dla samego noclegu warto się tam wybrać. I dla takich widoków z okna z rana:


Miejsce zdecydowanie godne polecenia. Tak na jeden dzień dla osób z bliska, jak i na kilka dni dla tych z dalsza. Zobaczymy czy w tym roku spodoba nam się tak samo, jak w zeszłym, ale na pewno już niedługo zawitamy do Bałtowa ponownie, bo dzieci nie dadzą nam spokoju. No i tym razem też zaplanujemy jakieś wycieczki krajoznawcze po okolicy. W końcu dzieci coraz większe i coraz więcej rzeczy je interesuje...

PS. A może wy znacie jakieś fajne i ciekawe miejsca, gdzie można wyskoczyć na dzień lub dwa. Odpocząć, odsapnąć od dnia codziennego i sprawić dzieciom radochę. Chętnie skorzystamy z podpowiedzi...

wtorek, 6 czerwca 2017

Bo są tacy, co się nie chcą bać... czyli pięć sposobów na noc bez lęku...

Jedną z moich mocno upierdliwych dolegliwości jest to, że jestem lękliwa. Boję się być sama w domu wieczorami lub w nocy, boję się ciemności, boję się strasznych filmów, mam lęki, strachy, obawy. Moja wyobraźnia pracuje tak mocno, że czasem jestem w stanie nawet zobaczyć coś, czego tak naprawdę nie ma w danym pomieszczeniu. Męczy mnie to od najmłodszych lat, gdy budziłam się z krzykiem i zamęczałam babcię spaniem w jej łóżku, przez dzieciństwo, kiedy to starałam się zasypiać przed mamą, żeby w samotności się potem nie nakręcać, przez okres późniejszy, gdy mieszkałam sama i wieczory były dla mnie mocno uciążliwe aż po dni dzisiejsze, kiedy czasem muszę się mocno przełamywać, by w nocy wstać do dzieci. Teraz nie są to już potwory czy dinozaury z Parku Jurajskiego, teraz mam bardziej metafizyczne wyobrażenia, mniej racjonalne (o ile dinozaur może być racjonalny), ale męczące tak samo... Już staram się nad tym panować, rozumowo  podchodzić do problemu, odstawiłam horrory, które uwielbiam, ale mi nie służą, wyłączam myślenie, gdy tylko wyobraźnia zaczyna podsuwać złe obrazy, ogarnia się i kontroluję, ale...


Ale coraz częściej boję się, żeby moje dzieci nie przejęły ode mnie tej skłonności do lęków. I choć ciężko mi w swoim dzieciństwie znaleźć takie fakty, które mogłyby u mnie te lęki powodować, to jednak, choć do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy, są takie opowieści czy wydarzenia, które podświadomie działały i działają na moją wyobraźnię. Analizując to wszystko stworzyłam sobie taki własny punkt odniesienia, którym muszę się kierować, by moje dzieci uchronić przed strzygami przynajmniej w tym stopniu na jaki mam wpływ.

***
Uważajmy przy dziecku, o czym mówimy. I nie chodzi tu tylko o bajki czy opowiastki. Dzieci wychwytują dużo z naszych rozmów. Nam się wydaje, że nie słucha, nie rozumie, nie pojmuje... Nic bardziej mylnego. Ja jako malutka dziewczynka panicznie bałam się wojny. Że wybuchnie, że wejdą źli ludzie, że będzie groźnie i niebezpiecznie. Najzwyczajniej w świecie nasłuchałam się rozmów dziadka ze znajomymi i gdzieś w głowie pozostało. Nie pamiętam opowieści wojennych z późniejszych lat, ale z tego czasu, gdy byłam małym dzieckiem owszem. Także darujmy sobie opowieści o morderstwach, komentowanie zbrodni czy innych okropności. Dziecka wyobraźnia jest ogromna, nie widzi obrazów, ale je sobie wyobraża, niejednokrotnie okropniejszymi niż są.
Nie przed wszystkimi opowiastkami jesteśmy w stanie dziecko uchronić. Czasem coś usłyszy na ulicy, od kolegów w przedszkolu, nawet od babci czy dziadka, którzy nie widzą nic złego w postraszeniu niesfornego rozrabiaki "czarnym ludem", ale część jesteśmy w stanie kontrolować.

***
Skoro zwracamy uwagę na to co my mówimy, to zwróćmy też uwagę na grający telewizor. Nas nie rażą kolejne doniesienia w wiadomościach. Kto kogo zabił, kto zginął w wypadku, wojna, bomba, zwłoki... A dla dziecka to jest niesamowicie straszne i może wrócić w nocy, we śnie, w wyobraźni. Ja pamiętam do dziś jedną scenę z filmu, gdzie przez ułamek sekundy pokazano ciało chłopca potrąconego przez pociąg. Nie roztrzaskanego, nie brodzącego krwią, ale leżącego na nasypie, sinego, martwego chłopca. Przez długi czas ten obraz majaczył w moich snach. A daleko nie trzeba szukać, bo wiadomości dla podbicia oglądalności nie liczą się z uczuciami czy odczuciami, pokazują wszystko jak leci.
Zresztą dziecięce bajki też nie są pozbawione stworów i okropności, które nam się wydają niegroźne, ale dla czterolatka już są i to bardzo.

***
Gdy już zdarzy się, że dziecko się boi, wymyśla sobie swoje strachy, to nie bagatelizujmy ich, nie wyśmiewajmy, nie trywializujmy jego lęków. Wytłumaczmy na spokojnie, wysłuchajmy obaw, zapewnijmy, że jest bezpieczne, że jesteście obok. Starajmy się nie mówić, że nie ma się czego bać, bo dziecko, skoro się boi, najwyraźniej ma do tego swoje powody. Raczej spróbujmy znaleźć wspólne rozwiązanie, zajrzyjmy w ciemne zakątki, "wypędźmy strachy". Łagodność, czułość, poczucie bezpieczeństwa, to naprawdę robi dużą robotę.

***
Nie bądźmy uparci jak osły, nie trzymajmy się z uporem jakiś wymyślonych zasad, odpuśćmy czasem. Gdy dziecko boi się ciemności, zapalmy mu lampkę. U nas dzieci śpią przy cotton balls'ach, ale czasem przed zaśnięciem proszą o zapalenie światła w przedpokoju. Teraz jest dostępnych tyle dyskretnych lampeczek czy lampek do pokoju dziecka, że spokojnie można sobie na to pozwolić, jeśli dzieci tego potrzebują. Starszemu dziecku może wystarczy dla bezpieczeństwa samo poczucie, że ma pod ręką włącznik i w każdej chwili może go włączyć. Podobnie sprawa ma się ze spanie z dzieckiem. Ja nie jestem za spaniem razem od początku do końca, bo każdy powinien mieć swoje wyrko, ale czasem warto odpuścić. Dla naszej wygody i poczucia bezpieczeństwa dziecka.

 ***
A na sam koniec coś, co u nas sprawdzało się nie raz. Maskotka. Dzieci lubią swoje misie czy inne stworki. Czemu by im nie wymyślić funkcji obronnej. U nas pierwszy był Dzielny Królik. Malutka, wydziergana przeze mnie zabaweczka, która położona na podusi obok Filipa działała cuda. A zaczęło się od tego, że Fifi nie chciał mnie wypuścić z pokoju, bo bał się być sam. Opowiedziałam mu bajkę o Dzielnym Króliku, który zawsze go będzie pilnował i zawsze ma kontakt z mamą i od tej pory zawsze wieczorem towarzyszył mu dziergany przyjaciel.

Co byśmy jednak nie robili i tak pewnie nie uchronimy dziecka całkiem przed lękiem czy koszmarami. Możemy jednak sprawić, by nie stały się patologiczne i nie utrudniały mu życia. Ja wiele filmów i opowieści bym sobie darowała, gdybym wiedziała, jak długo będą mi siedziały w głowie w tym najgorszym znaczeniu. Teraz to wiem i sobie takie rzeczy odpuszczam. Swoją drogę, wiem też, że dzieci same z siebie lubią się bać, ale w "stadzie", w grupie, z innymi, gorzej się robi, gdy wieczorem zostają same w ciemnym pokoju. I wtedy zaczyna się nasza rola, by je z takimi lękami jakoś oswoić. Bo przecież chcemy, żeby te nasze aniołki spały spokojnie, bezpiecznie, żeby śniły im się same piękne rzeczy...