poniedziałek, 29 maja 2017

Co przedszkolak powinien wiedzieć o pieniądzach? - wpis gościnny.

Edukacja finansowa najmłodszych to temat niezwykle istotny, choć bardzo często przez rodziców pomijany i bagatelizowany. Powody przyjmowania takiej postawy bywają różne. Często jest to spowodowane brakiem wiedzy w zakresie przedsiębiorczości i zarządzania domowym budżetem, przekonaniem, że na edukację finansową jest zbyt wcześnie lub zrzucaniem tego obowiązku na pedagogów. Kiedy rozpocząć uświadamiać dziecko w kwestii finansów? 


Co przedszkolaki wiedzą o pieniądzach?
Co na temat wiedzy dzieci o pieniądzach mówią badania? Socjalizacja ekonomiczna to od lat przedmiot zainteresowania wielu badaczy. Wśród czynników, które wpływają na rozumienie przez dzieci zjawisk ekonomicznych wymieniają oni: środowisko, sytuację społeczną, a także kulturę i religię danego kraju. Jako pierwszy badania na temat dzieci i pieniędzy przeprowadził Anselm Strauss w 1952 roku. Na bazie przeprowadzonych wywiadów wyróżnił on pięć etapów rozumienia pieniądza przez najmłodszych, z których pierwszy przypada na 3-4 rok życia i odznacza się umiejętności odróżniania pieniędzy od innych przedmiotów. Ostatnim przypada na 8-11 rok życia i charakteryzuje się pełnym zrozumieniem przez dziecko procesu wymiany ekonomicznej i roli poszczególnych jego uczestników.
Eksperci przekonują, że edukację finansową dzieci warto rozpocząć od jak najmłodszych lat. Wprawdzie maluchy w wieku 4-6 lat nie znają jeszcze wartości pieniądza i nie są rozwinięte jeszcze na tyle, aby zrozumieć mechanizmy rządzące rynkiem, ale są za to doskonałymi obserwatorami rzeczywistości. Wielu z nich, przypatrując się zachowaniom rodziców, jest przekonanych, że pieniądze nie są efektem ciężkiej pracy, ale ogólnie dostępnym dobrem, które w każdej chwili można podjąć w bankomacie.
Mając na uwadze powyższe, warto od najmłodszych lat dawać dziecku dobry przykład i rozsądnie gospodarować pieniędzmi. Niegospodarność, uleganie pokusom i łatanie dziur w domowym budżecie krótkoterminowymi pożyczkami to zachowania, które nie będą najlepszym przykładem dla malucha. W pierwszej kolejności należy przyjrzeć się kwestii właściwego zarządzania domowym budżetem, a następnie dobre wzorce powoli przekazywać potomstwu. Wprowadzanie krok po kroku dziecka w świat finansów, pozwoli mu szybko zrozumieć dlaczego nie może mieć każdej zabawki, o której tylko zamarzy. Nauka samodyscypliny i odpowiedzialności, szczególnie w dzisiejszym świecie, przesiąkniętym materializmem i konsumpcją, z pewnością zaprocentuje w przyszłości.

Od czego zacząć edukację finansową dzieci?
Socjalizację finansową dziecka warto rozpocząć od nauczenia dziecka odróżniania pieniędzy od innych przedmiotów. Gdy dziecko nauczy się już liczyć, można przystąpić do nauki rozpoznawania nominałów. Doskonałym pomysłem będzie niewątpliwie połączenie teorii z praktyką – liczenie oszczędności malucha zgromadzonych w skarbonce, wspólne wyprawy na zakupy, w celu uświadomienia dziecku, że każdy zakup wiąże się z koniecznością zapłaty. Uświadomienie dziecku takich podstawowych praw rynku, szybko przyniesie efekty i pozwoli uniknąć wielu rozpaczliwych scen w sklepach z zabawkami czy słodyczami. Bardzo istotne jest wykazanie się na tym etapie dużą cierpliwością i systematycznością. Edukacja finansowa malucha powinna następować w sposób naturalny, zgodny z jego rozwojem i zainteresowaniem. Powolne oswajanie z tematem i poruszanie coraz to bardziej zaawansowanych zagadnień to najskuteczniejsza ze wszystkich metod.

Codzienne czynności pretekstem do nauki
Biorąc pod uwagę fakt, iż dzieci bacznie obserwują swoich rodziców i starają się ich naśladować, warto angażować je w codzienne zakupy, nakłaniać do porównywania cen produktów w sklepie, płacenia przy kasie czy odbierania reszty. Dzięki temu maluch szybko zrozumie, że nie można do koszyka wrzucać wszystkiego, bo za każdy produkt trzeba zapłacić. O ile początkowo trudno będzie mu zrezygnować z nadmiernej ilości słodyczy czy zabawek, o tyle w dłuższej perspektywie czasu stanie się to dla niego naturalne. Kolejnym krokiem, po wspólnych zabawach z pieniędzmi w tle, niech będzie uświadomienie dziecku, w jaki sposób trafiają one do portfela czy na rachunek bankowy. Wyjaśnienie dziecku czym zajmują się rodzice to z kolei doskonały wstęp do nauki zawodów i próby poznania zainteresowań malucha. 

Kieszonkowe - pierwszy krok do nauki zarządzania budżetem
Kiedy dziecko będzie już nieco bardziej samodzielne i zaznajomione z tematem pieniędzy, warto pomyśleć o przyznaniu mu kieszonkowego (w przypadku malucha substytutem pieniądza mogą być np. cukierki). Kieszonkowe to potężny instrument finansowej socjalizacji dziecka, dlatego rodzic powinien się do tego etapu odpowiednio przygotować. Bardzo istotną kwestię stanowi ustalenie zasad i trzymanie się ich przez obie strony. Dziecko musi rozumieć, że od teraz samodzielnie finansuje swoje zachcianki, zaś rodzice, że ustalona kwota kieszonkowego nie ulega sporadycznemu zwiększaniu. To również świetny moment na naukę o produktach bankowych – pożyczkach i lokatach, które nauczą dziecko, że odroczenie konsumpcji może się opłacać, zaś uleganie kaprysom bardzo często generuje dodatkowe koszty.


Wpis gościnny napisany przez Jakuba Góreckiego, ekonomistę z pasji i zamiłowania, redaktora portalu MySaver o tematyce oszczędzania i inwestowania.

poniedziałek, 22 maja 2017

Im starsze dzieci tym łatwiej... czyli rozważania matki niewyspanej...

Dziś miałam plan się wyspać. Pospać rano w spokoju do tej 6.30 może nawet, jak dzieci się zlitują, to do 7... Plan był, ale z wykonaniem troszkę gorzej. Po piętnastu pobudkach raz do jednego, raz do drugiego, po godzinie 4 obudził mnie budzik Szanownego Małżonka, który wył, wył, wył (budzik, nie małżonek), a jemu wcale nie przeszkadzał. Zlitował się w końcu, wstał i sobie poszedł wyłączając na szczęście ryczącego potwora, a ja zostałam z nadzieją, że jeszcze usnę... Może to by było możliwe, gdyby właśnie w momencie przykładania głowy do poduszki kot nie postanowił zamaszyście zagrzebać w kuwecie... Raz, drugi, trzeci, dziesiąty... Myślę, wstanę, przegonię, dzieci mi pobudzi, a wtedy to już nici ze spania. 
Dobra, w końcu nastała cisza...
Tup... Tup... Tup... w stronę salonu... Tup... Tup... Tup... tym razem coraz bliżej. Wpuściłam, przytuliłam, leżymy... Swoją drogą teraz jeszcze bardziej zwracam uwagę na zabezpieczenia drzwi i okien (http://www.gerda.pl/), bo migracje i pomysły zaspanego brzdąca bywają zaskakujące...
Cisza...
"Mamooo, nie ma" - dobiega z drugiego pokoju... Wstałam, nakryłam, wróciłam do wyrka, a tam ani się wpasować. Jakoś próbuję, jakoś się układam...
No nic, w końcu skapitulowałam, z wyra wylazłam na dobre...
6.05
 

To tylko jedna taka noc i poranek. Czasem jeszcze do kompletu dochodzą okoliczni balangowicze, śmieciarze, sąsiedzi, dziecięce koszmary, choroby, chrapanie męża i wiele, wiele innych. Ogólnie rzecz ujmując, wyspać, to ja się nie wyspałam od bardzo, bardzo dawna. W sumie mogłabym chodzić wcześniej spać, ale jakoś nigdy mi nie wychodzi. Swoją drogą, sen matki jest tak czuły na dziecięce potrzeby, że nawet śpiąc w drugim końcu mieszkania, ja wiem, że jestem w stanie na czas zareagować. A z drugiej strony nie jest w stanie mi przeszkodzić we śnie rycząca nieopodal Agnieszka Chylińska (zawsze w maju mam zaszczyt wysłuchiwać wszystkich tych sław z racji sąsiedztwa z miasteczkiem akademickim i odbywających się w tym czasie wszystkich kulturalnych imprez) więc chyba to taki ewolucyjny cud. Na szczęście zazwyczaj w soboty więc dzieciaki zmęczone działką też nie reagują na dość głośne bity i wokale.

Nie, nie... Ja nie narzekam, ja przywykłam. Ale do czego zmierzam? Otóż, czas jakiś temu usłyszałam, że ja to mam lepiej, bo ja już mam starsze dzieci, że już się wysypiam, że dziadkom podrzucić mogę, na piwo pójść... 
No pewnie... 
Nie ma to jak podrzucić dziadkom dzieci, pójść na balety, a potem się wyspać do południa... Tylko po co? Jakbym oddała dzieci na noc dziadkom, to raczej bym się porządnie wyspała zamiast gdzieś łazić. Alkohol też raczej mi w większych ilościach nie w głowie, bo potem trzeba jakoś wrócić do normalności, a to z dwójką dzieci może być ciężkie, a co do wysypiania... patrzcie wyżej... zawsze coś...

Zastanawia mnie w tym momencie skąd u niektórych takie przekonanie, że rodzice starszych dzieci (2,5 i 4 lata - wow, niemal dorosłe) mają tak, nie powiem lepiej, bo zabrzmi, jakby rodzice mieli źle, ale łatwiej, sprawniej... Nie wiem, jak to nazwać. Może już przywykliśmy, ułożyliśmy sobie jakoś wszystko na nowo z nowymi lokatorami, może już nie pamiętamy, jak to było kiedyś i nie tęsknimy za tą "wolnością", ale nadal wstajemy w nocy, nadal wycieramy pupy, przebieramy tysiące razy, karmimy, nosimy, usypiamy. Fakt, wysyłamy dzieci do przedszkola, ale w tym czasie pracujemy, wcale ten czas nie jest naszym czasem wolnym. Owszem, ustaliliśmy jakieś pomoce z dziadkami, wypracowaliśmy sobie dyżury i "czasy wolne", ale też kiedyś byliśmy takimi świeżynkami, też byliśmy przerażeni i wydawało nam się, że taki niemowlak to tyle pracy i obowiązków, że kupa tak niesamowicie śmierdzi, a ulewanie to najgorsza rzecz pod słońcem... A potem przyszedł drugi niemowlak, a potem podrosły, zaczęły biegać, gadać, wiecznie czegoś chcieć... I zrobiło się tylko ciekawiej.

Ale czym ja się przejmuję... Jak to mówią, małe dzieci - mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot... Więc jeszcze wszystko przed nami ;)

piątek, 12 maja 2017

Całe życie...

Siedzę sobie w pracy, patrzę na nieciekawe widoki za nie do końca czystym oknem, próbuję się jakoś umościć, żeby nie zdrętwiały mi nogi. Coraz lepiej idzie mi jazda samochodem, ogarniam nowe obowiązki, mam plany i ambicje. Za czas jakiś pozbieram swoje zabawki, rzucę wszystko i pojadę świętować piątek z moją dwuletnią córą i czteroletnim synkiem. Tak, dokładnie, już czteroletnim... W zasadzie, to biorąc pod uwagę mój staż na tym świecie, to mogłabym powiedzieć, że dopiero, ale dla mnie to już... Dla mnie te jego cztery lata to całe moje życie.


Zanim dotarłam do tej pracy musiałam wstać wcześnie, zebrać siebie, zebrać dzieci, przedyskutować z nimi pięćdziesiąt razy kwestię śniadania, ubioru, ewentualnych zabawek do przedszkola, planów na popołudnie. Musiałam odprowadzić, pożegnać się, dojechać, po drodze próbując przypomnieć sobie o ilu rzeczach zapomniałam, co mam dziś zrobić, co kupić w drodze powrotnej, na jakie wizyty i atrakcje poumawiać, za co popłacić, jakie okazje mamy w najbliższym czasie. W drodze powrotnej sytuacja wygląda podobnie. Układanie sobie w głowie jadłospisu, planów zajęć całej czwórki, rozmyślanie nad obowiązkami... Zresztą, co ja się będę dalej rozpisywała, każda mama wie, jak mniej więcej to wszystko się toczy. Od rana do wieczora trzeba sytuację kontrolować, planować, opanowywać i przy tym nie zwariować. Bo życie, odkąd pojawiają się dzieci, przyśpiesza niesamowicie, by zwalniać na te chwile, gdy jesteśmy tylko dla nich...

O ile obowiązki pracowe, zakupy, swoje sprawy, jesteśmy w stanie jakoś przełożyć, jakoś rozplanować inaczej, jakoś poprzesuwać, poupychać, o tyle dziecięcej bajki na dobranoc nawet nie chcemy usuwać z planu dnia. O ile swoje posiłki możemy modyfikować, możemy raz na jakiś czas podejść do nich trochę po macoszemu, o tyle w głowie nam się nie mieści, że mogłybyśmy zaniedbać tak wyżywienie naszego dziecka. To, że my w tym tygodniu/miesiącu/roku nie pójdziemy ze znajomymi na przysłowiowe piwo, nie obejrzymy filmu wieczorem czy nie wyszalejemy się na nartach... Cóż... Nic się nie stanie, ale dziecięca zabawa, kinder bale zaplanowane przez koleżanki z przedszkola, wycieczki do zoo i za miasto... To nigdy nie spada z wokandy i pod to planowana jest reszta naszego dorosłego dnia. W zasadzie nie ma co się oszukiwać, mamy swoje życie, swoje pasje, swoje plany i marzenia, ale wszystkie one kręcą się nieustannie wokół dzieci. Odkąd one są na świecie, wszystko teraz i za lat dwadzieścia jest i będzie w pierwszej kolejności im podporządkowane. Wiadomo, z czasem zapewne proporcje się zmienią (nie wiem tego na 100%, ale tak mniemam), ale teraz czas naszej pracy warunkują godziny otwarcia przedszkola i dziecięce choroby (tfu, tfu, odpukać, ostatnio jakoś się prześlizgujemy), czas wolny zależy od dziecięcej senności, pracy babci, dostępności opiekunki... Miejsca, dokąd się wybieramy, to miejsca, które mają podobać się dzieciom... Godziny, w których wycieczkujemy, to godziny skrupulatnie rozplanowane między drzemkami, posiłkami, zajęciami...

PS.
Czasem próbuję sobie przypomnieć czas przed dziećmi. Migocze gdzieś we wspomnieniach jak jakaś bajka, jak inne życie, jak film, który się kiedyś oglądało, ale jest tak nierealny, że aż ciężko sobie wyobrazić, że gdzieś tam byłam i żyłam... Bez dzieci... Osoba, którą byłam wydaje mi się tak obca, tak inna, tak nieznajoma... Fajnie się to wspomina, ale to już nie to samo... Moje życie jest tu i teraz i ma całe, wielkie, długie cztery lata ;)