Od dziecka mam spore problemy z samooceną. Jestem wstydliwa, łatwo mnie zbić z tropu i pozbawić pewności siebie. Choć znam swoją wartość, mam duży problem z tym, że może inni mnie źle oceniają, może nie dostrzegają moich atutów czy zalet. Gdy byłam młodsza traciłam rezon od razu, gdy ktoś idący z naprzeciwka się uśmiechnął, bo wydawało mi się, że śmieje się ze mnie. Miałam kompleksy choć zdaję sobie sprawę z tego, że nie do końca miałam ku temu powody. Wiele osób mi zazdrościło pozycji w klasie, wyglądu, tego z jakiej rodziny pochodzę, z kim się spotykam, a ja nie dawałam tego po sobie poznać, ale byłam zakompleksioną myszką, która swoim przebojowym stylem życia chciała coś innym udowodnić. Po latach, gdy już się ogarnęłam z sobą, przeanalizowałam troszkę i wiem, skąd to się wzięło, ale nie chcę tego rozgrzebywać.
Teraz jest o niebo lepiej, muszę iść przez życie z podniesioną głową, są przecież dzieci. Nie mogę czegoś nie załatwić czy zrobić, bo się wstydzę czy krępuję. To ja powinnam stać za nimi muren, być pewna siebie i ich. Raz mi to wychodzi, raz zaciskam zęby i się zmuszam mimo, że wszystko wewnątrz krzyczy, że tego nie zrobię. Nabrałam pewności siebie i, choć czasem, gdy ktoś mnie skrytykuje, popłynie mi łezka po policzku, staram się tym nie przejmować. Ja znam swoją wartość, a inni niech sobie myślą co chcą. To samo tyczy się też bloga. Na początku przechodziły mnie dreszcze za każdym razem, jak przychodził jakiś komentarz. Bałam się krytyki, oceniania. Teraz podchodzę do tego bardziej na luzie, z dystansem. Przecież każdemu nie dogodzę, to moje życie, moje zdanie, dzielę się tym z Wami, poddaje ocenie, przyjmuję ją na klatę, ale to nadal moje życie i moje zdanie.
Aż przychodzi taki jeden dzień, że mam ochotę schować się pod łóżko i nie wychodzić nigdzie. Wiem, że to głupie, ale nie mogę od wczoraj przestać płakać. Nie mogę na siebie patrzeć w lustrze. Mam wrażenie, że ta pewna siebie dziewczyna gdzieś znikła w przeciągu chwili. A wszystko z powodu mocno nieudanej wizyty u fryzjera. To tylko pokazuje, jak krucha jest ta moja pewność siebie, skoro nawet niewielka niedoskonałość w wyglądzie jest w stanie sprawić, że tracę odwagę. Bo jak na przykład mam wykłócać się o swoje racje, gdy sama mam ochotę zapaść się pod ziemię.
Coś w tym chyba jest, że gdy my czujemy się dobrze w swoim ciele, w swoim ubiorze, ze swoim wyglądem, to i jesteśmy śmielsze, pewniejsze, wierzymy w siebie. Wtedy nawet przeciwności stają się do przeskoczenia, wtedy inni mogą sobie gadać, bo my przecież wiemy swoje.
Kurcze, wyrzuciłam to z siebie i jest mi lepiej. Chcę się wziąć w garść, przestać się przejmować, ale zaraz staję przed lustrem i widzę to "coś" i chce mi się śmiać. Śmiać przez łzy.