czwartek, 22 grudnia 2016

Szybkie i proste ozdoby świąteczne dla najmłodszych...

Święta tuż, tuż. Za chwilę zabłyśnie pierwsza gwiazdka. Za chwilę zasiądziemy przy wigilijnym stole i będziemy cieszyć oczy śliczną choinką i ozdobami. Nie macie jeszcze nic zrobionego wspólnie z dziećmi? Nie macie pomysłu jak wykorzystać multum zdobidełek dostępnych w sklepach. A może nie przyszło wam do głowy, że coś można fajnie wykorzystać? A nawet z małymi dziećmi warto tworzyć klimat, nawet małe dzieci warto wciągnąć do przygotowań. Nawet na ostatnią chwilę. 
Dziś zebrałam dla Was kilka naszych pomysłów na dekoracje i ozdoby świąteczne. Miłe, łatwe i przyjemne. Takie na ostatnią chwilę.

Oglądajcie, korzystajcie do woli.

1. Śnieżynki z denek od butelek (pochodzą z warsztatów PLASTIK).
Każdy ma w domu plastikowe butelki po wodzie. Niektóre (chyba większość) z nich mają takie fajne wytłoczenia, które przypominają gwiazdeczki. Jak się je pięknie ozdobi, przewlecze przez nie sznureczek, będą się pięknie prezentowały na choince lub w oknach. A ozdobić można wszystkim. My wykorzystaliśmy klej brokatowy dostępny teraz niemal wszędzie i nim namalowaliśmy śnieżynki i inne ozdóbki.

2. Malowane bałwanki.
Przed Świętami niemal wszędzie potykamy się o styropianowe bombki (o nich później), ale jak lepiej poszukamy znajdziemy też choinki, dzwoneczki czy nawet bałwanki. Chyba najprostsza ozdoba do zrobienia razem z dzieckiem, to właśnie taka figurka pomalowana przez najmłodszych członków rodziny. Ja kiedyś trafiłam gdzieś brokatową farbę plakatową i teraz przydała się znakomicie. Nasz jeden bałwanek powędrował na konkurs do przedszkola niesiony przez dumną autorkę czyli Zofię ;)

PS. Na przedszkolnych jasełkach okazało się, że zosinkowy bałwanek zajął pierwsze miejsce w konkursie i do domu wróciliśmy z wygranym słomkowym aniołkiem ;)

3. Witrażyk (pochodzi z warsztatów SZKŁO).
W marketach można też dostać gotowe zestawy witrażowe dla najmłodszych. Są bezpieczne bo plastikowe, kompaktowe, łatwe w wykonaniu i szybkoschnące. Jak nie macie pomysłu na udekorowanie okien, taki witraż będzie świetnym rozwiązaniem.
4. Proste pierniczki.
Pierniczki to nieodzowny element Świąt Bożego Narodzenia gdy ma się dzieci. Niestety większość wymaga wiele pracy i sporo czasu aż "nabiorą mocy". My zawsze jakoś zapominamy o wypiekach i potem na ostatnią chwilę je wypiekamy i ozdabiamy. Czy to przed Mikołajkami, czy przed samymi Świętami. Co wtedy? A no możecie skorzystać z naszego przepisu, który nie wymaga wiele pracy i spokojnie można w jedno popołudnie, wykorzystując do tego gotowe rozwiązania gotowe w sklepach,  stworzyć piękne pierniczki, niemal od razu gotowe do jedzenia. A jak wcześniej zrobimy w nich dziurkę, mamy świetne wisiadełka na choinkę... O ile dotrwają na tej choince do Wigilii.


5. Brokatowe bombki (TUTAJ).
W tym roku odpuściliśmy ozdabianie bombek sypkim brokatem, postawiliśmy na bardziej "uporządkowane" prace, ale jak najbardziej polecam, bo uważam, że zabawy przy tym co nie miara. Prawie tyle samo, co sprzątania potem, ale warto ;) Wystarczy zwykła styropianowa bombka, najlepiej od razu z zawieszką, klej typu wikol i brokatowy pył. Nic prostszego, jak wysmarować bombkę klejem i pozwolić dzieciakom posypywać. Dla ułatwienia dodam, że można bombkę nadziać na drut do robótek ręcznych czy patyczek do pieczenia.

6. Gotowe tekturowe ozdoby.
Pamiętam z dzieciństwa tekturową szopkę, która zawsze znajdowała swoje miejsce pod sztuczną, nieco przekrzywioną choinką u mojej babci (swoją drogę w tym samym mieszkaniu, w którym teraz mieszkamy). Nie pamiętam, jak ona powstała, ale za to pamiętam inne tego typu twory, które z chęcią zawsze wyginaliśmy, tworzyliśmy z nich zagrody ze zwierzętami czy domki dla lalek.
W tym roku, zupełnie przypadkiem, trafiłam na takie coś w Empiku i od razu zabraliśmy się za tworzenie.

W zestawie była szopka, mikołaje, reniferki, pudełko na podarki, zawieszki na choinkę i wiele, wiele innych. Gotowe do złożenia bez użycia nożyczek i kleju. W sam raz na ostatnią chwilę przed Świętami.
U nas czekają jeszcze dwa zestawy z ozdobami. Może zdążymy...;)

7. Filcowe bombki. 
Ja się zawzięłam i wycinałam kółka z filcu, ale dla ułatwienia można filc ciąć na kwadraciki albo wydzierać fragmenty. Potem już tylko klej (wikol) i ciach na bombeczkę. Wychodzą naprawdę piękne, kolorowe i takie bardzo, bardzo dziecięce. My się zakochaliśmy i w tym roku na naszej choince zawiśnie kilka takich bombek. Ba, na przedszkolnej choince również.
A jeśli macie jeszcze trochę zacięcia, zebraliście ścinki, macie wolną styropianową bombeczkę, możecie ją wykleić właśnie tymi ścinkami. Też wychodzi fajnie.


Pomysłów mieliśmy jeszcze mnóstwo. Chcieliśmy zrobić jak najwięcej, ale niestety, czasu mało, popołudnia pozajmowane, w weekendy inne atrakcje i nagle bach... Już Święta. No nic, będzie co robić w przyszłym roku. Już spisuję i zapisuję...

A Wy, co robicie z takimi maluchami. Angażujecie je w przygotowania? Dekorujecie dom kolorowymi, dziecięcymi ozdobami czy raczej stawiacie na gustowne gadżety prosto ze sklepu...?

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Dzieciowo, filcowo, świątecznie - dziecko na warsztat.

Grudzień filcem stoi... 
Tak nakazała góra, temu trzeba się podporządkować ;)
A tak na poważnie. Strasznie się cieszyłam na te warsztaty. Zima, popołudnia, ciepły, kolorowy filc, zbliżające się Święta, wizja ozdób i bombeczek. Pomysłów multum, inspiracji jeszcze więcej, kombinowanie, co nada się dla takich małych bąbelków jak nasze i nagle bach. Okazało się, że czasu coraz mniej, że zajęć dużo, a planów jeszcze więcej, co tu robić. Wiadomo, jak się ma za dużo, to się nie zrobi niczego. Na szczęście przedszkole wymyśliło konkurs na ozdoby świąteczne i ostateczny termin na dostarczenie prac podziałał jak katalizator... 
No i się zaczęło.

1. Kółeczkowe bombki.
Proste, fajne i przyjemne. A dodatkowo do zrobienia dla wszystkich, nawet dla dwulatki. Jak zwykle moje dzieci zachwyciły mnie swoją dokładnością i zadziwiły zorganizowaniem pracy. A ja siebie zaskoczyłam cierpliwością, bo dwa dni, w każdej wolnej chwili wycinałam te kółka. Znajoma blogerka podsunęła mi pomysł, że powinnam je opatentować i sprzedawać, byłby niezły biznes. Pomyślę nad tym na pewno ;)
Potrzebne będą:
  • filc, ten nie sztywny, różnokolorowy,
  • cierpliwa matka wycinająca kółeczka (starsze dziecko zrobi pewnie to samo),
  • styropianowe bombki, najlepiej już z zawieszkami (ja takie znalazłam w Pepco),
  • klej (wikol albo inne magiczne cudo).
Cała zabawa zaczęła się już na etapie wycinania. Dzieci bardzo wciągnęły się w organizowanie mi pracy. Podawały filc, układały wypadające spod nożyczek kółka, chowały do pojemnika, zbierały ścinki i chowały do innego pojemnika. Przypomniało mi się moje dzieciństwo i to zamiłowanie do przekładania, podawania, pomagania. Rozpędziliśmy się tak, że spokojnie całą choinkę byśmy przyozdobili tymi kółeczkami.


A potem do dzieła.
Stoliczek, dwa krzesałka, wazonik i możemy zaczynać. Bombkę nadziałam na drut do robótek ręcznych, Szanowny wysmarował ją klejem, a my lepiliśmy. Fifi jak zwykle organizował pracę, Zosia dobierała kolory, jak dociskałam i czasem sugerowałam, gdzie przylepić kolejny kawałek. Każdy miał swoje małe zadanie w tworzeniu.


A bombki powstały piękne, oryginalne i niesamowicie kolorowe. Jedna z nich od razu powędrowała do przedszkola na konkurs. Filip z dumą ją zaniósł oznajmiając wszem i wobec, że zrobił ją z mamą. No dumna jestem, że hej.


2. Ścinkowa bomba.
Jako, że w naszym domu nic się nie marnuje, a ścinki z kółeczek, które wykorzystaliśmy w poprzednim warsztacie są takie kolorowe i takie fajnie nieregularne, postanowiliśmy zrobić z nich użytek.

 
Znów nic prostszego, jak wysmarować styropianową bombkę klejem i dać dzieciom się wykazać. Niesamowicie szybki warsztat, bo ścinki już były gotowe, wystarczyło zasiąść i z pasją właściwą dla Filipa i Zosi upchnąć je wszystkie na bombie. Efekt jest dość oryginalny, a sama bombka dumnie prezentuje się na wieszaczku na naszej komodzie.


3. Filcowe buty.
Podobnie jak przy ostatnich warsztatach, nie wszystko udało nam się zrobić całym stadem. Tym razem wykorzystałam gotowe rozwiązanie i wyciągnęłam zakupiony wcześniej zestaw DIY (Tesco). Bardzo prosty, aczkolwiek wymagający precyzji, której Zosia nie ma, a jak się potem okazało, brakuje jej jeszcze trochę Filipowi. Nie zmienia to faktu, że wspólne lepienie z elementów wyszło nam bardzo dobrze. Fifi podawał, pokazywał co i gdzie, nawet smarował klejem, dociskał, a na koniec pięknie sprzątał.

Mogliśmy oczywiście wszystko wykonać od początku do końca sami, internet jest pełen szablonów, ale umówmy się, to mają być warsztaty dla dzieci, a nie dla nas (no, może i dla nas ;). Gdybyśmy się na to porwali, to jednak większość roboty musiałabym wykonać ja, a tak mieliśmy gotowe elementy i zostało nam tylko złożenie ich w całość. Z tym, przy mojej pomocy, Filip poradził sobie świetnie.


4. Choinka.
Jak co roku, w internecie pojawia się cała masa pomysłów na własnoręcznie wykonaną i ozdobioną choinkę. Już chyba każdy zna choinkę z listewek. Ja taką, już gotową widziałam nawet w marketach. Każdy szanujący się bloger taką choinkę tworzy ;) No, my chyba nie możemy być gorsi. Nasza choinka prócz listewek posiada również filc i mini pomponiki.

Tym razem bez pomocy Szanownego Tatusia się nie obeszło. Choć bronił się rękami i nogami, dwa tygodnie nie mógł się zebrać, w końcu po nocy, z umęczoną miną stworzył nam super choinkę gotową do ubrania.

Potrzebne będą:
  • listewki,
  • klej do drewna,
  • klej magiczny (podobno powszechnie znany, przez nas odkryty przy okazji tych warsztatów),
  • arkusz sztywnego filcu,
  • mini pomponiki lub inne ozdoby,
  • malutki pieniek lub inna podstawka,
  • lampeczki.


Tatuś zbił nam stelaż, dokleił do niego trójkąt z filcu, a my przystąpiliśmy do dzieła. Klej wylany na spodeczek, maczane pomponiki i bach do choinki. I tak do momentu, aż nam zabraknie miejsca.


Powiem Wam, że dużą robotę robi tutaj ten sławetny magiczny klej, który po czasie robi się przezroczysty i zwyczajnie znika z tych wszystkich zacieków i plamek, których dzieci robię masę. Po wyschnięciu wystarczy tylko znów oddać choinkę Tatusiowi, a on nam ja ślicznie ustawi na pniaczku.

Ale, ale, to jeszcze nie koniec. Prawdziwa choinka powinna mieć lampki. Wygrzebałam z otchłani szuflady zakupione jakiś czas temu w Biedronce gwiazdki na druciku i voila... Jest i świeci... A mieliśmy kupować dzieciom sztucznego iglaczka do pokoju... Już nie musimy, jest jak znalazł.


***
I tak, rzutem na taśmę udało nam się skończyć, mi udało się opisać i udało mi się z Wami podzielić. Czuję nieco niedosyt, zwłaszcza, gdy patrzę na pomysły moich zacnych koleżanek z projektu, ale cóż, czas nie jest z gumy. Ale Wy zajrzyjcie, na pewno znajdziecie masę inspiracji dla siebie.


Dziecko na warsztat Namaluj mi Latorośle Borsuczkowo Nasza szkoła domowa I&K w domowym zaciszu Jake, jeże nici i inne takie Animart - animacje z twojej bajki Tymoszko Dzwoneczkowa Karolowa mama Co robi Robcio Dzika Jabłoń Gugusiowo Cały świat Karli Elena po polsku WorldSchool Explorers Igranie z Tosią Świat Tomskiego Ina i Sewa On ona i dzieciaki Czytoczary Kreatywnie z dzieciakami Kreatywna dżungla Mama Aga sztuka i dzieciaki Więc bawmy się My home and heart Myshowelove Słowo mamy Kusiatka Zakręcony Belfer Kreatywna mama Kreatywnym Okiem Pomysłowe Smyki Kreatywnie w domu Kinderki Jej cały świat

piątek, 16 grudnia 2016

Jak dotrwać do Świąt i nie zwariować...

Święta już za tydzień. Tak się niefartownie złożyło, że w zasadzie Święta to weekend. Praca, praca, praca, obowiązki, obowiązki obowiązki, sobota i Wigilia. Nie ma jakiegoś okresu ochronnego, jaki pamiętamy z lat poprzednich. Jak nie ma czasu wolnego na złapanie klimatu i przygotowanie, trzeba sobie jakoś radzić w czasie, który jest nam dany i sposobami nam dostępnymi, żeby dotrwać, wszystko ułożyć, kupić, wczuć się w nastrój i świętować najlepiej jak się da. Sprawa tyczy się również Sylwestra, który też dziwnym trafem wypada w sobotę. Mamy zatem Święta, Wigilię u babci, dwa dni w rozjazdach, przychodzi wtorek, znów praca, praca, praca i bach Sylwester. Dokładając do tego dodatkowe atrakcje jak jasełka w przedszkolu, wszelkie spotkania śledzikowo-wigilijne, Mikołaje na dodatkowych zajęciach, tłumy w sklepach i na ulicach, założone sobie jakieś cele, wychodzi na to, że pędzimy do tych Świąt z wywalonym językiem, żeby w same Święta też się nagimnastykować, żeby wszystko ogarnąć.


Ale być tak wcale nie musi. Można wieloma sposobami sobie ten czas ułatwić. Nie trzeba się wstydzić, nie trzeba się krygować i zgrywać bohaterki, gdy są możliwości, trzeba z nich korzystać. I myślę, że każda kobieta, z roku na rok, od Świąt do Świąt, od okazji do okazji, coraz bardziej uczy się wykorzystywać ułatwienia w codziennym życiu.

I oto kilka kwestii, które pozwolą nam trochę odetchnąć i ogarnąć wszystko bez dodatkowych nerwów:

1. Plan
Dobrze, gdy choć jedna osoba w domu ten plan ma. Nie będę się oszukiwała i udawała, że u mnie jest ktoś inny oprócz mnie, kto choć przez chwilę pomyśli o tym co, kiedy, jak, gdzie. Zdradzę Wam w tajemnicy, że do tej pory wiem tylko, że Wigilię spędzamy u babci, bo tak jest co roku. Reszta pozostaje tajemnicą poliszynela. A potem wszyscy na raz wyjadą z propozycją, że "jutro przyjeżdżacie do nas?". I co? I obraza, bo jak to, bo przecież... A tak być nie musi. Wystarczy wcześniej się dogadać, ustalić co, kiedy... Podobnie sprawa ma się z prezentami, z jedzeniem, z atrakcjami. Święta to wspólny czas i trzeba wspólnie dochodzić do jakiś ustaleń, tak jest łatwiej i wydaje mi się, że przyjemniej.

2. Menu
Dobrze wiedzieć, co się będzie jadło przez te całe trzy dni wolnego. Wiadomo, coś świątecznego przygotować trzeba, coś musi być w lodówce, ale pamiętajmy, że jesteśmy w rozjazdach (o ile ktoś oczywiście jest). Po co sterczeć przy garach i piec pięć ciast, jak i tak wrócicie od rodziców z całą blachą wszystkiego po trochu, a i tak po paru dniach część tego wyląduje w koszu. Po co gotować kolejny barszcz, jak wszędzie i tak was będą nim częstować. Ogólnie, po co cała góra jadła, jak w domu będziecie tylko spali... Albo i nie. 
A może nie ma potrzeby w ogóle się wysilać, bo babcia bądź rodzicie nie pozwalają nam opuścić jej włości bez jedzenia dla pułku wojska na cały przyszły miesiąc a niejednokrotnie i na rok?

3. Prezenty
Staram się wcześniej ogarniać ten temat. Zawsze mam problem, bo nasza rodzina się rozrasta, dołączają do niej nowe osoby, czasem trzeba coś kupić osobie niemal obcej, no i jest kombinowanie. Dobrym sposobem jest znalezienie jednego klucza i wszystkim kupić lub zrobić prezenty według właśnie tego kryterium. Dzięki temu wszystko możemy zamówić lub nabyć w jednym sklepie. To ułatwia sprawę i pozwala zaoszczędzić sobie sporo czasu.
Dobrze też dogadać się wcześniej z rodziną i wiedzieć czy, na przykład brat przyprowadzi narzeczoną, czy nagle nie pojawi się dawno nie widziany wujek albo czy w prezentach uwzględniony jest jeszcze nienarodzony potomek kuzynki. A może prezenty nie są przewidziane i my kupując wyjdziemy przed szereg wprawiając pozostałych w zakłopotanie?

4. Dzieci
No właśnie... Święta są w szczególności ważnym czasem dla dzieci. To dzieci tworzą klimat i to dzieci najbardziej go chłoną. Niejednokrotnie w tym całym zamieszaniu opędzamy się od nich, odsuwamy, zaniedbujemy. A przecież tak nie wiele trzeba, żeby ten czas spędzić razem. Można dzieci zaprosić do wspólnego gotowania, przygotowywania i dekorowania. Ozdoby można zrobić ze wszystkiego, zwykła styropianowa bombka i farba plakatowa daje ogrom frajdy, a patrzenie potem na taką własnoręcznie wykonaną ozdobę na choince to duma, jakiej nie da się opisać. 
Warto pamiętać o opowiadaniu o Mikołaju, o Gwiazdce, o pierniczkach, o magii, jaką to my tworzymy dla dzieci. Kiedyś to się zwróci w ich wspomnieniach.

5. Internet
Narzędzie niezastąpione w dzisiejszych czasach. Wiem, że są tacy, co lubią w tym czasie przedświątecznym przedzierać się przez tłumy, walczyć o karpie, zbierać naklejki na książki. Ja osobiście, jeśli już, to wolę pochodzić za prezentami dla dzieci, pooglądać ubranka niż ładować tony mąki, śledzi czy Coca-Coli do bagażnika na przepełnionym parkingu pod marketem. Do takich zakupów przydaje się właśnie internet. Ja korzystam, chwalę sobie, jak zdarzają się jakieś minusy, to plusy je szybko tuszują. Siedzę w domu, w fotelu, z listą zakupów, z przepisami i na spokojnie zapełniam koszyk zakupami, które panowie przywiozą mi prosto do domu. Tylko pamiętajmy, w tym czasie trzeba wcześniej zaklepać sobie termin dostawy, bo i w tej materii tłumy się zdarzają.
Internetowo też można zakupić ozdoby czy prezenty. Ja co roku zamawiam personalizowane bombki, czekoladki czy kalendarze z naszymi zdjęciami. No i internet jest niesamowitą skarbnicą przepisów, pomysłów, inspiracji.

6. Mąż
Nie wszystko da się jednak kupić w internecie. Czasem czegoś braknie, czasem czegoś nie dowożą, czasem coś przyjdzie do głowy już niemal przed samą wieczerzą. Na dworze zimno, ślisko, my w garach, a tam tłumy. Do takich misji najlepszy mąż. Wiem co mówię. Zawsze wystoi swoje w osiedlowym sklepie, zawsze wywalczy najdorodniejsze śledzie, upoluje najaromatyczniejszy susz czy mandarynki. A przy okazji zniknie nam z oczy w tym najbardziej drażliwym momencie. Bo nie oszukujmy się, po tygodniu proszenia o choinkę czy wyjęcie z pawlacza pudła z ozdobami, nie chce nam się już do niego nic mówić... Niech sobie idzie i się do czegoś przyda ;)

7. Nastrój
Ale nie zawsze wszystko wychodzi tak, jak sobie to zaplanujemy. Dlatego nie należy się spinać, nie należy się denerwować, plan, menu, prezenty czy inne drobnostki są tylko dodatkiem. Święta to przede wszystkim nastrój i tego się trzymajmy. Tego nastroju sobie i Wam przede wszystkim życzę.


***
Nadal poszukuję pomysłu jak sprawić, by po tych wszystkich przygotowaniach, po przedświątecznej gorączce, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, cała rodzina przeteleportowała się, pięknie ubrana, nieumorusana, bez potarganych włosów, z uśmiechami na buziach pod babciną choinkę. Może kiedyś, może w następnym roku... A może Wy macie na to jakiś sprawdzony sposób?

środa, 14 grudnia 2016

Oswajamy zimę...

Minął, minęło, poszło, może nie wróci... 
Przeszła mi ogromna nienawiść do ciemniejszej i zimniejszej (zdecydowanie) pory roku. Nie to, że ją pokochałam, nie mam w planach długich spacerów w chłodzie i mrozie, nie skaczę z radości na wieść, że zima, śnieg, ślizgawica. Nadal bardziej lubię lato niż zimę. Może ona i jest ładna, ale umówmy się, zdjęcia, zdjęcia i jeszcze raz zdjęcia, tyle mi wystarczy. Nie lubię, ale pogodziłam się z długimi popołudniami, znalazłam jakąś równowagę, ułożyłam sobie plan dnia, plan życia, plan zimy... Zimy, której nie lubię, ale jestem w stanie się z nią pogodzić... Jestem w stanie ją oswoić... Ba, nawet ją wykorzystać ;)

A było to tak.
Nagle, po dość długim lecie, po spacerach, wycieczkach, po działkach. Po lekkich sweterkach i łatwozakładalnych butkach, po ślicznych opaseczkach i gustownych apaszkach. Po tym wszystkim fajnym, łatwym, lekkim i przyjemnym przyszło coś odmiennego (brr...). Zmusiło nas do przegrzebywania pudeł i piwnic w poszukiwaniu ciepłych ubrań, do gonitwy po sklepach, które jeszcze nie przygotowane na najgorsze nadal oferowały bardziej wczesnojesienne odzienia niż kożuchy i futra. Zapanowała panika i, nie bójmy się tego powiedzieć głośno, blady strach na nas padł. Na powierzchnię nosów naszych pociech wypełzły gile, gluty, smarki. Pierwsze, nieśmiałe gorączki, wizyty u lekarzy, mierzenie się z kwitami do ZUS, bo choróbska rozgościły się na dobre. W międzyczasie dotłukła nas do podłogi zmiana czasu, która odbijała się na nas jeszcze przez miesiąc. Popołudnia się dłużyły, wojna domowa zbierała żniwo, noc polarna nastała dla nas na dobre. I, gdy już wydawało się, że nie ma dla nas ratunku, stało się...


Niespodziewanie, powolutku, niezauważalnie... Po ciuchy, zagłuszana przez dziecięce wrzaski... Może kominem wraz z Mikołajem? Nie wiem jak i nie wiem do końca kiedy, ale przyszła zgoda z jesienio-zimą. I owszem, nadal nie znoszę tego całego majdanu z wychodzeniem z domu. Wkurza mnie zimno, ślisko, czasem mokro. Drażni mnie góra ciucha na mnie i na dzieciach. Nabieram coraz większej wprawy i choć do przyjemności to nie należy, to staram się myśleć pozytywnie. Bo przecież każdy czas ma swoje plusy i minusy. Zima też. Lato, na które tak teraz czekamy, też. Pogodziłam się z tym.

A jak?
Najgorsze są poranki, bo ciemno, zimno, Zośka koniecznie chce mamę i tak naprawdę nie pamiętam już, kiedy wstałam nie zrywana niczym, tak zwyczajnie. Tutaj jeszcze od czasu do czasu pojawia się bunt, ale... Na szczęście, odpukać, początkowy szok zimowy minął i odporność powróciła więc dzieciaki docierają do przedszkola. Popołudniami, niemal codziennie mamy jakieś zajęcia. Fifi ma tańce, Zosia piłkę, zostają dwa dni na zabawy i znów jest weekend. A w weekend działka, dziadkowie, basen, teraz przygotowania do świąt. Nie siedzimy na tyłkach, nie próżnujemy, szukamy, kombinujemy, tworzymy (tak, tak, to nas bawi najbardziej), nawet spacery po galerii z Zosią uczepioną ręki, gdy Fi wywija hołubce, stały się naszym rytuałem. Nie wchodzimy do sklepów, nie ogarnia nas szał zakupów, po prostu oglądamy. A dekoracje zimą zapierają dech w piersiach. A gdy zaczynam wątpić, zaczyna mi brakować cierpliwości i pomysłów na spędzenie czasu, przypominam sobie siebie w wieku nastu lat. Wtedy na pewno nie spędzałam dni z rodzicami. Jeśli w ogóle byłam w domu, to raczej w swoim pokoju nad swoimi sprawami. I jak sobie tak pomyślę, przeanalizuję ile czasu nam zostało, jakie jest prawdopodobieństwo, że z nami będzie inaczej, to zaraz przychodzi nowa energia i chęć wykorzystania tego czasu jak najlepiej. Tak więc jesteśmy razem...

I na koniec...
Zima to piękne widoki, ciepłe koce, pyszne słodycze, Mikołaj, Święta, prezenty, rodzina, wspólny czas, przytulanki, długie wieczory, ciepło, dom, pierniki, zabawa. Zima to wstęp do wiosny, a wiosna to przedsionek lata więc mamy już prawie lato. Warto chwilkę poczekać, uzbroić się w cierpliwość, wykorzystać ten czas na coś fajnego, a ani się obejrzymy, w będzie maj... A potem czerwiec ;)

***
PS. Gdyby była taka prawdziwa zima, dużo śniegu, słońce, nawet mróz, to nie mówię nie... Pewnie okutałabym się w kożuchy i pognała z dziećmi lepić bałwana i zjeżdżać na sankach... Ale nie oszukujmy się, to co mamy od kilku lat zimą nazwać nie można... Ostatnią prawdziwą zimę pamiętam z kwietnia 2013... Czekałam wtedy na Filipa, miała być wiosna, a przyszły śnieżyce ;)

czwartek, 8 grudnia 2016

Mózg rodzica...

Siedzę w fotelu, na stole obok leży telefon, z którego pani Anna Dereszowska czyta "Światło między oceanami", w rękach trzymam druty, próbuję pracować... Próbuję, bo łzy zasłaniają mi wszystko, a spazmy płaczu nie pozwalają mi sklecić choćby jednego oczka. Książka wzruszająca, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, o miłości, rodzinie, złych decyzjach, niezbadanych kolejach losu... Ale gwarantuję Wam, że, gdybym w tym momencie oglądała reklamę proszku do prania, w której choć przez chwilkę byłoby małe dziecko, ryczałabym pewnie nie gorzej. Ostatnio płaczę na wszystkim co jest związane z rodziną, rodzicielstwem, dziećmi... Tak już mam.

Pisząc, że ostatnio, mam na myśli ten jakże długi dla mnie, a przecież naprawdę krótki okres kiedy jestem mamą. Złośliwi mówią, że wraz z dzieckiem kobieta rodzi również część swojego mózgu. Mogę się bulwersować, mogę się na takie stwierdzenie złościć, ale gdzieś tam w głębi muszę przyznać rację temu, że logika matki, to też logika natury, która wie co robi, że tak programuje kobiety... i jak się okazuje, nie tylko...


A dzieje się tak...

Nagle zaczynają mnie wzruszać zwykłe rzeczy. Patrzę na małe dzieci, nie tylko swoje, i łzy same napływają mi do oczu. Reklamy w telewizji, teledyski, wiadomości o ciążach gwiazd czy wieloraczkach urodzonych gdzieś tam powodują, że robię się jak galareta. Kino świąteczne czy familijne rozkleja mnie na dobre. Robię się sentymentalna, mam wrażenie, że hormony mi wariują, a myśli błądzą tylko wokół dzieci i ich szczęścia. Przytulam wtedy, wybaczam wszystko, nie mogę się napatrzeć, nie chcę wypuszczać z objęć. A Małżonek patrzy na to wszystko z boku i nie komentuje. Może to i lepiej, bo pewnie usłyszałabym, żem wariatka. A może gdzieś tam z tyłu głowy wie, co czuję...?

Ale przychodzą i takie chwile, że ta wrażliwość powoduje niemal fizyczny ból. Gdy przychodzą wiadomości o cierpieniu lub śmierci dzieci. Gdy czytam o rodzicach, którzy powinni być oparciem, a skrzywdzili. Słyszę o bliskich, którzy tak bardzo zawiedli małe istotki całkowicie od nich zależne i czuję, jakbym rozpadała się od wewnątrz. Pół biedy, gdy wiem, że to fikcja, choć i wtedy zalewam się łzami, ale w momencie, gdy mam do czynienia z faktami, z wydarzeniami, które dzieją się naprawdę, które mają miejsce gdzieś obok nas... Wtedy płacz, bezsilność i ból przeradzają się w niesamowitą złość i zacięcie, które każe mi codziennie sobie obiecywać, że nigdy, przenigdy nie pozwolę, żeby moje dzieci poczuły, że jestem dla nich zbyt daleka.

I choć czasem jest o uciążliwe, czasem mam ochotę schować się ze swoimi wilgotnymi oczami gdzieś w kącik, mam ochotę wyłączyć to męczące uczucie, to powiem Wam coś, co zawsze sprawia, że nie czuję się aż tak bardzo wyalienowana... Tatusiowie mają podobnie... Też wilgotnieją im oczy, gdy widzą, jak ich dzieci śpiewają piosenkę dla Mikołaja, też wzruszają się na filmach familijnych, serce im mięknie, gdy widzą reklamę Allegro, a gdy w telewizji słyszą o kolejnym pobiciu dziecka przez konkubenta matki, krew się w nich gotuje. Oni też patrzą na swoje małe skarby i obiecują sobie, że dla nich dadzą się pokroić... Bo ten sławetny wyżarty mózg matki, to nie jest do końca mózg matki... To mózg rodzica, który kocha...Kocha tak mocno, że nie raz przez to wariuje...

PS. 
Niedługo Święta więc nasze wariactwo zbiera żniwo, a nasze dzieci muszą się liczyć z większą ilością przytulań i gapień się nocnych... ;) Jak one to zniosą, to ja nie wiem ;) A jak do tego wszystkiego dojdą wspomnienia...