wtorek, 28 listopada 2017

Dobry sen w siedmiu punktach... Czyli jak się wyspać.

Moja Babcia powtarzała, że na głodnego nie ma dobrego snu, człowiek najedzony nie ma koszmarów i przesypia noce, a na kłopoty z zaśnięciem stosowała zawsze i niezmiennie ciepłe mleko z masłem i z miodem... Zawsze pomagało i zawsze działało, ale teraz, po latach, gdy już Babci nie ma z nami, a ja czasem próbuję powielać jej metody, gdy dopada mnie bezsenność, zdałam sobie sprawę, że nie do końca o to najedzenie i o to mleko chodziło. Chodziło o całość, o klimat, o przygotowaną kolację, podane mleko, o rozmowę i o ciepło jakie dostawałam od Babci, a co za tym idzie o spokój i błogość, które pozwalały odpocząć, odstresować się po ciężkim dniu i położyć do łóżka z lekką głową i pozytywnymi myślami.

Teraz, gdy nieuchronnie dopada nas dorosłość, gdy zabrakło w naszym otoczeniu kogoś takiego, kto zadba o te "szczegóły", gdy to my jesteśmy od zapewnienia spokojnego snu naszym dzieciom, a sami schodzimy na plan dalszy, musimy zatroszczyć się również o własny odpoczynek, bo dobry i spokojny sen jest ważny dla naszego zdrowia, samopoczucia i jakości naszego życia. Ale jak to zrobić, gdy nie ma obok nikogo, kto utuli, odgoni koszmary, wygładzi poduszki, żebyśmy spali snem spokojnym i mocnym?


Dziś kilka punktów, które mają duży wpływ na nasz sen, które mogą nam pomóc w zasypianiu i osiągnięciu wymarzonego wypoczynku nocnego.

1. Pozytywne nastawienie
Najważniejsze, a zarazem chyba najtrudniejsze do zrobienia, są optymizm i spokój. Nie tylko przed snem, ale całe życie. A gdy już się nie da "iść na całość", to chociaż przed snem odegnanie złych myśli, stresów, problemów dnia codziennego. Nie pomoże nam przekręcanie się z boku na bok przez całą noc, a wyspani i wypoczęci wstaniemy i będziemy mieli więcej sił i otwartości umysłu, żeby stanąć z tarapatami oko w oko.

2. Rytuały
Żeby wieczorem po ciężkim dniu się odprężyć ważne są rytuały. Wiedzą to bardzo dobrze rodzice małych dzieci, które właśnie dzięki rytuałom uczą się rytmu dnia, ustalają pory snu i czuwania, programują swój plan na co dzień. Postarajmy się codziennie wieczorem, pół godziny przed snem wprowadzać się w nastrój senny. Ciepła kąpiel, przyjemna, ale nie za bardzo wciągająca lektura, filiżanka mleka, umycie ząbków. Organizm z czasem przyzwyczaja się do tego i odbiera te czynności jako sygnał do przestawienia się w stan wypoczynku i snu.
Ważny też jest w miarę stały harmonogram zaśnięć i pobudek oraz stała długość snu.

3. Atmosfera w sypialni.
Najlepiej, żeby sypialnia służyła jedynie do snu, wypoczynku i... Ale wiadomo, że czasem jest z tym ciężko, nie zmienia to faktu, że lepiej powstrzymać się od łączenia miejsca do spania z miejscem do pracy, nie należy kojarzyć sypialni ze stresującymi sytuacjami, a gdy już naprawdę się nie da, to przynajmniej te dwie godziny przed snem zamienić to pomieszczenie, w którym śpimy w pomieszczenie, które się ze snem kojarzy. Załóżmy, że mamy pokój dzienny i w tym pokoju dziennym potem śpimy. Postarajmy się na wieczór przygasić światła, poskładać "pracowe" akcesoria, wyłączyć komputer. Najprościej rzecz ujmując, zróbmy klimat.
Ale wracając do sypialni, to sypialnia powinna być przytulna, powinniśmy się w niej dobrze czuć, powinna być ładna, powinna nam się podobać. Miłe, nastrojowe kolory, ładna pościel, na ścianach coś, co powoduje błogość, zdjęcia dzieci, fajne widoczki. Odpowiednia wilgotność, zaciemnienie, cisza, świeże powietrze. To wszystko wpływa na komfort naszego snu.

4. Wygodne łóżko
O tym, że to na czym śpimy ma znaczenie chyba nikomu nie trzeba przypominać. Dla każdego dobre jest coś innego dlatego warto dużo uwagi poświęcić łóżku i materacowi. Obecnie w każdym sklepie z sypialniami znajdzie się ktoś, kto doradzi jaka miękkość, jaki skład, jaka wielkość i grubość będzie dla nas najlepsza.
Pościel jest niemniej ważna. I samo wypełnienie (nie może nas uczulać, musi powodować komfort termiczny czyli, gdy jest zimno grzać, a gdy gorąco trzymać odpowiednią temperaturę), ale i poszewki. Te ostatnie również powinny być dostosowane do indywidualnych gustów i upodobań. Każdy woli coś innego, każdy w czymś innym lepiej się czuje, każdemu w czym innym jest wygodnie, ale pamiętajmy, im naturalniejsza jest nasza pościel, tym lepiej. Bawełna w tym wypadku przoduje i nie ma lepszej pościeli niż ta 100% bawełniana. Warto przejrzeć ofertę sklepu bertax.pl i zapoznać się z ich ofertą. Dobrany odpowiednio kolor i wzór pościeli może ogromnie wpłynąć na nasze samopoczucie w sypialni i jakości snu, a w ładnej kolorystyce i sny piękniejsze.

5. Codzienna aktywność
Codzienne ćwiczenia fizyczne i aktywność na świeżym powietrzu również dobrze wpłyną na łatwiejsze zasypianie i głębszy, efektywniejszy sen. Nie muszę dodawać o naszym ogólnym stanie zdrowia i samopoczuciu w ciągu dnia. Pamiętajmy jednak, że wymęczenie się przed samym pójściem spać może przynieść odwrotne rezultaty.

6. Unikaj
Należy wystrzegać się wszelkiego rodzaju używek przed snem. Kawa może negatywnie wpłynąć na nasze zasypianie. Alkohol może ułatwi nam zaśnięcie, ale sen, który przyjdzie będzie płytki i łatwo możemy się w nocy wybudzać. Nikotyna zawarta w papierosach pobudza organizm, zaburza sen, a osoby palące nawet po przespanej nocy budzą się zmęczone i niewyspane.
Drzemki w dzień, zwłaszcza te nieregularne, też nie wpływają dobrze na nocny sen, rozregulowują nasz rytm, zaburzają harmonogram.
Dwie godziny przed snem nie napychajmy się jedzeniem. Kolacja powinna być sycąca, ale za razem lekkostrawna.
Przed snem lepiej nie pić zbyt wiele. Unikniemy dzięki temu przymusowych pobudek i wycieczek do toalety, po których może być ciężko znów zasnąć.
Unikajmy wieczorami nieprzyjemnych sytuacji, kłótni czy dyskusji.

7. Może pomóc
Wspomniane już na początku babcine mleko z masłem i z miodem. Dzieciom pomaga więc i nam na pewno nie zaszkodzi.
Ciepła relaksująca kąpiel z olejkami nasennymi: lawendowym, pomarańczowym czy tymiankowym.
Uspokajająca muzyka.
Spacer, dotlenienie organizmu, przewietrzenie.
Ziółka zaparzone wieczorkiem: melisa, kozłek lekarski, chmiel, lawenda.
Seks.

O tym dlaczego sen jest ważny nie będę się dziś rozpisywała więcej. Jedno jest pewne, jest on nam potrzebny jak powietrze i jedzenie. I tak samo jak nie chcemy oddychać zanieczyszczonym powietrzem lub, jak lubimy dobrze i zdrowo zjeść, podobnie powinniśmy fundować dobie zdrowy i efektywny sen. To procentuje. I choć wiem, że czasem nie łatwo o długi sen, to naprawdę wiele można nadrobić jakościowym i twardym spaniem.
Zastanówcie się nad tym i do łóżek marsz!!!

poniedziałek, 27 listopada 2017

Decyzja goni decyzję czyli dylematy budujących... Ocieplenie.

I stało się. Chyba oficjalnie można powiedzieć, że dołączyliśmy do grona szczęśliwców (albo może nieszczęśliwców) budujących dom, a klepisko i pobojowisko na naszej działce już od jakiegoś czasu z dumą aczkolwiek jeszcze nieśmiało nazywamy budową

Nie była to łatwa decyzja. Ba, powiem szczerze, możliwe, że najtrudniejsza w naszym (a przynajmniej w moim) życiu. Wszystkie dotychczasowe życiowe decyzje były konsekwencją czegoś, rozumiały się same przez się i jakoś przychodziły z łatwością. Dom też niby był dla mnie oczywistością i, gdy okazało się, że o własny domek musimy się postarać sami, zaczęło się zastanawianie, jak to zrobić, z której strony to ugryźć, od czego zacząć. Kupno, budowa, kupno, budowa - kołatało się nam po głowach przez bardzo długi czas. Perturbacje działkowe też nie ułatwiały nam zadania. Potem jęczenie rodziny i znajomych, że wybrany przez nas projekt (od samego początku jeden, niezmiennie i twardo) jest za duży, za kwadratowy, za taki, za owaki, co również wpędzało nas w wątpliwości. Ale brnęliśmy do przodu i w pewnym momencie doszliśmy do takiego punktu, że wycofanie się byłoby głupotą. Praca i koszty jakie ponieśliśmy przy załatwianiu formalności i dostosowywaniu działki były spore i nie uśmiechało nam się teraz poddawać. Wszystkie przeszkody, jakie tylko mogły się przydarzyć, nam właśnie się przydarzały, a my jakoś wychodziliśmy z nich obronną ręką więc nie było odwrotu. Ruszyliśmy z budową. I choć dalej wszystko idzie jak po grudzie, ciężko się dogadać z fachowcami, wypływają coraz to nowe trudności, to wsparcie kilku osób wiele nam daje i pozwala spać w miarę spokojnie i z optymizmem patrzeć na tą budowę.

Ale to, że dom się buduje nie oznacza, że my spoczęliśmy na laurach i już o niczym nie musimy myśleć. Dom to ciągłe dylematy, decyzje, rozważania co lepsze, co bardziej praktyczne, co nam się przyda, bez czego się obejdziemy, a co nam jest niezbędnie potrzebne. Powoli wyłazimy z ziemi, a już zaczyna się myślenie jakie okna wstawić, czym pokryć dach, czym ocieplić dom, żebyśmy potem nie marzli i, żebyśmy nie płacili miliona monet za komfort termiczny do jakiego przywykliśmy.

No właśnie, ocieplenie.
Dom kojarzy mi się z ciepłem, z przytulnością, z bosymi stopami dzieciaków, gdy za oknem sypie śnieg, z wieczorami przy kominku, twarzą przy szybie, kiedy na dworze pada deszcz. To nasze miejsce na ziemi, gdzie czujemy się dobrze, gdzie jest bezpiecznie, gdzie nam ciepło, miło, domowo. Dodatkowo to ciepło nie powinno nas kosztować majątku i nie powinno z domu uciekać. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że by dom był ciepły i jednocześnie ekonomiczny każdy szczegół, nawet najmniejszy, ma znaczenie. Wiadomo, ogrzewanie (grzejniki, podłogówka itp.), piec taki czy inny, okna, drzwi, wentylacja... Ocieplenie.


Wydawało mi się, że ocieplenie to dopiero pieśń przyszłości. Ja jako laik nie miałam o wielu sprawach pojęcia i ta nasza inwestycja dała mi nieźle popalić i wymogła doszkolenie się w wielu kwestiach. Nie wiedziałam, że ocieplenie domu zaczyna się już od fundamentów. Że fundament to pierwszy i bardzo ważny krok do przytulnego, ciepłego i ekonomicznego domu. No i nie miałam bladego pojęcia, że w tej kwestii istnieje tyle różnych możliwości a technika wykonania takich ociepleń poszła daleko do przodu odkąd widziałam jak dom ocieplał mój Tata. Najpopularniejszy chyba nadal do ociepleń jest styropian i gdy przeglądam tematyczne grupy powtarza się on najczęściej. Przyznam szczerze, że długo myślałam, że i u nas się na tym skończy, ale w ostatniej chwili, za namową naszego wykonawcy zdecydowaliśmy się na polistyren. Ale co dalej? Przeglądając różne opcje, wyczytując fora, dyskutując na grupach trafiłam na filmik z ociepleniem poddasza pianą natryskową (http://www.cels.pl/ocieplanie-piana/) i zaczęłam się zastanawiać i analizować za i przeciw. Wiadomo, tradycja jest tradycją, sprawdzona przez naszych rodziców, stosowana przez lata... A naprzeciw wychodzi nowoczesność i nowe rozwiązania. Niejednokrotnie tańsze, łatwiejsze, szybsze, ale nie do wykonania samemu "w domu" więc zawsze znajdzie się ktoś, kto skrytykuje. A piana wydaje się rozwiązaniem idealnym dla poddasza, jakie my planujemy. Po pierwsze, jest lekka. Po drugie, dzięki natryskowej metodzie i rozrastaniu się w kierunkach wolnej przestrzeni idealnie izoluje i "wypycha" dziury eliminując tzw. "mostki termiczne" co zapobiega uciekaniu ciepła. Jeśli chodzi o elewację jestem nadal sceptyczna, ale te poddasza do mnie przemawiają... Wpycha się taka pianka w wolne miejsca i zapycha nie pozwalając tym samym na wychładzanie domu. A dobra izolacja dachu to nie tylko ciepło zimą, ale też chłód latem. Zwłaszcza przy dachach pokrywanych blacho-dachówką jest to dość ważne, żeby "odciąć" się od nagrzanej blachy.

Także temat ocieplenia obecnie jest u nas na czasie. Coraz więcej rozwiązań się pojawia, a my mamy coraz większe dylematy, ale nie ważne na co w końcu się zdecydujemy, czy to będzie styropian, piana czy inne cudo, które się do tej pory pojawi, warto przyjrzeć się wszystkim rozwiązaniom, przeanalizować, co jest dobre dla naszej inwestycji, co się u nas sprawdzi, żebyśmy sobie potem nie pluli w brodę przez pochopnie podjętą decyzję.

Trzymajcie się ciepło... Żeby jak najwięcej ciepła pozostawało w waszych domach ;)

niedziela, 26 listopada 2017

Wypoczynek tylko we dwoje... czyli z marzeń powstał świat!

Po raz kolejny wielkimi krokami zbliża się kolejny nasz samotny wyjazd na weekend. Po raz kolejny wyjazd nie jest stricte odpoczynkowy czy randkowy (bo chyba na takie powinno wyjeżdżać małżeństwo), ale zawsze jest to jakaś odskocznia i szansa na pobycie odrobinę sami, bez dzieci i kolejny malutki kroczek do, może kiedyś, wypoczynku tylko we dwoje. Wiem, że teraz nie bardzo potrafiłabym się zrelaksować bez dzieciaków, ale też nie ukrywam, że nie fantazjuję, jak by to wtedy było i co powinien posiadać hotel, w którym wtedy wylądujemy. 
Dziś wam trochę poopowiadam o tych moich fantazjach.



Basen.
Uwielbiam pływać. Szanowny nieco mniej. Może dlatego, że zwyczajnie nie umie, ale w wodzie ciapie się z przyjemnością nie raz uczęszczając z dzieciarnią na różnego rodzaju zajęcia dodatkowe i wyjeżdżając z nimi na wakacje, ferie czy weekendy (z dziećmi basen w hotelu to podstawa). Nie ma też nic przeciwko wylegiwaniu się na brzegu z książką, gdy ja nadrabiam zaległości pływalnicze. Nie oszukujmy się, na co dzień nie mam zbyt wielu okazji i czasu, by na basen chodzić regularnie, a jak już uda się gdzieś wybrać, to wybieramy się całą rodziną a to skutecznie utrudnia mi popracowanie nad formą. Gdy w końcu wyrwiemy się na wymarzony weekend, a za czas jakiś może i na wakacje, niewątpliwie hotel w jakim się zatrzymamy będzie musiał posiadać fajny basen.

Fitness.
Kolejnym moim wiecznym utrapieniem jest brak czasu na siłownię, a gdy się w końcu znajduje, to musimy na nią chodzić oddzielnie z racji wymieniania się przy potomnych. Nie wszyscy lubią ćwiczyć ze swoją drugą połówką, ja lubię i bardzo mi tego brakuje w codziennym życiu. Gdy jesteśmy na wywczasach rodzinnych zawsze gdzieś na chwilkę znajdziemy opiekunkę, nie po to by pójść na kolację czy pospacerować samotnie po lesie, a właśnie po to, by sobie na spokojnie pójść na siłownię. Nie musi to być jakaś wielka, super wyposażona sala, wystarczy jakaś drobna salka cardio, ale dobrze by było, żeby w tym moim wymarzonym miejscu na weekend we dwoje taka się znalazła.

SPA
Na każdym naszym wyjeździe znajduję odrobinkę czasu, zwalam opiekę nad dziećmi na Szanownego i oddaję się w ręce profesjonalistki. Uważam, że nie ma lepszego relaksu jak te kilka chwil, gdy ktoś się mną zajmuje a dodatkowo robi to z korzyścią dla mojego wyglądu. Zawsze sobie obiecuję, że następnym razem więcej skorzystam z uroków spa, że posiedzę w saunie, dam się wymasować, pooddycham pełną piersią w grocie solnej. I za każdym razem mam wiele innych, lepszych, ciekawszych, zazwyczaj atrakcyjniejszych dla dzieci zajęć niż moje leżenie plackiem tylko dla siebie. Moim marzeniem jest kiedyś taki właśnie prezent dla ciała. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby i moja brzydsza połówka skorzystała z takich dobrodziejstw.

Kuchnia.
Ech. Kuchnia to moje wieczne utrapienie. Uwielbiam dobre jedzenie, uwielbiam różnorodne jedzenie, uwielbiam próbować lokalnych speciałów, ale, po pierwsze rzadko mam okazję dobrze zjeść, po drugie, rzadko mam okazję zjeść spokojnie i podelektować się jedzeniem. Do tej pory strasznie cierpiałam na wakacjach, bo wszystkie rarytasy okolicznych kuchni musiałam pochłaniać w pośpiechu, żeby zmieścić się w czasie cierpliwości moich dzieci. Na szczęście to się zmienia, bo dzieci w tej materii powolutku się uczłowieczają i na wyjazdach wreszcie mogę skorzystać z posiłków. Nie ja je muszę gotować, nie ja je podaję i nie ja po nich sprzątam, a do tego zazwyczaj wybieramy miejsca z dobrym i "obfitym" wyżywieniem. Z dziećmi oczywiście w opcji szwedzkiego stołu, ale bez dzieci moglibyśmy zaszaleć i wybrać restaurację a'la carte. Czemu nie, przecież moglibyśmy posiedzieć, nigdzie by się nam nie spieszyło, moglibyśmy napić się wina w oczekiwaniu, w trakcie i po obiedzie czy kolacji. A do tego pyszne śniadanko, bez pośpiechu, bez myślenia, co zjedzą dzieci... A nasze są wyjątkowo wybredne w tej dziedzinie...
Zdecydowanie, kuchnia i nastrój restauracji ma wielkie znaczenie.


Wypoczynek.
Wygodny, przestronny, czysty i cichy pokój. Pokój, w którym jedyny bałagan jaki się pojawi to ten, który zrobimy sami. Piękny widok z balkonu, na którym można posiedzieć, wypić kawę, poczytać, porozmawiać... Podejrzewam, że sen nie koniecznie za pierwszym razem będzie całkiem spokojny w nowym miejscu bez dzieci, bo przyzwyczajeni do bycia czujnym tak szybko się tego nie oduczymy, ale tak... Po wszystkich atrakcjach, po basenie, siłowni, pysznej kolacji... chyba dobrze pobyć tylko we dwoje w pięknych okolicznościach pokoju...

Okolica.
Ale nie samym hotelem i sobą nawzajem człowiek żyje... Zawsze warto coś zobaczyć, pospacerować, odsapnąć innym, niż nasze, lubelskie powietrze... Podelektować się widokami, naturą, pozwiedzać, pooglądać... Może skorzystać z okolicznych atrakcji, zrobić coś, czego jeszcze nie robiliśmy, zaszaleć. Zdecydowanie takie miejsce, do którego byśmy się wybrali, to miejsce, w którym jeszcze nie byliśmy, przynajmniej nie razem. Miejsce, które na każdym kroku nie będzie nam się kojarzyło z pociechami, które zostawiliśmy w domu. Miejsce, do którego może kiedyś wrócimy z dziećmi, ale najpierw sami się z nim zapoznamy. 

W wielu miejscach Polski byliśmy, w wielu nie byliśmy i w wielu chcielibyśmy być. Ale od dłuższego czasu w naszych głowach siedzą nasze polskie, piękne góry... Góry, Beskidy, Krynica Zdrój, Stary Sącz... Perła Południa w Rytlu (perlapoludnia.pl). Odpoczynek, relaks, widoki, okolice, baseny, narty, spa... Górski wypoczynek z dala od utartych szlaków, w Dolinie Wielkiej Roztoki na terenie Popradzkiego Parku krajobrazowego. Chyba dobre miejsce na naładowanie akumulatorów o każdej porze roku...
Nie tylko we dwoje... Jeśli nie znajdziemy w sobie zbyt wiele odwagi na wypad bez dzieci, one też znajdą tu coś dla siebie.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Weekendy kiedyś, weekendy dziś... czyli Druga Dycha do Maratonu.

Pamiętacie, jak spędzaliście weekendy czy czas wolny, gdy na świecie nie było jeszcze waszych dzieci? Pamiętacie ile czasu zajmowało wam wyjście w niedzielę z łóżka czy zebranie się, żeby gdzieś wyruszyć z domu? Zakładam, że wiele z nas (nie mówię, że wszyscy, ale większość) nieco mniej ambitnie podchodziła do czasu "pozapracowego". Tak naprawdę czas nam przepływał przez palce, bo wydawało nam się, że przecież mamy go tak wiele. Weekendy jawiły się niemal jak wakacje, raj, a teraz, z perspektywy czasu, jak się na nie przyjrzeć, to tak naprawdę nie robiliśmy wtedy nic ciekawego... Bo tu sobie człowiek zabalował, tu sobie pospał, tu połaził bez celu i bez sensu, zakupy zrobił, pooglądał telewizję i weekend zleciał. A popołudniami podobnie... Owszem, wśród naszych znajomych byli tacy, którzy popołudniami wypuszczali się na piłkę, bo sala wynajęta lub na basen, żeby się trochę poruszać i tacy, co w sobotę nie wypili nawet grama alkoholu na imprezie, bo w niedzielę startowali na zawodach... Zawsze patrzyliśmy na nich trochę jak na dziwaków... A do tego zazwyczaj byli to już ludzie z rodzinami, dziećmi więc dopisywaliśmy sobie do tego historyjki o frustracji, uciekaniu z domu czy o innych takich  dyrdymałach... Wydawało nam się wtedy, że gdy urodzą się dzieci, to pewien etap się skończy i przed nami już wtedy na pewno tylko kanapa, pieluchy i koc więc staraliśmy się ten pozostały nam czas jak najlepiej wykorzystać. A tak naprawdę, z tej naszej obecnej, rodzicowej perspektywy, to ten czas zwyczajnie "przebimbaliśmy"...

Jest tyle miejsc, których nie odwiedziłam, a przecież mogłam, bo miałam na to czas. Tyle sportów, które mogłam uprawiać, bo miałam na to czas i siłę. Tyle książek, filmów, teatrów i oper, których nie zobaczyłam, a przecież mogłam... Miałam czas i go marnowałam, na siedzenie na kanapie, na głupie telenowele, na leczenie kaca lub nic nie robienie... W sumie niczego nie żałuję, bo żałowanie czegokolwiek w życiu dobrym nie jest, ale zauważam, że tyle mogłam a mimo to tego nie robiłam, a teraz, gdy dzieci (nie oszukujmy się, ale tak jest) ograniczają nasz czas i nasze możliwości, to my na przekór wszystkiemu i wszystkim takim sceptykom jakimi kiedyś my byliśmy, właśnie staramy się te zaległości nadrabiać. 

Po moim ostatnim poście o wypoczynku z dziećmi wywiązała się między mną a moimi znajomymi dyskusja o tym, jak zmieniło się nasze spędzanie czasu wolnego odkąd jesteśmy rodzicami... Ile rzeczy robimy teraz, których wcześniej za nic w świecie byśmy nie zrobili. Oczywiście, chodzimy do kina na filmy dla dzieci (w naszym przypadku, w ogóle chodzimy do kina, bo wcześniej nam się nie chciało), odwiedzamy parki rozrywki, zwiedzamy muzea, fajne miejsca, poznajemy Polskę, bo wcześniej tylko wczasy w ciepłych krajach były nam w głowie, odkryliśmy, że samochodem z dziećmi naprawdę można wszędzie dojechać, a Polska jest pełna super miejsc przystosowanych do dzieci. Popołudnia spędzamy na zabawach, grach, książkach, wylepiamy, malujemy, konstruujemy rzeczy, które nigdy nie przyszły nam do głowy. Zwyczajnie i po ludzku, oddziadzieliśmy i pokazujemy dzieciom, że nam się chce...


I tutaj dochodzę do sedna.
Ruch, sport, zdrowie, aktywność, nie tylko ta sportowa...
Jak zaszczepić w dzieciach chęć do tego typu aktywności, do ruchu, do gimnastyki, do biegania, do robienia czegoś dla samego robienia, dla przyjemności, jak nie mają przykładu w domu. Jak wytłumaczyć dziecku, że papierosy szkodzą, gdy samemu się pali? Jak przekonać dziecko do picia wody, gdy w domu non stop stoi butelka z ulepkiem koloru brązowego (którego ja osobiście lubię i jeszcze dwa lata temu nie wyobrażałam sobie dnia bez wytrąbolenia 2 litrów).
W tamtych, dawnych czasach do głowy by mi się przyszło, że w mroźną, jesienną niedzielę, przed południem będę pomykała po stadionie zamiast siedzieć w ciepłym mieszkaniu i oglądać Kevina w Nowym Jorku czy innego Beethovena. Ba, w najśmielszych snach bym nie wyśniła mojego Szanownego w sportowych łachach właśnie startującego w biegu na 10 km. A moje dziecko z medalem? W sporcie? O ile, to chyba wirtualnym... A tu proszę, taka niespodzianka... (Pamiętacie Pierwszą Dychę do Maratonu?).


Ja wiem, że w naszym wieku mistrzami już nie zostaniemy, że medali zdobywać nie będziemy, że tenis czy narty przeszły nam koło nosa, bo nikt w odpowiednim czasie ich w nas nie zaszczepił, a potem sami mieliśmy zawsze coś innego do roboty. Ale jakakolwiek gimnastyka, krótka przebieżka wieczorem, to zawsze coś, co daje pozytywny przykład. Biegacze z nas nigdy nie będą bo i czasu i kondycji brak, ale sam fakt przebiegnięcia 10 km (Szanowny Małżonek), 5 km (to Ja) czy nawet 50 m (Fifi) to wyczyn i satysfakcja. A wtedy łatwiej oswoić inne sporty, jak się ma taką zachętę i wsparcie w domu. A jak ktoś pyta po co, bo i tacy się zdarzają, to odpowiadamy - zwyczajnie, dla frajdy...

Niedzielny festyn dla rodziny zawsze kojarzył mi się bardziej z koncertem Ich Troje, watą cukrową, kiełbasą z grilla i piwem z kija w ciepły, letni dzień (choć niektórym to i na takie imprezy czasu szkoda) niż z listopadowym bieganiem po stadionie przy temperaturze bliskiej zeru, z pikantną zupą dyniową na rozgrzewkę i oddawaniem krwi w namiocie, ale to wciąga i uzależnia. No i daje porządnego kopa, jak się patrzy na tą grupę 1500 biegaczy, w różnym wieku, z różnym tempem, różną wagą, różnymi czasami i wynikami, którzy mniej lub bardziej zmęczeni dobiegają do mety. A emocje, gdy biegają dzieciaki... Nawet nie miałam pojęcia, że tyle małych i trochę większych skrzatów dotrze w taki dzień, żeby przebiec te swoje pierwsze metry... Mi oczy się szkliły, gdy patrzyłam nie tylko na swoje, ale i całkiem obce krasnale, które człapią nawet na szarym końcu, ale wytrwale i z zapałem... 


No i znów, żeby było jasne. Ja na wymienionej wyżej imprezie występuję sobie jako Matka Polka i Żona Poganiaczka. Dumna z Syna i Męża nosicielka tobołków, podawaczka wody, dokarmiatorka, organizatorka i motywatorka pilnująca czy morale w drużynie nie spada. Mój czas nadchodzi, gdy wszyscy już grzecznie zasiądą w domku, a ja mam swoje kilkadziesiąt minut dla siebie. Raz starcza sił na 3 km, raz na 5, a czasem nic, raz włączam aplikację, raz wcale się tym nie przejmuję. I kiedyś jeszcze im wszystkim pokażę. Ważne, że już nie marnuję weekendów na leżenie na kanapie choć nie przeczę, czasem miałabym na to wielką ochotę. 

PS.
Druga Dycha do Maratonu, to impreza organizowana w cyklu Grand Prix Lublina. Przy okazji biegów dla dorosłych organizowane są też biegi dla najmłodszych od 1000 m. dla najstarszych po 50 m dla najmłodszych skrzatów w tym naszego Filipa. W zasadzie mogłaby też biegać Zosia, bo 50 m. jest dla dzieci od rocznika 2013 i młodszych, ale choć biegają i takie mini mini krasnalki, to Zofia wydaje się jeszcze troszkę za nieśmiała na takie imprezy, ona biega ze mną za rączkę i też się przy tym super bawi ;)

wtorek, 14 listopada 2017

Odpoczynek z dziećmi... Czy to się uda?

Gdy zaszłam w ciążę z Filipem i wiadomość rozeszła się po rodzinie i znajomych niejednokrotnie słyszałam, że teraz to na najbliższe lata mogę zapomnieć o sobie, o odpoczynku, o spokoju, o wyjazdach, o atrakcjach. Ciężarna a potem dzieciata kobieta to już tylko dres, kapcie i płukanka na włosy raz na pół roku. Więcej mi się od życia nie będzie należało, bo teraz to już tylko dziecko, dziecko i jedynie dziecko. Możecie sobie tylko wyobrazić, jakie wizje przede mną roztaczano, gdy w planach zaczęła być Zofia... W zasadzie to spodziewałam się, że może gdzieś po 40 prześpię pierwszą całą noc i powoli zacznę wystawiać nogę za próg, a koło 50 może wreszcie kupię coś dla siebie... 

Niestety, wśród dużej części społeczeństwa króluje przekonanie, że z dziećmi to już naprawdę nie można nic zrobić. Nie można miło spędzać czasu, nie można się bawić, rozwijać, nie można podróżować czy się relaksować. Posiadanie dzieci w wieku 0-20 lat to w zasadzie swoista walka o przetrwanie, to życie z dnia na dzień, od poranka do wieczora, od choroby do choroby, to ciągłe pieluchy, gluty, prace domowe, zajęcia dodatkowe (oczywiście dzieci, bo na nasze już nie ma czasu). Nie ma czasu na własne potrzeby, a matka, która choć na chwilkę wyrwie się od potomstwa jest postrzegana jak matka wyrodna (co w sumie dziwne, bo te, które całkowicie poświęcą się dzieciom też nie są oszczędzane przez opinię innych).


Nie raz już pisałam, że bycie matką (w ogóle rodzicem) nie powinno całkowicie nas wykluczać jako rodziców, ale też nie możemy kierować się w życiu przekonaniem, że my jesteśmy ważne, tylko my i jedynie my. Odkąd zostajemy rodzicami to niestety przestajemy być poniekąd samodzielnymi jednostkami. Nasza codzienność nieodłącznie splata się z codziennością naszych dzieci i nic na to nie poradzimy. Musimy znaleźć złoty środek pomiędzy naszym "ja" i potrzebami małych "potworów", które, czy chcemy czy nie, wkraczają w nasze życie nieco z butami. 

Ale do rzeczy. Właśnie wróciliśmy z przedłużonego weekendu, na który czekałam dość długo i na który, mam nadzieję, zasłużyłam sobie jak nigdy. Potrzebowałam odpoczynku, relaksu, zapomnienia o problemach codzienności. Udało nam się w końcu pozałatwiać kilka ważnych spraw, mieliśmy dość gorący okres, sporo stresu, kilka zawalonych dziecięcych zajęć dodatkowych. Źle się z tym wszystkim czuliśmy, mieliśmy wyrzuty sumienia wobec dzieci, ale i wobec siebie nawzajem. Potrzebowaliśmy spokoju, odcięcia, oddechu i odespania więc, gdy tylko wszystko się"przewaliło" zarezerwowaliśmy wyjazd dla całej naszej czwórki. Bo nie wyobrażałam sobie, że mogłabym wypoczywać zostawiając dzieci same, pod opieką Babci, która owszem, jest dla dzieci atrakcją, ale mają ją niemal na co dzień i już nie jest takim wielkim "wow" jak wspólny wywczas w miejscu, gdzie i one nie będą się nudziły ani sekundy. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że moglibyśmy na ten weekend wyjechać tylko we dwoje, bo od samego początku było wiadomo, że ten wypoczynek należy się nam wszystkim. Dzieciom tak samo jak nam doskwierał ostatni pośpiech, nerwowa atmosfera, robienie wszystkiego w biegu. 

No, ale czy wyjeżdżając z dziećmi w ogóle można odpocząć?

W sensie fizycznym oczywiście jest to trudne i nie ukrywam, że wróciliśmy super zmęczeni. Ale jest to zmęczenie, które fajnie się odczuwa, zmęczenie po miło i intensywnie spędzonym czasie, po natłoku atrakcji... Ale w tym wszystkim najważniejszy jest odpoczynek psychiczny, niemyślenie o codziennych obowiązkach, o zajęciach dla dzieci, o pracy, budowie, domu... O porządkach, obiadach, sprzątaniach... O dojazdach, zakupach, naukach... Wszystko w jednym miejscu, wszystko podane niemal pod nos, zabawy dla dzieci, basen, sala zabaw, wspólne warsztaty, posiłki, czas tylko na bycie razem bez zbędnego zaprzątania sobie głowy pobocznymi problemami. Bez pośpiechu, bez napinania się, bez niepotrzebnych niesnasek. 
Owszem, większość czasu to my jesteśmy dla dzieci, to my robimy to, na co one mają ochotę. Siedzimy na basenie, ganiamy za nimi po sali zabaw, spełniamy zachcianki. I jest fajnie, bo bez wszystkich spraw przyziemnych można w końcu się skupić na byciu razem. Ale mamy też czas tylko dla siebie. Przy odrobinie gimnastyki, współpracy i dobrych chęci można skorzystać z czasu również tak, jak my mamy na to ochotę... Ja spokojnie mogłam sobie podziergać, gdy Szanowny doglądał pociech na "kulkach". On sam wybywał na siłownię, gdy mi dzieci urządzały seans bajek w połączeniu z nauką języka angielskiego ( czarodziej po angielsku to "czaro-dżej"). Wieczorem, gdy wymęczona dzieciarnia padała jak naleśniki, mogliśmy odsapnąć, obejrzeć film i w końcu się wyspać bez miliona myśli w głowie. Mi nawet udało się wyrwać na SPA i oddać swoją twarz w ręce profesjonalistki. Wszystko to i wiele, wiele innych zrobiliśmy z dwójką dzieci przy boku. No i powiem wam w tajemnicy, że choć nogi mi wchodzą w tyłek i jeszcze kilka dni będę dochodziła do siebie po długiej podróży, to wróciłam z wypoczętą łepetyną, z nowymi pomysłami i nową energią. A co najważniejsze, z optymizmem, którego przed wyjazdem już zaczynało mi brakować.


Wniosek?

A wniosek z tego taki, że nawet z dziećmi można odpoczywać. Może nie jest to taki odpoczynek, jaki mieliśmy wcześniej, może nie zawsze możemy robić w 100% to, na co w danej chwili mamy ochotę, ale nawet zdjęcie z nas codziennego pośpiechu jest swego rodzaju odpoczynkiem. No i przecież w swoich potrzebach nie możemy zapominać o potrzebach dzieci, bo one nasze zmęczenie też odczuwają i też przeżywają. Warto ten czas wolny zaplanować sobie wspólnie i na pewno wszystkim wyjdzie to na dobre. A na samotne weekendy przyjdzie jeszcze czas, gdy wszyscy do tego dorośniemy. Teraz pozostaje tylko kompromis z korzyściami dla każdej strony, co oczywiście kończy się na większej części naszych ustępstw (w końcu jesteśmy więksi i mądrzejsi), ale cóż, takie życie rodzica.

PS.
Nam owszem, zdarza się wyjeżdżać tylko we dwoje... W grudniu znów planujemy taki wypad... Ale są to wyjazdy typowo nasze, związane z pracą lub obowiązkami i na nich dzieci by się tylko męczyły. Wyjazdy wypoczynkowe na razie wiążą mi się ściśle z rodziną, a rodzina to cała nasza czwórka i nie ma tutaj nawet pola do dyskusji.

PS2.
Inne teksty o tej samej tematyce... Możecie sobie sprawdzić, jak zmienia się moje podejście do tematu.
Ferie z dziećmi, urlop czy udręka?
Para zwana rodzicami.
Wakacje z dziećmi. Niemożliwe? A jednak...

A tutaj macie podpowiedź, gdzie tak miło i przyjemnie nam się odpoczywa... Nie pierwszy i nie ostatni raz...
Ferie w Zalesiu czyli miejsce na każdy czas, na każdą pogodę...