czwartek, 6 grudnia 2018

Kobieto!!! Czy ci nie ciężko??? Dobrze jest... czyli subiektywny komentarz bieżący.

Ostatnio jadąc samochodem słuchałam w radiu rozmowy, której celem było ustalenie roli kobiety we współczesnym świecie. Pytanie czy kobieta przestała być już Matką Polką, kurą domową, strażniczką domowego ogniska itp. Czy kobiety teraz porzucają swoją stereotypową rolę na rzecz bycia przebojowymi, szałowymi, niezwyciężonymi businesswoman, na rzecz realizacji swoich pasji, na rzecz siebie i przede wszystkim siebie...? Czy współczesne kobiety już nie są zafiksowane na dom, rodzinę, ciepło i bezpieczeństwo, a coraz częściej rzucają się w wir pracy oddając ster komuś innemu, coraz częściej ryzykują, stawiają wszystko na ostrzu noża. 
Może i tak... Może mamy swoje pasje, swoje marzenia, swoją pracę i niejednokrotnie zarabiamy więcej niż nasi mężowie, ale... No właśnie, jest to ale... Ale to wszystko jest na dokładkę, to wszystko jest dodatkiem do codzienności stereotypowej Matki Polki. Czy to aby nie za dużo, jak na słabe kobiety??? Czasem niestety tak.

środa, 28 listopada 2018

Pogadajmy o kotkach... najlepiej na grupie... czyli subiektywny komentarz bieżący.

Każdy raz na jakiś czas szuka sobie jakiejś grupy, jakiegoś forum, jakiegoś stada ludzi o podobnych zainteresowaniach, do którego mógłby należeć. Taka jest natura ludzka, że lubimy się dzielić swoimi pasjami, spostrzeżeniami, informacjami albo przemyśleniami. Czasem zwyczajne potrzebujemy wsparcia w problemie czy chorobie, rozmowy z kimś, kto przechodzi przez to samo co my, poczucia, że nie jesteśmy w tym sami, zwłaszcza, gdy w naszym realnym otoczeniu nie ma kogoś, kto mógłby zrozumieć to, co w nas siedzi. W internecie można znaleźć wszystko. Od rodziców ogólnie poczynając, przez fora i grupy bardziej zaawansowane, potem grupy ludzi chorych na różne choroby, miłośników zwierząt, ludzi uzależnionych od różnych substancji, miłośników danych kapel lub filmów czy w końcu hobbystów różnej maści. Chcesz gdzieś należeć, na pewno znajdziesz coś dla siebie.


wtorek, 20 listopada 2018

Zupa krem z pieczarek... również na Tefal Companion.

Gdy dzieci chodzą do przedszkola nigdy nie wiadomo, jak je karmić po powrocie. W naszej placówce obiad jest przed południem, a potem już tylko podwieczorek, który, nie oszukujmy się, zbyt sycący nie jest... Serek, jabłko czy brzoskwinka po całym dniu brykania głodu za specjalnie nie zaspokoi więc nie ma się co dziwić, że dzieciaki wracają do domu i coś by zjadły. Ale jest godzina 15-16 i na dwudaniowy obiad nieco za późno. Pomijam fakt, że my zazwyczaj cały dzień mamy zajęty więc na gotowanie pełnych obiadów (przynajmniej na tygodniu) czasu brak. 
Moje dzieci ukochały sobie zupy. Ale ile można jeść pomidorową lub ogórkową i to w wydaniu Filipa bez marchewki i zbędnych dodatków. A poza tym taka zupka zaspokoi głód tylko na chwilkę, a gdy są dni, że dzieci mają zajęcie dodatkowe, to przydałoby się, żeby były syte i pełne energii. My na takie okoliczności zakochaliśmy się w zupach krem. A odkąd mamy Tefal Companion osiągnęliśmy w tej kwestii mistrzostwo.
















środa, 10 października 2018

Świat jest piękny... czyli "Filip, lis i magia słów".

Dzieci nam rosną, rozwijają się, stają się bardziej samodzielne, spotykają na swojej drodze inne dzieci, innych ludzi, różne sytuacje. Niejednokrotnie są to ludzie i sytuacje znacznie różniące się od tych, które do tej pory spotykały w swoim najbliższym otoczeniu. Dodatkowo stykają się z nimi często nie mając w pobliży mamy czy taty, muszą być na nie przygotowane i wiedzieć, jak sobie z nimi radzić. Nie wszystkie doświadczenia związane ze światem zewnętrznym, tym innym od domu, są pozytywne. Nie wszystkie reakcje i zachowania naszych dzieci, są takie, jak byśmy tego chcieli. Ale jest coś, co sprawi, że świat naokoło, nasz świat będzie taki, jakim chcielibyśmy, żeby był... To dobre nastawienie, pozytywne myślenie i magiczne słowa...

piątek, 28 września 2018

Zajęcia dodatkowe przedszkolaka... Czym się kierować i jak nie przesadzić?

Zaczął się rok szkolny, wrzesień, za oknem coraz chłodniej, my coraz częściej myślimy o długich jesiennych i zimowych popołudniach z dziećmi i o tym, jak im ten czas zapełnić, żeby się nie nudziły, ale też tak, żeby nas nie zamęczyły. Na przeciw naszym obawom czy sprostamy oczekiwaniom wychodzą przeróżne instytucje organizujące zajęcia dodatkowe dla dzieci w zasadzie nawet takich jeszcze nie chodzących. W przedszkolu, w galerii handlowej, na spacerze, na mailu... Wszędzie propozycje, oferty, zaproszenia na zajęcia pokazowe. Nam aż się oczy na to śmieją, bo "w naszych czasach" tego nie było... Chciałoby się dać dzieciom wszystko. I zabawę, i naukę, i sport... Wszystko, z czego potem, w późniejszym życiu będą mogły skorzystać. Ale jest tego taki ogrom, że czasem łatwo się zagubić i być może przesadzić... Jak to zgrać, żeby było miło, łatwo i przyjemnie? 

poniedziałek, 24 września 2018

Jesień już... czyli prosta zupa krem z dyni.

Moje starsze dziecko to niejadek... Znaczy, je sporo, ale tylko kilka rzeczy, które lubi. Jak czegoś nie zna lub nie chce, to nie ma szans na to, żeby choć wziął do ust. Nie tyka mięsa innego niż nuggetsy, nie je warzyw innych niż ziemniaki, z owoców też tylko jabłka i arbuz... Zbyt wiele tego nie ma, a ja mam obawy, że ciężko mi będzie zadbać o odpowiednią ilość witamin w jego diecie. Nie przechodzą numery z wycinaniem kształtów, nic nie daje układanie obrazków. Filipa to bawi, ale do ust nie weźmie. Na szczęście jakiś czas temu moim dzieciom zaimponował pomarańczowy kolor dyni i tak powstał pomysł zupy krem...

wtorek, 18 września 2018

A gdyby tak rzucić wszystko... czyli Szkoła Dyrektora Dreamera - Justyna Balcewicz.

Każdemu z nas wrzesień kojarzy się z powrotem do szkoły, z końcem laby, beztroski, ciepła... Szkoła, to nudna codzienność, szarość, obowiązki, które niejednokrotnie odbierają czas, który chętniej przeznaczylibyśmy na coś przyjemniejszego. Poranki, gdy trzeba wstać, wysunąć nogi spod cieplutkiej kołdry, ubrać się i wyruszyć w świat, mimo że wcale nie mamy na to ochoty. Zaganiani rodzice, ciężkie plecaki, krótkie dnie i wieczne zmęczenie...
Ale spróbujcie sobie przypomnieć z jakimi emocjami człapaliście pierwszego września do szkoły. Jak ściskało wam się serce na myśl o dawno niewidzianych znajomych, jak głaskaliście każdy zeszyt i przeglądaliście każdą książkę zanim jeszcze musieliście to zrobić. Jak po wejściu do szkoły zaglądaliście w każdy kąt, sprawdzaliście co się zmieniło, rozsiadaliście się z rozczuleniem w ławkach.

piątek, 14 września 2018

Znikający ludzie... czyli jak pożegnać opiekunkę...

Jesteśmy dorośli, wiele w życiu przeszliśmy, wiele wiemy, wielu ludzi poznaliśmy, wiele osób zniknęło z naszego życia, wiele osób się przewinęło, z wieloma nasze kontakty się rozluźniły, z wieloma urwały nagle i bezpowrotnie. Jakoś sobie z tym radzimy, od czasu do czasu nadejdzie nas refleksja, ale raczej nie rozpaczamy, nie drzemy szat, zdajemy sobie sprawę z tego, że taka jest kolej rzeczy... 
Co innego z dziećmi, które jak się przywiązują, to często na całego, jak ufają, to bezgranicznie, jak kochają, to bez limitów... Dla dziecka każde rozstanie jest wielkie, każda tęsknota ogromna, każdy zawód boli najbardziej. 
Jak sobie z tym radzić, jak tłumaczyć, co zrobić, żeby "znikający ludzie" nie pozostawili zadry w sercu naszego dziecka, a przy okazji i naszym, bo każde cierpienie dziecka boli też nas. Jak mądrze przejść przez odejście niani, zmianę w przedszkolu czy rodzinne rozstanie???

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Prosty przecier z ogórków...

Tego lata pierwszy raz na naszej działce zagościła grządka warzywna... Jeszcze taka prowizoryczna, nieprzygotowana jak należy, niewielka i chaotyczna, ale potrzeba pomidorów na przecier i ogórków na kiszenie była silniejsza i udało mi się przekonać Małżonka do przekopania skromnej części trawnika na poczet właśnie zagonka. Miałam wizję dbania o uprawy, weekendów i popołudni na działce, ale, jak zwykle, nasze plany mają to do tego, że lubią się komplikować i tym razem było podobnie. Niemniej jednak okazało się, że plon ogórkowy udał nam się wyjątkowo dobrze, a ja nie nadążałam ze zbieraniem i ładowaniem wszystkiego do słoików. W międzyczasie kilka wyjazdów, podczas których ogórasy nie chciały poczekać z rośnięciem i zostałam z całą górą nieco przydużych sztuk. Początkowo robiłam z nich małosolne w dużym słoju, ale pod koniec sezonu i one nam się przejadły. Co więc robić, bo wyrzucić szkoda...?

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Kodeks drogowy przystępny i zdrowy czyli subiektywny komentarz bieżący...

Czasem siedzę bezczynnie i z nudów przeglądam Facebooka. Coraz mniej tam wiadomości od naszych znajomych, coraz więcej reklam, nachalnych banerów czy wiadomości z kraju i ze świata. I choć te wiadomości zazwyczaj są pobieżne i niewiele wnoszę do mojej wiedzy, co i dlaczego zaszło, to wystarczy wejść w komentarze, by już za chwilkę musieć sięgać po proszki obniżające ciśnienie. Bo, wydawać by się mogło, że jasne i logiczne, ktoś popełnił przestępstwo, zrobił coś nagannego, coś się stało z powodu czyjegoś zaniedbania lub przez czyjś błąd i jest to godne potępienia... Ale nie... Internauci wiedzą swoje, a jak masz inne zdanie, to ty jesteś zbrodniarz, bandyta, i... tutaj pozostawię puste miejsce, wszak to blog matki dwójki dzieci i nie wypada.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Mój sekretny składnik czyli domowy przecier pomidorowy...

Nie ma chyba na świecie dziecka, które by nie lubiło zupy pomidorowej. Nie rozumiem tego fenomenu, ale go toleruję i zdarza mi się gotować ją nawet trzy razy pod rząd. Pamiętam, jak Filip był mały, przyjaciółka mojego taty wymądrzała się na temat właśnie pomidorówki, że każde dziecko da się na nią namówić. Pokiwałam głową z niedowierzaniem, bo Fi oprócz słoiczków nie bardzo coś chciał ruszać, a potem musiałam jej zwracać honor, bo mój syn niejadek wcinał zupiznę aż mu się uszy trzęsły. Tłumaczyłam to "babciowatością" tej zupy, bo sama nie wiedziałam, gdzie leży sekret. Aż do czasu. Sekret babcinej zupy pomidorowej leży w tym, z czego ona jest robiona. Ja, nauczona gotowania na marketach, gotowałam na koncentracie i nijak nie mogłam uzyskać tego smaku, który pamiętałam z dzieciństwa czy tego, który znam z domu męża, gdy gotuje babcia. A nie tędy droga, sekret smaku leży w domowym przecierze pomidorowym. To jest clou całego problemu.


środa, 8 sierpnia 2018

Jak powstała planeta Kumpligświst - wywiad z Kasią Nowowiejską - ilustratorką.

Książki przenoszą nas w inny świat. Dają nam odpoczynek od codzienności, pozwalają rozbudzić wyobraźnię, czarują i urzekają. Ja za każdym razem, gdy czytam, tworzę sobie w głowie obraz świata, który chciał mi przekazać autor. Każdy bohater ma swój wygląd, każde pomieszczenie jest jakoś urządzone, każde miasteczko ma swój rozkład... Ciężko potem wyrzucić z pamięci takie sceny i przejście z jednej lektury do drugiej zajmuje odrobinę czasu... Książki dla dorosłych rzadko posiadają ilustracje, zazwyczaj są to kartki zapisane ciągiem tekstu... Ale dorośli sporo już w życiu widzieli i łatwiej im wejść w świat opisywany przez pisarza. Dzieci w tej materii mają dużo fajniej, bo autorzy i wydawcy niejednokrotnie dopieszczają ich wchodząc we współpracę z artystami ilustratorami, żeby dać im przepiękne i zaczarowane krajobrazy, magiczne postaci i bajkowy świat...
Ale żeby ten świat powstał, ktoś musi się napracować i go stworzyć... Zazwyczaj zwracamy uwagę na autora tekstu zapominając o autorze ilustracji... A ja dziś mam dla was niespodziankę... Rozmowa z twórcą ilustracji do zaczarowanej opowieści pod tytułem "Kandela, Czarny Lew i planeta Kumpligświst" Kasią Nowowiejską... ;)
Zapraszam!!!


poniedziałek, 30 lipca 2018

Czas przemija...

Wiele lat temu, kiedy jeszcze w szczęściu i zdrowiu żyłam sobie pod jednym dachem z Babcią, wróciłam po szkole do domu i zastałam taką oto sytuację... Otóż zastałam Babcię tonącą we łzach w przedpokoju, przy telefonie... Gdy zapytałam, co się stało, Babcia tylko wyszlochała, że "Jadzia nie żyje...". Jako że o jakiejkolwiek Jadzi nigdy nie słyszałam, poczekałam aż Babcia nieco ochłonie i dopytałam. W odpowiedzi dostałam dość zawiły obraz siódmej wody po kisielu, rodziny zza siedmiu mórz, ludzi nie widzianych i nie słyszanych od lat nastu a nawet dziestu... W skrócie... Jadzia, to był ktoś, kogo zapewne Babcia by na ulicy nie poznała, nie rozmawiała z nią od bardzo, bardzo dawna i zapewne, gdyby ktoś nie zadzwonił, nawet nie wiedziałaby o jej śmierci... Ale Babcia rozpaczała wielce, a ja nie byłam w stanie tego pojąć...

wtorek, 24 lipca 2018

"Kiedy serce staje dęba" - czyli książka dla tych już nie małych, a jeszcze nie dużych ;)

Mówi się, że nastolatki są "trudne w obsłudze", że ciężko się z nimi dogadać i mają swój świat. Gdy młody człowiek zaczyna wchodzić w okres dojrzewania, zaczyna nadawać na zupełnie innych niż do tej pory falach. Ale zanim ten czas nadejdzie, zanim nasze małe dzieciątko, które przecież jeszcze niedawno nosiliśmy na rękach zamieni się w potwora, z którym nie będzie można zamienić słowa (żart), staje się młodym człowiekiem, w pełni samodzielnym, z własnymi przemyśleniami, własnym poglądem na świat, również własnymi problemami i własnymi sprawami. Zanim zupełnie nam się zbuntuje, samo zacznie poznawać świat, wychodzić poza nasz rodzinny krąg, poznawać ludzi i otoczenie.

wtorek, 17 lipca 2018

Mundial, mundial, mundialeiro... - czyli subiektywny komentarz bieżący.

Kurz po mundialu powoli opada, zwycięzcy wracają triumfalnie do domów, przegrani już dawno wygrzewają tyłki w egzotycznych krajach, chwalą się umięśnionymi ciałami i ślicznymi jak z obrazka rodzinami. Ci pierwsi na długo będą pamiętać swoje zwycięstwo, zapewne przejdą do historii nie tylko wśród swoich rodaków, ci drudzy, zapomnieli o swojej porażce już na dzień po i postanowili żyć dalej zgodnie ze starą zasadą "co cię nie zabije, to cię wzmocni". Niestety, chyba cała reszta narodu postanowiła tę zasadę nieco zmienić i udowodnić im, że co ich nie zabije, to ich upokorzy i zaczęła się kolejna wojna polsko-polska między tymi tymi co "są za" i tymi co "są przeciw".

wtorek, 10 lipca 2018

Kefalonia - 5 plaż wartych zobaczenia...

O mojej miłości do Grecji wiedzą chyba wszyscy, którzy mnie znają. Rodzina mówi, że zakochałam się na zabój w roku 2010 po wakacjach na pięknym Zakynthos i jest w tym sporo prawdy, bo ta właśnie wyspa oczarowała mnie chyba najbardziej. Choć każde z odwiedzonych przez nas miejsc miało swój urok faktycznie Zakynthos zrobiło na mnie największe wrażenia, a i najwięcej udało nam się na niej zobaczyć i zwiedzić. I tak żyłam z przeświadczeniem, że to właśnie ta wyspa jest perełką Grecji, a już na 100% perełką Wysp Jońskich aż do tego roku i naszych wczasów na Kefalonii.

wtorek, 3 lipca 2018

Przygoda, przygoda... czyli wakacyjne nowości od Wydawnictwa Skrzat.

Mam w pamięci te pierwsze prawdziwe wakacje. Te, które wiedziałam, że są, bo kończył się rok szkolny, bo nie musiałam co rano gonić do szkoły, bo koło naszego domu nie przechodziły o świcie grupki dzieciaków z ogromnymi plecakami opowiadając sobie z aż za głośnym entuzjazmem, co robili od ostatniego spotkania w szkle. Pamiętam jak czekałam do godziny 10, żeby przez puste osiedlowe alejki pobiec do biblioteki po kolejną porcję książek. Opowieści kryminalne, historie o pierwszych miłostkach, przygody detektywistyczne czy sekretne życie zwierząt. Z niecierpliwością czekałam na dzień, gdy na półce pojawiało się coś nowego i biegłam do domu rozsiąść się wygodnie na tarasie lub wyłożyć na kocyku i przenieść się w świat, który w tamtym okresie znałam jedynie z książek.

Moje dzieciaki na samodzielne czytanie jeszcze mają czas, na razie ja spełniam rolę lektora i co wieczór przenoszę się w magiczny świat Psiego Patrolu, Świnki Peppy lub innych niezbyt skomplikowanych bajek. Nie mniej jednak coraz częściej udaje nam się zatrzymać przy jakiejś lekturze na dłużej, zgłębić bardziej skomplikowane przygody, poznać ciekawych bohaterów. Przyznam się, że i ja wtedy jestem w swoim żywiole, bo przypominam sobie te czasy, kiedy sama czytając takie wakacyjne lektury marzyłam o przygodach, jakie przeżywali ich bohaterowie. Niestety, jedyne sprawy detektywistyczne jakie przyszło mi rozwiązywać to zabawa w podchody na obozach jeździeckich, a mrożące krew w żyłach przeżycia spotykały nas jedynie podczas nocowania w namiocie na podwórku sąsiadów. Ale co się młody człowiek naczytał, to jego.

wtorek, 26 czerwca 2018

Dziecko na tapetę... czyli czy korzystać z usług profesjonalnych fotografów?

Mam niewiele zdjęć z okresu przeddzieciowego. Nie miał kto ich robić, nie chciało nam się, nie podobały nam się, nie przykładaliśmy do nich zbytniej uwagi. Ostatnią profesjonalną sesją fotograficzną była nasza ślubna, która, choć wykonywana przez podobno najlepszego lubelskiego fotografa, pozostawiała wiele do życzenia i po niej zraziłam się do zdjęć robionych na zamówienie. Nawet te dokumentowe przyprawiały mnie o mdłości, bo wychodziłam na nich zawsze blago, trupio i bez życia... Bywały owszem zdjęcia z wakacji, ale z nich też raczej ciężko wysupłać jakieś perełki, a o skleceniu porządnego albumu lub fotoksiążki mowy być nie może...
Wszystko zmieniło się z nadejściem ery dzieciowej oraz z moim wejściem do tzw. blogosfery, która wyciągnęła mnie z mieszkania do ludzi. Dzieci nakazały mi chwycić za aparat i uwieczniać każdy ich uśmiech, a blogosfera pokazała mi, że dokumentowanie wydarzeń przez profesjonalistów może być fajną okazją do przejścia na drugą stronę aparatu.
I właśnie o tym będzie ten post... Czy warto decydować się na reportaż z wydarzenia? Czy warto robić sobie okolicznościowe sesje? Ile to kosztuje i czy się opłaca?

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Gdzie na wakacje z małymi dziećmi i dlaczego do Grecji?

Niektórzy mówią, że z małymi dziećmi nie da się podróżować. Otóż się da i nawet fajnie to wychodzi. Im starsze dzieci tym wygodniej, ale i mniejsze dostarczają wielu wrażeń nie tylko tych stresujących. Z naszymi pociechami nie mogliśmy usiedzieć na tyłku od samego początku. Najpierw zwiedzaliśmy najbliższe okolice, żeby w wieku 14 miesięcy zabrać go do Grecji na nasz pierwszy urlop we czworo, bo Zosia wtedy podróżowała, jako jeszcze nie Zosia, a brzuszkowy lokator. Ale długo nie musiała czekać i na swoje samodzielne wyprawy, bo już w wieku 4 miesięcy zabraliśmy ją, i Filipa oczywiście, na Mazury. 400 km autem z dwójką małych dzieci, to była nasza pierwsza tak długa wyprawa i to ona zapoczątkowała serię wyjazdów i na Mazury, i na Warmię i nawet nad morze. Wielkie greckie wakacje oczywiście też pojawiają się w naszym rocznym harmonogramie i nie jesteśmy sobie w stanie ich odpuścić. Bo Grecja jest po prostu idealna na wakacje z małymi dziećmi...

wtorek, 5 czerwca 2018

Dom - takie proste słowo... czyli co powinien mieć mój wymarzony...

Pomysł budowy domu zakiełkował w nas już dość dawno temu za sprawą mojego Taty, który jakoś dla mnie niezrozumiale strasznie nas do tego namawiał. Było to dla nas tak nierealne w sensie wykonania, a jeszcze bardziej w sensie finansowym, że zwyczajnie nie wzięliśmy tego na poważnie i dalej żyliśmy sobie w swoim wygodnym bloku. Gdy na świecie pojawił się Filip powolutku zaczęło nam doskwierać mieszkanie w mieście, w centrum, na drugim piętrze, bez podwórza. Zwłaszcza, że ja większość swojego dzieciństwa spędziłam w domku jednorodzinnym, a Szanowny był z rodzicami posiadaczem działki pod miastem. Kombinowaliśmy na różne sposoby. To pojawiał się pomysł dużego mieszkania, to kupna gotowego domu, to znów kupna działki daleko, daleko od Lublina, bo taniej. Wszystko jednak było niedoskonałe i drogie, a takie rozwiązanie nie specjalnie nam się uśmiechało. Bo nie widziało nam się ładowanie w coś, co nie do końca nam odpowiada i jeszcze płacenie za to majątku. Gdy pojawił się pomysł, że możemy mieć działkę pod samym miastem, choć nie do końca budowlaną i nie do końca przygotowaną pod budowę, zapaliliśmy się do pomysłu bardzo. I wtedy właśnie wpadł mi w oko projekt naszego domu i pomimo wielu dyskusji, również krytyki, przez ten cały czas załatwiań, przez tą całą drogę przez mękę, dwa lata do rozpoczęcia budowy, pozostaliśmy mu wierni i wiedzieliśmy, że właśnie tego chcemy...


środa, 23 maja 2018

Farma Iluzji... czyli bardzo udane rozpoczęcie sezonu...

Ten dzień miał wyglądać inaczej... Dzieci ostatnio nas nie rozpieszczają, wieczorami jesteśmy padnięci jak konie po westernie, wyjście z nimi na spacer przyprawia nas o dreszcze, a co dopiero mówić o wyprawie na cały dzień do parku rozrywki, gdzie trzeba je jakoś okiełznać, nakarmić, dopilnować... O nie, nie uśmiechało nam się to, a dodatkowo ostatnio pogoda była jaka była i baliśmy się wtopy na tym froncie... Ale wstaliśmy rano, rozejrzeliśmy się po mieszkaniu, zdaliśmy sobie sprawę, że i tak coś wymyślić będziemy musieli, bo jak zostaniemy w domu może być tylko gorzej , spakowaliśmy plecaczki, torebeczki, tobołeczki i ruszyliśmy do Farmy Iluzji...

poniedziałek, 21 maja 2018

Przygoda, przygoda... czyli do cyrku z moimi dziećmi...

Jak chyba każdy rodzic, podobnie i ja i Szanowny staramy, żeby nasze dzieci się nie nudziły, ciekawie i różnorodnie spędzały czas, żeby były uśmiechnięte, zadowolone i, żeby potem, gdy już dorosną miło wspominały dzieciństwo... Raz na jakiś czas wymyślamy różne atrakcje, często wbrew naszym jakimś uprzedzeniom czy fobiom idziemy gdzieś, gdzie nie bardzo nam się podoba. Czasem ulegamy namowom, żeby potem żałować swoich słabości, ale czego się nie robi dla radości dzieci. Problem w tym, że te małe "potwory" nie jest tak łatwo zadowolić, a ich oczekiwania i wyobrażenia często znacznie rozjeżdżają się z rzeczywistością, którą otrzymują, a to my jesteśmy najbliżej i musimy te zawody jakoś potem rekompensować.

Czas jakiś temu w naszym przedszkolu zawisł plakat, a w przegródkach w szatni ktoś "życzliwy" porozkładał zaproszenia do cyrku. Na plakatach i ulotkach od razu można było zobaczyć ulubieńców moich dzieci czyli Maszę i Niedźwiedzia z zapowiedzią, że tylko tu, tylko u nich, tylko dla nich... Dzieci, jak to dzieci, zapaliły się do pomysłu strasznie, trzy tygodnie opowiadały wszem i wobec, że one pójdą na występ wyżej wymienionych Maszy i Misia, choć ja już od początku miałam obawy, że to tylko taki chwyt marketingowy... Miałam nadzieję, że zapomną, ale nie zapomniały, a ja byłam winna nie zabrania ich na wesołe miasteczko, które codziennie mijaliśmy wracając z działki, a które zwinęło się zanim dotrzymałam rzeczonego słowa więc musiałam, upewniając się wcześniej czy nie będzie dzikich zwierząt, zgodzić na cyrk...


czwartek, 10 maja 2018

Mamo, nie odchodź... czyli pięciolatek i lęk przed śmiercią.

Filip od jakiegoś czasu zbiera dane o wieku wszystkich członków naszej rodziny. Chodzi, wypytuje, rozpytuje, czasem z niedowierzaniem rozdziawia buzię, a czasem jest jakby tymi liczbami przerażony. Wszak on ma już całe 5 lat, to tak dużo... Nie widziałam w tym nic strasznego czy niepokojącego aż do pewnej rozmowy, która zapoczątkowała serię innych dziwnych rozmów. A mianowicie, pewnego razu mój syn ni z tego ni z owego zapytał mnie ile lat miała moja Mama jak umarła. Odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą, bo niby dlaczego miałabym nie odpowiedzieć. I wtedy moje dziecko bardzo się zatroskało, coś zaczęło liczyć, przeliczać i smutne, niemal ze łzami w oczach powiedziało, że on nie chce, żebym ja też umarła...

wtorek, 8 maja 2018

Proste muffinki na urodzinki...

Już po raz kolejny organizujemy dzieciarni urodziny w sali zabaw... A może lepiej powiedzieć, że w lokalu, w którym jest dostępna bawialnia i plac zabaw oraz wygodne miejsce dla rodziców, żeby mogli usiąść. Daje to nam, dorosłym, znakomitą okazję do spotkania i spędzenia razem czasu, gdy nasze dzieciaki, pod okiem animatorki świetnie się bawią i nie wymagają zbyt wiele naszej uwagi. Oczywiście lokal zapewnia poczęstunek dla dzieci i dla dorosłych, ale już czas jakiś temu doszliśmy do wniosku, że zastawianie "dorosłego" stołu jak na przyjęcie mija się z celem i jest zwykłym wyrzucaniem pieniędzy w błoto, bo nam wystarczy kawa, ciacho i dobre towarzystwo. Dlatego postanowiłam o przekąski dla opiekunów zadbać sama. Ostatnim razem był najprostszy, zawsze wychodzący sernik, a na piąte urodziny Filipa, szybciutko, o poranku wyczarowałam babeczki.


piątek, 27 kwietnia 2018

Royal Baby, Baby Blues i Zwykłe Baby... czyli subiektywny komentarz bieżący...

Urodziłam dwójkę dzieci... Choć zapewne dla części społeczeństwa wcale ich nie urodziłam tylko ktoś je ze mnie wyciągnął lub, jak kto woli, wydobył. Tak, owszem, przyznaję bez bicia, że jestem matką dwójki małych cesarzątek. Nie było to moim wyborem, choć na wypisie z drugim berbeluszkiem mam napisane, że bez dwóch zdań ja o takim sposobie przyjścia na świat zadecydowałam. Jeżeli tak się określa podpisanie kwitów po ówcześniejszym wysłuchaniu o rozchodzących się bliznach, krwotokach, dużych dzieciach i lekarzach, którzy to marnie widzą, to tak, była to moja decyzja, a raczej chęć wyjścia ze szpitala w jednym kawałku ze zdrowym dzieckiem na ręku.

środa, 25 kwietnia 2018

Magiczne Ogrody... czyli gdzie z dzieciakami na majówkę...

Majówka za pasem... Sezon wiosenno-letni zaczynamy jak zwykle od dość intensywnego i zalatanego weekendu majowego. Fifi w tym roku świętuje swoje 5 urodziny i jak co roku zapewne będą to świętowania przedłużone. Potem znów imieniny Zofii, które od zawsze również kojarzą mi się z imieninami babci więc też obchodzimy je z radością i wiosennie. W międzyczasie przypałęta się pewnie nasza już dziewiąta rocznica ślubu, o której zapewne i tak mało kto będzie pamiętał, ale taki los rodziców, którzy czwartą rocznicę obchodzili na porodówce. Nasze święto odeszło w niepamięć, ale za to pojawiło się nowe, już nasze potrójne. Ale maj to także całe stado innych naszych rodzinnych uroczystości i okazji, bo tak się jakoś złożyło, że nasza rodzina ukochała sobie ten miesiąc i na przychodzenie na świat i na świętowanie imienin, rocznic lub po prostu świętowanie.

Ale początek maja to też bardzo fajny czas, bo zaczyna się sezon na wszelkiego rodzaju letnie rozrywki. Skanseny, place zabaw, wesołe miasteczka, stragany na mieście, jarmarki czy parki rozrywki. Wreszcie jest co robić, wreszcie można fajnie pospędzać czas, a to wszystko nie jest okupione godzinami zbierań się, przygotowań, ubierań... Niejednokrotnie wystarczy założyć butki i w drogę... Ku przygodzie.


czwartek, 19 kwietnia 2018

Kapitan Majtas ratuje wieczorne czytanie... czyli nie taki komiks straszny, jak go malują... + KONKURS!!!

Z czytaniem dzieciom jest tak, że wiadomo, że trzeba, że to kształci, rozwija, buduje więź i relację między nami. Ale z czytaniem dzieciom bywa i tak, że my chcemy ambitnie, z polotem, niekomercyjnie, a słuchacze mają to w poważaniu, stają na głowach, chichoczą, rozłażą się po kątach, a w efekcie i nas coś trafia i one z tego nie wyniosą nic. Czasem nam się nie chce po całym dniu jeszcze przekonywać ich do wysłuchania jakiegoś dzieła wysokich lotów, a kolejny rozdział przygód jakiegoś bohatera i tak by w takich warunkach był do powtórki... Może więc warto od czasu do czasu sięgnąć po coś mniej górnolotnego, coś co nie jest może zbytnio złożone, ale na chwilkę przyciągnie uwagę, rozbawi, zainteresuje, a do tego nie jest zbyt absorbujące i nie przytłaczające po męczącym dniu. Po co się napinać przed snem, jak można się dobrze bawić...

U nas na takie sytuacje zawsze najlepsze są krótkie wierszyki lub bajki oraz dostępne niemal wszędzie króciutkie opowiastki o ulubionych bohaterach z kreskówek. Niezastąpiona jest Świnka Peppa, Masza i Niedźwiedź, Smerfy czy Psi Patrol. Książeczek jest tyle, że nigdy się nie nudzą i wszyscy dobrze się przy nich bawią...

piątek, 13 kwietnia 2018

Biały ząbek... czyli jak uniknąć moich błędów i zadbać o piękny uśmiech dziecka.

Nadszedł czas, żeby przyznać się do błędów, jakie popełniliśmy i ku przestrodze opowiedzieć wam historię ząbków naszych dzieci... Piszę dzieci choć bohaterem numer jeden będzie tu Filip, ale jego doświadczenia pozwoliły nam lepiej zadbać o Zosię i jej uzębienie... Jak to mówią, uczymy się na błędach... Szkoda, że Fifi uczy się na naszych, ale my też się uczymy i nasze błędy naprawiamy. Czyli dziś o tym, jak Filip odzyskał piękny, biały uśmiech...

Nam nikt nie powiedział, że o malutkie ząbki trzeba dbać. Robiliśmy to instynktownie, ale też nie z jakąś wielką pieczołowitością. Z perspektywy czasu widzę ile błędów popełniliśmy i ile czynników złożyło się na to, że Fifi bardzo wcześnie zaczął mieć problemy z ząbkami. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że pierwsza pani stomatolog, do której trafiliśmy również temat zbagatelizowała i uspokajając odesłała do domu dodając, że z mleczakami u dzieci nic się nie robi. Teraz wiem, że już na samym początku trzeba było słuchać swojego wewnętrznego głosu, a problemów udałoby się uniknąć. Ale od początku.

wtorek, 10 kwietnia 2018

Niedziela niehandlowa... relaksująca i zdrowa...

Pewnie niejeden z Was mnie po dzisiejszym poście odlajkuje, niejeden odżegna od czci i wiary, niejeden powie, że jestem nieczuła i samolubna, ale co mi tam... Będę pisać co mi paluszki na klawiaturę przyniosą ze wszystkimi tego skutkami i konsekwencjami... A może znajdzie się ktoś, kto choć w jednej którejś przyzna mi rację.

A no, rzecz tyczy się dzielących ostatnio społeczeństwo niedziel wolnych od handlu... Znajomy raczył ostatnio skrytykować pomysł i został sam delikatnie mówiąc skrytykowany, ale cóż, zaryzykuję... I ja też skrytykuję...

wtorek, 3 kwietnia 2018

Wsparcie czy kula u nogi... czyli "niewspółczesny" mężczyzna...

Niejednokrotnie żalimy się, my, kobiety, na to, że nasi mężowie, partnerzy, towarzysze życiowi czy ogółem faceci z naszego otoczenia nam nie pomagają. Nie sprzątają ani po sobie ani za dzieci ani od czasu do czasu za nas, nie robią zakupów, nie wiedzą w co ubrać potomstwo, kiedy i czym je nakarmić czy jak ugotować zupę. Ba, nie wiedzą do kiedy są płatne rachunki, gdzie w domu trzymamy dokumenty, co kiedy trzeba załatwić i jak to zrobić. Podział obowiązków podziałem obowiązków (choć ja i tak uważam, że ten tradycyjny jest dla nas zdecydowanie niesprawiedliwy), ale czasem każdy ma prawo do odpoczynku, choroby czy wolnego, nawet żona, matka i gospodyni domowa. 

Ostatnio siedziałam jak zaklęta nad zleceniem. Każda minuta była cenna, bo czas gonił, a skończyć trzeba było. Liczyłam na pomoc, na wyrozumiałość, na wyręczenie w niektórych obowiązkach. I owszem, gdybym powiedziała, że tego nie otrzymałam, to bym zgrzeszyła, bo owszem, otrzymałam, ale to nie był ten komfort jakiego bym oczekiwała. Gdy w końcu odłożyłam robotę i mogłam wrócić do żywych, moim oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy, który trzeba było doprowadzić do ładu, odgruzować i uporządkować. Ogrom innych spraw zalał mnie w dwie minuty, a znudzone dzieci oblazły mnie z każdej strony i do tej pory zejść ze mnie nie chcą.

piątek, 23 marca 2018

#czarnypiątek

Plan był prosty jak budowa cepa... Będziemy mieli trójkę dzieci, najlepiej w krótkim odstępie czasu, a potem praca, kariera, martwienie się, jak to wszystko pogodzić. Ale plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać... Najpierw ja długi czas zmagałam się z problemami zdrowotnymi i lekarzami, którzy kategorycznie odradzali zachodzenie w tamtym czasie w ciążę, a potem, gdy już dostałam zielone światło i psychicznie nastawiałam się, że to już, za chwileczkę, to dowiedziałam się, że rodzina nam się powiększy, ale nie za naszą sprawą. A ja, jako że wiem, jak dobrze w tym czasie być pępkiem świata i nie chcąc siostrze odbierać jej czasu, postanowiłam decyzję o trzecim dziecku odłożyć na potem... No i odkładałam, odkładałam, odkładałam... 

Czas leci nieubłaganie, latka na liczniku przeskakują szybciej niż byśmy chciały, biologia wie swoje i choć teraz czasy są inne i ciąża po trzydziestce, a nawet przed czterdziestką nie jest niczym nienormalnym i zdrożnym, to jednak statystyki są jakie są i pewne ryzyka z roku na rok wzrastają. Ja dobrze sobie z tego sprawę zdawałam, znam wszystkie za i przeciw, wiem jakie mogą być komplikacje. Dokładając do tego moją szalejącą tarczycę i dwie cesarki na koncie, to trzeba poważnie wszystkie za przemyśleć, przeanalizować, przedyskutować i decyzję podjąć w oparciu o wszystkie czynniki zewnętrzne i wewnętrzne. Niby nic prostszego, mamy wszak zawsze wybór. Jest medycyna, są badania prenatalne, świat idzie do przodu i nie ma sytuacji bez wyjścia. A jednak...

środa, 28 lutego 2018

K2, olimpiada i zdrada... czyli komentarz bieżący...

Z reguły staram się nie komentować bieżących wydarzeń politycznych, kulturalnych i towarzyskich na blogu czy na funpage. Zachowuję swoje zdanie dla siebie lub dla najbliższych, nie mieszam się w dyskusje, a tym samym nikogo nie oceniam i nie oczerniam. Śledzę jednak to, co się dzieje w koło. Część wiadomości dociera do mnie, bo sama tego chcę, oglądam newsy, przeglądam portale internetowe, a część trafia do mnie przez przypadek poprzez Facebooka lub przez ludzi, którzy nie mogą się oprzeć pokusie opowiedzenia mi o czymś dziwiąc się jednocześnie, że ja nic o tym nie wiem. Bo niby jak mam wiedzieć, jak moje drogi skutecznie rozmijają się z pudelkami czy kozaczkami, a na pilocie powycierane są wszystkie guziczki oprócz jedynki.

Ale do rzeczy... 
Ostatnio z każdej strony atakuje nas mróz. Jak nie w postaci biegunowego zimna u nas to pod postacią K2 i Narodowej Wyprawy, która ostatnio zamieniła się w Narodową Telenowelę skutecznie czyniąc z większości Polaków ekspertów od alpinizmu, himalaizmu i taternictwa (tych ostatnich nawet naszło na praktykę w tym kierunku i mamy pierwsze doniesienia o biwakach przy -20 stopniach w śnieżnej jamie). Sporty zimowe przecież są nam tak bliskie i tak je kochamy, że zdobyliśmy całe dwa medale na zimowej olimpiadzie. Uwielbiamy za to naszych skoczków, witamy ich z kwiatami na lotnisku, jest nam trochę żal Piotra Żyły, bo nie skakał i może się czuć zawiedziony. Nawet pojawiają się głosy, że powinno się wybić dla niego specjalny, honorowy medal, bo przecież honorowo się zachował. Mimo tego, co go spotkało, podtrzymywał ducha zespołu, był z nimi, gorzko się uśmiechał...

wtorek, 20 lutego 2018

Listki, listeczki, listeniunie... czyli koktajle ze szpinakiem.

Mój post z prostym przepisem na orzeźwiający koktajl ze szpinakiem i limonką budził dość spore zainteresowanie więc idąc za ciosem postanowiłam się z wami podzielić kilkoma moimi innymi przepisami na zdrowe i pożywne, a dodatkowo smaczne koktajle. Choć słowo "przepis" jest tu może nieco na wyrost, bo zielone smoothie można "bełtać" niemal ze wszystkiego co nam przyjdzie do głowy (a wchodzę do kuchni, zaglądam do lodówki i wrzucam, wrzucam, wrzucam), ale powiedzmy, że podpowiem Wam kilka zestawień, które przypadły mi najbardziej do gustu, i które stanowią dobrą podstawę do dalszych eksperymentów w tej dziedzinie. 
Dziś niech tematem przewodnim będzie szpinak, choć zielonych (i nie tylko) warzyw, które w takich koktajlach można przemycać jest bardzo dużo.


1. Bananowy z nutką mango i pomarańczy.

Nie wiecie co zrobić z nieco "skapciawaciałymi" pomarańczami, które czasem zawieruszą się nam w koszyczku z owocami??? Sok i pływające w nim "farfocle" będą znakomitą osłodą do pożywnego koktajlu. Zdecydowanie, smak lata.


czwartek, 15 lutego 2018

Pływanie małych dzieci... dlaczego warto?

Choć sama nie potrafię dobrze pływać, choć panicznie boję się głębokiej wody, choć zanurzenie twarzy uważam za szczyt heroizmu, to aktywności związane z wodą i pływaniem są chyba moimi ulubionymi aktywnościami. Gdy tylko mam okazję, staram się popływać i od dawien dawna obiecuję sobie, że w końcu zacznę regularnie chodzić na basen, a od zawsze pluję sobie w brodę, że nie męczyłam rodziców o nauki i pływalnie w dzieciństwie. Strasznie zazdroszczę tym wszystkim, którzy mieli baseny w ramach w-f, i którzy teraz w wodzie czują się jak ryby. Pływanie obok nauki języków obcych i jazdy samochodem są moim zdaniem jednymi z ważniejszych umiejętności, które powinno się zaczynać wcześniej niż my to robiliśmy (pokolenie obecnych ponad 30-latków) i tego postaram się dopilnować u moich dzieci.

wtorek, 6 lutego 2018

Jestę blogerę...

Zawsze się zastanawiałam, kiedy przyjdzie ten moment, że będę o sobie bez krępacji mówiła "bloger", "blogerka", "influencerka"... Jakie zasięgi muszę mieć, ilu followersów, ile "lubisiów", ile postów w tygodniu muszę publikować, jakich i ilu ludzi z branży znać, na jakich imprezach bywać, jakie miejsca odwiedzać, gdzie się pokazywać, z kim rozmawiać, o czym pisać, jakich tematów unikać, co jeść, co słuchać, jak wyglądać...???


Oczywiście są wielcy, znani, lubiani, tacy, którzy z tego co robią zrobili niezły interes i nie muszą się skupiać na niczym innym. Ale nie oszukujmy się, duży odsetek nas, szaraczków internetowych, prócz bloga, facebooka, instagrama, twittera i innych cudeńków, ma jeszcze rodzinę, dom, dzieci i pracę, żeby to wszystko utrzymać. Nasze pisanie i istnienie w sieci jest raczej działalnością honoris causa i nie niesie za sobą zbyt dużych kokosów, wielkiej popularności i ogólnie pojętego luksusu. Jest dodatkiem do reszty i dzieje się raczej przy okazji...

niedziela, 4 lutego 2018

Zdalne życie... czyli co możemy przez internet.

Zima to nie jest łatwy czas dla rodziców... Dla nie rodziców również, ale to właśnie rodzice mają więcej okazji w tym czasie zostać uziemionymi w domu... Im więcej dzieci tym więcej okazji do chorób, tym więcej wzajemnego zarażania, a co za tym idzie, więcej dni spędzonych na siedzeniu w domu i doglądaniu latorośli. Jakby tego było mało, w tym okresie także nasza odporność spada obniżona jeszcze dodatkowo przez stres spowodowany chorobą dziecka, kolejnymi nieobecnościami w pracy i odizolowaniem od normalnego społeczeństwa. Zdecydowanie organizacja czasu w takim okresie zimowo-chorobowym mocno kuleje, a co za tym idzie kuleje nasza psychika.

Nie oszukujmy się, jesteśmy dorośli i raczej przywykliśmy do tego, że wszystko załatwiamy sami, jesteśmy samowystarczalni, ze wszystkim sobie radzimy. Choroba nasza czy dzieci odbiera nam te możliwości, skazuje nas na pomoc bliskich, a to w rezultacie może powodować naszą frustrację. Ale czasy mamy takie, że technologia wiele nam ułatwia. Możemy dyskutować nad prawidłowością tego, że nieco uzależniliśmy się od bycia w sieci, od załatwiania wielu spraw zdalnie, ale w niektórych sytuacjach niewątpliwie jest to błogosławieństwo.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Trzy latka po raz drugi... czyli czym naprawdę jest ten owiany złą sławą "bunt"?

Gdy już niemal dwa lata temu pisałam TEN (pisany zaraz po tym, jak Fifi skończył trzy latka i mieliśmy z nim duuużo zabawy) tekst i, gdy całkiem niedawno znów do niego wróciłam, odezwały się głosy, że coś takiego jak bunt trzylatka nie istnieje, że już w tym wieku dziecko zachowujące się tak, jak wtedy Fifi i jak teraz Zofia jest zwyczajnie niewychowane i z żadnym buntem nie ma to nic wspólnego. Nie powiem, poczułam się nieco urażona, bo zabrzmiało to jak zarzut do mnie, że nie potrafię zapanować nad swoimi dziećmi. Usiadłam więc i na spokojnie przeanalizowałam zachowanie Filipa sprzed dwóch lat, zachowanie Zośki teraz i zachowanie Filipa teraz... 

Z jednym mogę się zgodzić... Nieco na wyrost jest nazywanie tego okresu w życiu dzieci buntem... Dla mnie bliższe by była nazwa "rozdwojenie jaźni" (żarcik). Mam wrażenie, że jest to takie trochę po omacku szukanie swojej drogi, sprawdzanie czy mama (lub tata, babcia, dziadek, przedszkolanka) ma jednak rację, czy może ja (już taka "duzia") wiem lepiej. Przecież już taka dorosła dziewczynka, jak czegoś chce, to chce i ma to być tak jak ona chce, wtedy kiedy ona chce, wykonane przez tego przez kogo ona chce i najlepiej bez zbędnej zwłoki... Bo jak nie, to następuje obraza majestatu, "nie lubię cię", podkręcenie do granic wytrzymałości decybeli, a w skrajnych (ale wcale nie takich rzadkich) przypadkach buntowanie się lub nawet "przemoc" fizyczna. Napad taki zdarzyć się może w najmniej spodziewanym momencie, gdy coś księżniczce nie przypasuje. Znane już chyba wszystkim rodzicom złe ukrojenie jabłka, nie taki kolor łyżeczki, naciśnięcie guzika windy czy założona przez nieuprawnioną osobę czapka. Iskierką zapalną może być dosłownie wszystko.


piątek, 26 stycznia 2018

Frustracja Matki...

Z definicji, każda matka powinna być oazą spokoju, ciepła, cierpliwości i wyrozumiałości. Powinna tryskać humorem, rozdawać uśmiechy i uściski na lewo i prawo, zawsze mieć na wszystko dobrą radę, zawsze gotowa nieść pomoc, pociechę i posiłek. Matka nie powinna być zmęczona, nie powinna chorować, nie powinna mieć gorszego dnia, a gdy już się zdarzy, to powinna trzymać to w głębokiej tajemnicy przed dziećmi, mężem i teściami... Matka to skarbnica wspaniałych pomysłów, kreatywnych zabaw, inspiracji na obiad... Matka zawsze jest wyspana, wstaje przed wszystkimi, zasypia na szarym końcu, uwielbia prasować, gotować i ścierać podłogi... Matka nigdy nie podnosi głosu na dzieci, na kota, a już w szczególności na Bogu ducha winnego męża, który przecież jest tylko człowiekiem i choruje, jest zmęczony i niewyspany.
Taka jest definicja matki, która wypływa z internetu, przekazów telewizyjnych i tych płynących od rodziny i teściów. Niestety ta definicja ma tyle wspólnego z rzeczywistością co ja z brytyjską królową czyli bardzo, bardzo niewiele. Można by wszystkie te stwierdzenia z pierwszego akapitu odwrócić i wyszła by bardziej prawdopodobna definicja matki niż ta, która do nas dociera.


środa, 17 stycznia 2018

Koktajl z avocado... czyli wiosenne orzeźwienie w środku zimy.

Początek nowego, 2018 roku nie jest dla nas łaskawy... Plany były z rozmachem, z przytupem, z ambicjami, a jak do tej pory nie szczególnie coś nam z nich wychodzi... W pracy jak do tej pory byłam dwa razy, z czego raz pojechałam tylko dlatego, że miałam blisko do doktora... Biegać, nie biegałam wcale... A jedyna dieta to taka, że jak jestem chora, to prawie nic nie jem, bo nie mam ochoty, a jak dzieci są chore też nie jem, bo nie mam czasu... Pogoda też jak na razie nas nie rozpieszczała, było szaro, buro, ponuro i nieprzyjemnie, a jak w końcu wyszło słońce, to zrobiło się mroźno za czym też specjalnie nie przepadam, ale w tym roku wyjątkowo, bo budowa jak stała, tak stoi w miejscu... 

Próbuję wszelkimi sposobami jakoś odczarowywać tą złą passę, jakoś się postawić na nogi mimo domowej, przedłużającej się w nieskończoność kwarantanny i dziś mam właśnie prosty sposób, żeby się wzmocnić, odżywić, poczuć wiosnę w środku zimy i niewątpliwie zrobić sobie kulinarną przyjemność. Jako że gotować wymyślnych potraw mi się ostatnio wyjątkowo nie chce, wolę knajpiane jedzenie dowożone przez Małżonka, to chociaż prostym koktajlem się rozpieszczę, a i zafunduję sobie porządną dawkę witamin.


czwartek, 11 stycznia 2018

Guma od majtek i klozet... czyli dziecko się śmieje, a Kapitan Majtas szaleje...

"Było sobie dwóch świetnych chłopaków, George i Harold. 
I był też wstrętny dyrektor szkoły. Nazywał się Krupp.
Pewnego razu chłopcy zahipnotyzowali dyrektora pierścieniem hipnozy.
Chłopcy wmówili mu, że jest superbohaterem - Kapitanem Majtasem.
Było to zabawne dopóki pan Krupp nie wyskoczył przez okno.
George i Harold nie mogli go zostawić samego, bo zrobiłby sobie coś złego.
Potem spotkały ich różne przygody i robili niesamowite rzeczy.
Pewnego dnia pan Krupp niechcący wypił supersok.
Teraz ma supersiłę i może nawet latać."