czwartek, 30 lipca 2020

Nie ma tego złego... czyli pozytywne skutki ograniczeń ;)

Ostatnie ograniczenia, a w szczególności początkowe zamknięcie niemal wszystkiego i wszystkich, dało nam się mocno we znaki. Dorośli sobie z tym nie radzili i nie wiedzieli, jak sobie zorganizować na nowo czas. A dzieci? Dzieci były zagubione, nie wiedziały co się dzieje, nie rozumiały, ale z czasem jakoś przywykły albo po prostu zobojętniały na tą sytuację. Nie mniej jednak mi osobiście najbardziej właśnie dokuczała niemoc wobec dzieci, które do tej pory prowadziły bardzo aktywny i towarzyski tryb życia, a z dnia na dzień im to wszystko zabrano. Zadręczałam się, zamęczałam, aż zaczęłam dostrzegać dobre strony tego wszystkiego.



Pierwsza i chyba najbardziej oczywista korzyść z tego wszystkiego to czas jaki mieliśmy dla siebie. Owszem uciążliwe jest posiadanie dzieci na głowie przez 24 godziny na dobę jednocześnie próbując prowadzić w miarę normalne funkcjonowanie. Na początku, przynajmniej moje dzieci, nie odpuszczały mi nawet na chwilę. Dotąd miały zajęcia dodatkowe, przedszkole, zabieraliśmy je na różne atrakcje, kulki, kina i inne takie więc, gdy nagle tego wszystkiego zabrakło, szukały w nas pomysłu na zorganizowanie sobie czasu. Bywały momenty zniecierpliwienia, czasem kłótnie, ale były też gry, zabawy, głupie rozrywki, no i poznawanie siebie nawzajem, rozmowy, których wcześniej nie było, zwierzaliśmy się sobie, opowiadaliśmy o wszystkim. I powiem Wam, ten kontakt między nami się zmienił, zbliżył, otworzył nas na siebie. Mimo, że zawsze mieliśmy dla siebie wiele czułości, w tej chwili jest ona jakoś bardziej intensywna. 


Wielkie radości z małych rzeczy... 
Na początku to prezencik przywieziony przez Tatę ze sklepu, jedynego, który wychodził z domu. jazda na rowerze po podjeździe, nauka jazdy na rolkach, spa urządzone w łazience, podjechanie autem pod McDriva. A potem, gdy już troszkę było można, wycieczka do Kazimierza, który świecił jeszcze pustkami, karmienie kaczek w Nałęczowie czy szybkie lody pod zamkiem w Lublinie. Coś, co kiedyś już je nudziło, było za mało fajne, nagle stało się wielkim wow, zaczęło cieszyć i powodować wiele pozytywnych emocji. Nie potrzeba było fajerwerków, straganów pełnych bzdetów, kolorowej waty cukrowej i wiatraczków na patyku, żeby dzieci miały fajny dzień, żeby z wypiekami potem kładły się do łóżek. Pierwszy wypad na całkiem puste trampoliny i lody, to było przeżycie jakich mało.


Odkrywanie nowych możliwości...
Wiadomo, nauczanie on line. Nas nie dotknęło bezpośrednio póki co, ale kilka zajęć dodatkowych mieliśmy przyjemność odbywać właśnie w ten sposób. O ile dla Filipa to był bardzo fajny czas i potrafił się skupić (aż dziwne, bo on jest ten bardziej roztrzepany), to Zosia wysiedzieć nie mogła i dla niej brak dyscypliny bezpośredniej była zdecydowanie odczuwalna. Niemniej jednak czas zamknięcia i zmuszenia nas do kontaktów i załatwiania spraw za pośrednictwem nowoczesnych technologii pokazał, że można inaczej, że wiele można zrobić szybciej, łatwiej, bez zbędnych wycieczek i bez tracenia czasu. Nie mniej jednak nieco obawiam się września, doniesienia są mało optymistyczne, a Filip zaczyna pierwszą klasę z nowymi nauczycielami, nowymi kolegami. Czy w razie czego się odnajdzie i czy wysiedzi tyle ile trzeba. Damy radę, bo będziemy musieli, na pewno nie będzie łatwo, bo nie tak miał wyglądać ten czas, ale na pewno wyciągniemy z tego jakąś naukę i pozytywy.


Kontakty towarzyskie.
Mimo że dzieci nie dawały tego po sobie poznać, to chyba tego im najbardziej brakowało. Nie rozumiały dlaczego nie można odwiedzić kolegów czy koleżanek, ciągle męczyły o telefony, wideo rozmowy, o jakikolwiek kontakt z kimś z "poprzedniego życia". Wszelkie spotkania, wszystkie rozmowy telefoniczne, wszystko to nabrało dla nich nowego, ważniejszego znaczenia. 1,5 tygodnia w przedszkolu pod koniec roku to były dla nich najlepsze wakacje od dawna. Choć w okrojonej grupie, choć bez zajęć i wielu atrakcji, to sama zabawa z kimś innym niż rodzeństwo i rodzice to było coś. I mam nadzieję, że to docenienie innych, znajomych, kolegów i koleżanek, towarzyszy zabaw w miejscach publicznych, że to im pozostanie na długo. Chęć zabawy z dziećmi, nawet obcymi jest tak ogromna, że nawet Zosia potrafi przełamać nieśmiałość, a Filip odkłada na bok swoje moralizatorstwo.

Nie wiadomo, co nam przyniesie wrzesień. Nie wiadomo czy powrócimy do przedszkola, czy Fifi wyruszy do pierwszej klasy, czy my wrócimy do normalnej pracy. Wszystko jednak wskazuje na to, że do poprzedniej rzeczywistości nie wrócimy zbyt szybko. Doniesienia w mediach nie są optymistyczne, napawa nas to obawami, boimy się jak to będzie, ale staramy się nie tracić optymizmu. Staramy się jakoś dostosowywać, choć jest nam ciężko,to jakoś żyć trzeba i czerpać z tego życia radość. Z każdej, nawet najbardziej "niekomfortowej" sytuacji można wyciągnąć jakieś pozytywne strony, choć nikt nie przypuszczał, że cały ten kryzys potrwa tak długo. Jeszcze pewnie wiele nieprzyjemności nas z jego strony spotka, ale cóż, trzeba zaciskać zęby i iść do przodu z podniesioną głową i z nadzieją na lepsze jutro.

1 komentarz:

  1. Z jednej strony dzięki kwarantannie dzieci mogły spędzić więcej czasu z rodzicami, ale moje dzieci tęsknią do przedszkola i do niego wrócą od września. Kontakt z innymi dziećmi jest bardzo ważny.

    OdpowiedzUsuń