poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Karmienie piersią - kryzys...

Wydawać by się mogło, że po takim czasie karmienie piersią będzie już tylko czymś naturalnym, trwającym, bezproblemowym. Że powoli będziemy sobie z Zosią wprowadzać nowe pokarmy, ale cały czas będziemy się karmić i będzie nam to sprawiało przyjemność. Niestety po raz kolejny okazało się, że macierzyństwo to nie bułka z masłem, nie same przyjemności. Macierzyństwo pełne jest kryzysów, tych małych i tych większych i u mnie przyszedł właśnie taki kryzys. W zasadzie przyszły dwa i zlały się w jeden, ale dziś chcę powiedzieć o tym związanym właśnie z karmieniem piersią.

Wiecie, że na karmieniu zależało mi bardzo. Bałam się, jak to będzie po cesarce, jak to będzie po ropniu, jak to będzie z Zosią. Na początku było boleśnie, ale daliśmy radę i wszystko szło dobrze. Nie chciałam kończyć, nawet gdy zachorowałam na tarczycę, zmieniłam lekarza na takiego, który ustawił mi dawki leków tak, bym mogła dalej karmić. A przecież mogłam spokojnie przestać karmić, miałam usprawiedliwienie, a dodatkowo leczyć się większymi dawkami i szybciej dochodzić do siebie. Ale ja nie chciałam, bardzo chciałam nadal karmić. Ale teraz karmienie piersią mnie wkurza, działa mi na nerwy, drażni, nudzi, a w końcu boli.

Zaczęło się od tego, że Zosi wyrosły ząbki. Na początku ugryzła raz i drugi. Jeden raz tak mocno, że poleciała mi całkiem spora stróżka krwi. Ale to szybko minęło i była chwila spokoju. Ale zaraz potem Zosia weszła w okres jakiegoś skoku, przylepstwa, pobudki w nocy już nie były tylko pobudkami tylko wiszeniami na piersi, miałam naprawdę problem, żeby ją odłożyć tak, żeby nie pobudziła reszty domowników. 
Usypianie panienki też ciągnęło się jak flaki z olejem, bo do tej pory karmiłam ją przed kąpielą, a po kąpieli dostawała tylko pierś na dopicie, uspokojenie, uśpienie. Teraz Zosia nie chce jeść wcześniej, bo Fifi, bo Tata, bo wszystko inne, co odwraca uwagę. Łapie pierś, puszcza, odwraca głowę, ostatnio nawet nie puszcza, trzyma ząbkami i ciągnie głowę w stronę tego co ją interesuje. A je dopiero potem, w sypialni, przed snem, a ja już zmęczona, denerwuję się tym, bo to się wlecze, wlecze i wlecze, a najczęściej w pokoju obok, już wykąpany i przebrany Fifi woła mamę. Siedzę z nią na kolanach, a ona trochę je, trochę leży z piersią w buzi, odłożyć się nie da, zaciska ząbki na piersi, żebym się nie wymknęła, jak straci czujność, ja zaczynam być już myślami gdzieś indziej, a to się ciągnie, ciągnie i ciągnie.
A żeby tego wszystkiego było mało, to ostatnio nabawiłam się zastoju w piersi, zatkanego kanalika, zapalenia, a co za tym idzie bólu, bólu i jeszcze raz bólu. Jako, że odporna jestem na tego typu wrażenia, to szybko sobie z tym poradziliśmy, ale pierś i brodawka pozostały mocno bolesne. Wkurza mnie to samo w sobie, a już wygibasy Zośki przy piersi doprowadzają mnie do szału. Zaciśnięte ząbki na zapuchniętej, jeszcze nie wygojonej brodawce... nic przyjemnego. Dodatkowo, tak jak pisałam, Zosia zaciska i trzyma, jakby bała się, że ją wykiwam i ucieknę. Muszę wkładać jej palca do buzi, żeby się oswobodzić, ona się wybudza, wkurza i zaczynamy przygodę od nowa.
Poza domem też marudzi. Nie chce jeść, odwraca się, nakarmienie w miejscu publicznym nie wchodzi w grę, bo zaraz odwraca buźkę, a ja zostaję z piersią na wierzchu. Na osobności też jest źle, bo przecież gdzieś tam zostały ciekawsze rzeczy więc wyrywa się, ucieka i pozostaje nam słoiczek lub chrupek, a ja zostaję z paranoją, że znów coś mi się zrobi albo, że przez te wygibasy stracę pokarm.
Ja wiem, że to jest taki okres, i mój, i Zosi, że musimy go przetrwać. I pewnie przetrwamy, bo mimo tego, że tak mnie to wszystko denerwuje, no i nie oszukujmy się, zwyczajnie boli, nadal bardzo zależy mi na karmieniu. Ale dokładając do tego moje problemy ze zdrowiem plus drugi kryzys Zosiowo-mój, kryzys ze spaniem, to zaczynam mieć myśli typu: "kiedy to się w końcu skończy". Zaczynam żałować, że nie skorzystałam z okazji, nie zamknęłam kramiku wtedy, gdy kazał mi to zrobić lekarz. Za chwilę pukam się w głowę, bo wiem ile płaczu mnie by to kosztowało i ile wyrzutów w późniejszym naszym życiu. A poza tym, przecież ja sobie nie wyobrażam innego sposobu na karmienie niż karmienie piersią...
No i przecież to jest naprawdę przyjemne, tylko teraz tak troszkę nam nie wychodzi...

A na dowód tego, że z Zosią, mimo zgrzytów, dobrze się dogadujemy, mamy zdjęcie:


Fajne my, przyjaciółki, nikt między nami nie stanie... Mam nadzieję ;)

5 komentarzy:

  1. Gratuluje zaparcia i wytrzymałości! Ja juz bym sie dawno dawno poddała, flachę na noc i spanie do rana. Aż mnie teraz zawstydziłaś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam ;) U mnie to jakoś tak samo się wzięło, że tak trzeba i już... Zanim Filip się urodził, to plany miałam inne, oj całkiem inne ;) Ale też nie uważam, że jak ktoś ma inne zdanie, to źle ;)

      Usuń
  2. Też gratuluję samozaparcia i kciuki tylko trzymam, by za chwilę się uspokoiło. Zosiu - daj odetchnąć mamie i nie figluj tak!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie samozaparcie, tylko wygoda ;) Jakoś nie wyobrażam sobie karmienia butelką, bo zwyczajnie nie umiem ;) Raz nakarmiłam Filipa butelką, zwymiotował i zwątpiłam ;)

      Usuń
    2. Jak zwał tak zwał, mimo wszystko gratuluję ;) Jak nie ma takiej potrzeby, to pewnie, nie ma co komplikować ;)

      Usuń