czwartek, 24 listopada 2016

Jesień - oczekiwania vs. rzeczywistość...

Jesień.
Listopad.
Plucha.
Nawet jak ładnie, to zimno.
Wcześnie ciemno.
Nudno i marudno.

Co roku niesamowicie cieszę się z jesieni, mam wobec niej poważne plany, oczekiwania. Gdy byłam młodsza jesień kojarzyła mi się z powrotem do szkoły, na studia, z kocykiem, herbatką, większą ilością czasu na aktywności domowe, czasem spędzonym tylko we dwoje, nadrabianiem zaległości filmowych. Gdy pojawiły się dzieci, z czasem, gdy stają się coraz większe, coraz kreatywniejsze, czekam na jesień i na nasze wspólne popołudnia, na nowe pomysły, na książeczki, wylepianki, czytanki, wspólne zabawy i wiele, wiele radości. Czekam, czekam, gromadzę materiały, żeby nic nie zbrakło, gdy tak będziemy razem tworzyć, a za oknami będzie hulał wiatr. A jak już się w końcu doczekam, to jakoś nie jest tak kolorowo, jak to sobie wyobrażałam.


Nie, nie jest źle. Jest fajnie, wesoło, barwnie i ciekawie, ale jest też głośno, bałaganiarsko, kłótliwie, a nawet czasem agresywnie. Tak, tak, moje dzieci potrafią też się bić. Codziennie, gdy zbliża się pora powrotu do domu, dwoję się i troję, żeby wymyślić coś, co zajmie moje małe pociechy na jakiś czas. Trochę nas mobilizuje projekt Dziecko na Warsztat, trochę podpowiadają inni, trochę wychodzi spontanicznie, ale czasem pomysłów brak, czasem mamy ochotę na odrobinę odsapnięcia. Zaczynają nas męczyć nasze cztery ściany, które już po dwóch minutach od wejścia dzieciaków zaczyna przypominać pobojowisko. Każdy, kto ma dzieci, zwłaszcza takie żywe, jak nasze, wie, że najlepsza zabawa jest z rodzicami, że najlepiej, gdy rodzice cały czas zwracają na nie uwagę, najlepiej niczego po sobie nie sprzątać, a jeszcze lepiej jest się pobić o jedną zabawkę, która do tej pory leżała przez pół roku nie używana, a w tym jednym, konkretnym momencie, chcą ją wszyscy.

Wspomagamy się zajęciami dodatkowymi, tańcami, piłkami, salami zabaw, nawet zakupami, które dla dzieciaków są atrakcją. I żeby nie było, ja bardzo to lubię. Przecież właśnie na te popołudnia czekałam, przecież wystarczy uwaga poświęcona dzieciom i nie ma tych wrzasków, nie ma kłótni, nie ma gryzienia się nawzajem, czas upływa miło i przyjemnie choć czasem z małymi zgrzytami. Problem leży w tym, że oprócz tej zabawy przeciętny rodzic ma też inne obowiązki. Może nie ma ich zbyt wiele, ograniczył je do minimum, gdy wrócił z pierwszym bobasem ze szpitala, ale jednak. Czasem trzeba się odwrócić na pięcie i zrobić coś innego.

I tutaj dochodzę do sedna sprawy... Weekend poza domem, wakacje, wcale nie długie, trzydniowe, pobyt, z dziećmi oczywiście, gdzieś, gdzie te wszystkie obowiązki przestają obowiązywać. Jest końcówka listopada, a mi się marzy jakaś odskocznia, miejsce, gdzie mogę wybawić się z dziećmi za wszystkie czasy, gdzie nie muszę gotować, sprzątać, nie muszę myśleć o praniu czy prasowaniu. Nie mamy dziadków na wsi, u których można się zaszyć, a którzy zajmą nam się dziećmi, ale zawsze, gdy tylko jest okazja, a finanse na to pozwalają, uciekam gdzieś na chwilkę. Nie za często. Przynajmniej nie tak często, jakby to nam się marzyło. Nie zawsze pozwala na to czas lub finanse, ale marzyć można zawsze. Można marzyć, fantazjować, pomagać szczęściu grając w totka (to takie moje małe uzależnienie), no i dokształcać się, co by, gdy już wygramy tą wycieczkę na Malediwy nie wydawać majątku na tłumacza...

I wziąć udział w konkursie. Wystarczy mieć konto na Instagramie, wykazać się odrobiną kreatywności i już. Można zawalczyć o miesięczny kurs online z native speakerem, który zdecydowanie zwiększy naszą pewność siebie w posługiwaniu się językiem angielskim, a co za tym idzie, wszelkie wakacje i wyjazdy uczyni przyjemniejszymi. Po więcej szczegółów zapraszam na http://angloville.pl/konkurs/ .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz