poniedziałek, 30 stycznia 2017

Pokój dla chłopca i dziewczynki - jak to pogodzić?

Wielkimi krokami zbliża się czas, gdy będziemy musieli pomyśleć nad nowym łóżkiem dla Zosi. Trochę mnie to przeraża, bo już jeden Filip migrujący nocą po mieszkaniu przyprawia mnie o zawrót głowy, ale również dlatego, że pokój dzieci jest zwyczajnie nie największych rozmiarów. Nie wiem, jakim cudem, gdy ja byłam w liceum i zajmowałam ten sam pokój, wydawał mi się o wiele większy, a teraz za nic w świecie nie jesteśmy w stanie nic w nim upchnąć. Przyznam, że myślałam już o łóżku piętrowym, ale spadający ostatnio z wyrka Filip skutecznie mi ten pomysł wybił z głowy. Jedna jedyna myśl mnie pociesza i daje nadzieję na jakieś logiczne rozwiązanie, to to, że dzieci im większe, tym mniej potrzebują dodatkowych akcesoriów i spokojnie będziemy mogli pozbyć się kilku szafek. 

Jako, że od tematu raczej nie uciekniemy, z wytęsknieniem wyczekujemy babcinego urlopu, by dzieci gdzieś na całe dni wysłać i zabieramy się za robotę, bo przy okazji chcemy odświeżyć pokój, który swoje początki ma jakieś kilka miesięcy przed narodzinami Filipa i od tej pory nie był odnawiany. No i nie będę się oszukiwała, nie jest to wymarzony przeze mnie pokój dziecięcy. Urządzaliśmy go sami, pośpiesznie, bez jakiegoś przemyślenia, bez planu, bez ładu i składu. Nie jest zły... Moje mebelki przywiezione z domu rodzinnego pewnie posłużą nam nadal, ale ściany, podłogi czy dekoracje już krążą mi po głowie i nie dają spokoju. Poszukuję inspiracji, buszuję po internetach i już coś mi świta w głowie.

Po pierwsze, trzeba pomyśleć, jak pogodzić ze sobą dwa światy. Świat dziewczynki i świat chłopca. Ja sobie to wymyśliłam tak, że dzieciaki będą miały dla siebie po jednej ścianie. Jedna dla Zosi, jej łóżeczko, jej kolory, jej szafeczka z ubrankami, jej drobiazgi. Druga dla Filipa, z jego łóżkiem, jego szafką, jego zabawkami, jego naklejkami. Myślałam o specjalnych okleinach na meble, które nadadzą indywidualny charakter każdej ze stron. Podobny efekt dadzą nam tapety na ścianę, które delikatnie będą sygnalizowały, kto jest mieszkańcem tej części pokoju, ewentualnie o naklejkach, które tak strasznie ukochał sobie Filip. Dwie pozostałe ściany, które i tak w większości zajmuje okno i drzwi, będą neutralne i będą spinały ze sobą dwie tematyczne.
No i najważniejsze jest to, żeby każde miało swoją przestrzeń, ale również poczucie, że jest to ich, wspólny pokój.


Po drugie, zdecydowanie moim błędem do tej pory było przekonanie, że dziecięce rzeczy i akcesoria mają mieć swoje miejsce w pokoju dziecięcym. Tym sposobem na zabawki i zabawę pozostawało mało miejsca. W końcu jednak poszłam po rozum do głowy i doceniłam szuflady pod łóżkami, gdzie spokojnie zmieści się prócz pościeli cały majdan kocowy, gdzie można pochować bieliznę czy piżamki. Zrozumiałam, że wierzchnie ubrania dzieci mogą wisieć w naszej szafie w przedpokoju lub salonie, a kosmetyki pielęgnacyjne nie są już konieczne "pod samą ręką" i można się po nie przespacerować do łazienki, gdy są potrzebne. Tego typu działania pozwolą nam uzyskać trochę miejsca. Dodatkowo książeczki, które i tak czytamy tylko wieczorem, nie muszą być na niskich półkach, ale mogą sobie grzecznie czekać na półeczkach podwieszonych wyżej na ścianie, co daje jeszcze więcej wolnej podłogi. 
Prostota, niezagracenie, nieprzesycenie, tak zabawkami i meblami, jak i mnogością dekoracji, to jest to, co teraz siedzi mi w głowie.


Wiadomo, za bardzo nie chcemy szaleć, nie chcemy robić jakiejś spektakularnej rewolucji, bo mam nadzieję, że za czas jakiś dzieciaki doczekają się swoich pokoi, ale na wszelki wypadek wypada zostawić też trochę miejsca na ewentualne biureczko. Czas pędzi jak oszalały, Filip za chwilkę kończy 4 lata, już za chwileczkę, już za momencik mogą do naszego życia wkroczyć prace domowe i potrzebne będzie do tego zaplecze. Na razie mamy swój kącik kreatywny w salonie, ale on się ciągle rozrasta... 
A co do własnych pokoi, przyszłości, tego, co nas czeka... Tutaj, to dopiero moja wyobraźnia szaleje... Taka przestrzeń dla każdego z osobna... To jest marzenie...

PS.
Pamiętam, jak my w dzieciństwie wyjeżdżałyśmy na ferie lub wakacje i wracałyśmy do całkiem nowego, wyremontowanego przez rodziców pokoju. Zawsze byłyśmy bardzo podekscytowane, co tam zastaniemy i zawsze to była dla nas niespodzianka. Nie wiem, czy rodzicom też to sprawiało frajdę, ale my jako rodzice jakoś się cieszymy na takie zmiany. Musimy korzystać póki pozwalają nam na takie ingerencje, bo za czas jakiś wszystko może się zmienić.

piątek, 27 stycznia 2017

Ruchy Mamuchy... Dzieci patrzą...!!!

Nowy rok już dawno się zaczął, postanowienia z nocy sylwestrowej co nie co przygasły, osłuchały się wszystkie wymówki i przyszedł czas zmierzyć się z rzeczywistością. Powiem Wam szczerze, że jakiś czas temu nie przyszłoby mi do głowy, że będę miała wyrzuty sumienia z powodu czekoladki, że będę sobie odmawiała czegokolwiek i, że będę miała problemy z doborem ciuchów, bo nie wszystko dobrze na mnie leży. Ba, kompleksy miałam bardziej w drugą, tą chudą stronę, niż że co nie co mi gdzieś przybyło. Gdy moja Mama mówiła, że jej najlepszą wagą było 58, to patrzyłam na nią z przerażeniem... Oooo, jak ja się wtedy myliłam i jak ja bym teraz chciała bez problemu dobrnąć do tych 58 i je bez problemu utrzymywać. Ale człowiek młody, głupi, nie wiedział co go czeka z biegiem lat, dzieci i różnych defektów zdrowotnych.

Przyszedł taki czas, że moja waga i mój rozmiar przestały być takie oczywiste. I nie, nie jest to tylko kwestia tego, że przytyłam... Ja po prostu zaczęłam przybierać, tracić, przybierać tracić, przybierać i tracić... Niestety tracić nie wszystko we wszystkich miejscach. Rozmiar 36, który w niektórych miejscach nadal jest odpowiedni, w innych już się na mnie nie wciśnie. Potrafię mieć spodnie w rozmiarze S, a bluzkę w rozmiarze L, a sweterek znakomicie sprawdza się w rozmiarze M. Brzuszek po ciąży, biust nie ten sam, odrobinę sflaczałe ramiona. Wszystko to efekt nie tylko kolei losu, ale i całej masy zaniedbań. Efekt nieprawidłowego przekonania, że gdy wcześniej było tak łatwo, to i po przejściach jakoś się wróci do figury i formy. A wierzcie mi, forma jaką wypracowujemy przy dzieciach, to nie ta forma, którą mieć byśmy chcieli. Wieczny brak czasu, brak chęci i siły, w końcu wymawianie się brakiem odpowiedniej odzieży i niemożność zgrania planów dnia z resztą członków rodziny... Basen od czasu do czasu, to jeszcze nie ćwiczenia... Ale przyszedł ten moment, gdy trzeba było się zmierzyć z wyzwaniem i...


I delikatnie mówiąc kicha. Według mądrzejszych i bardziej się znających, nie jest ze mną najgorzej. Według mnie, moja kondycja nie jest zła... Ona jest zerowa, a nawet depresyjna... A zakwasy na dzień następny dały mi jasno do zrozumienia, że coś ze sobą trzeba zrobić... Trzeba znaleźć siłę, motywację i działać, działać, działać, bo za trochę może być już za późno... Wiem, że już nie raz sobie to obiecywałam, wiem, że zawsze coś mi stawało na drodze, ale...

Po pierwsze... Moje zamiłowanie do ciuchów nie umarło wraz z moją figurą nastolatki. Nadal bardzo chętnie przeglądam, podziwiam i kupuję, ale nie jest to już tak przyjemne, jak było kiedyś. Nie wszystko dobrze leży, czasem można się srogo zawieść. Kusi hurtownia odzieżowa, gdzie można za pośrednictwem sieci obkupić się na pół roku za małe pieniądze. Gdzie wrzucam, do koszyczka, oglądam, przerzucam po markach i nie przejmuję się niczym... Owszem, zawsze można zwrócić, ale... Po co jak wszystko ładne, modne i w dobrej jakości... Może warto się zmotywować, ruszyć do ćwiczeń i zadbać, by wszystko dobrze się na nas prezentowało...?

No i drugie, ale najważniejsze... Dzieci. One patrzą i widzą... A jakim autorytetem dla nich będzie matka poganiająca na basen czy piłkę, gdy sama nie może zrobić jednego przysiadu...? Jak będę z nimi tańczyć, skakać i biegać naokoło domu, jak z każdym podskokiem będzie mi chrobotało w kolanach...? Jak pójdę z córką na jogging, jak już teraz mam zadyszkę po wbiegnięciu na drugie piętro...? Co jak co, ale na kondycji fizycznej naszych dzieci zależy mi bardzo. Przyznam, że moi rodzice nie zachęcali nas zbytnio do tego typu aktywności, owszem chcieli, żebyśmy coś ćwiczyły, coś robiły, ale nie miałyśmy takiego pozytywnego kopa... Ja chcę motywować do działań swoje bobasy, wspierać i pomagać, ale najpierw sama siebie muszę zmotywować, wesprzeć i sobie pomóc... Dobre wzorce idą z góry...

Powiem tak... Koniec gadania... Wiosna coraz bliżej... Biorę się do roboty... A Wy?

piątek, 20 stycznia 2017

Morze, góry czy Mazury czyli piękna Polska cała...

Każdej zimy przychodzi taki moment, kiedy zaczynamy mieć dość. Choć na początku cieszymy się z dłuższych wieczorów, z przytulności mieszkań, z tego czasu dla rodziny bez nacisku wychodzenie, eleganckie ubieranie czy spotkania towarzyskie, to z czasem zaczyna nam to powszednieć i zaczynają nam ciążyć ciuchy, pluchy i zimności. Choć sezon wczasowy wyciskaliśmy do granic możliwości czasowych i portfelowych, to z czasem to nasze przesycenie atrakcjami zaczyna słabnąć i zaczynamy tęsknić już za czymś nowym, a tym samym zaczynamy rozglądać się za kolejnymi ofertami wypoczynkowymi, za nowymi kierunkami i nowymi, nie ukrywam tego wcale, promocjami. 

Posiadając dwójkę dzieci zaczęliśmy większą uwagę przykładać do tego co i gdzie wybieramy. Kiedyś decydowaliśmy się na ofertę i za dwa dni już byliśmy w samolocie i lecieliśmy w kierunku, który niejednokrotnie nawet nam wcześniej nie przychodził do głowy. Teraz zajmuje nam to troszkę więcej czasu i nie mam na myśli tylko pakowanie i planowanie całego majdanu zabieranego ze sobą. Teraz więcej czasu poświęcamy przyglądaniu się miejscu, do którego planujemy się wybrać. Musi ono spełniać pewne niezmienne warunki, które ułatwią nam pobyt tam z dziećmi. Muszą być atrakcje, musi być odpowiednie położenie, musi być dostosowane dla dzieci i musi je wybierać wiele rodzin. Ale co najważniejsze, przestaliśmy się spinać przy tym, że wypoczynek koniecznie musi być w "ciepłych krajach" i najlepiej samolotem.


Odkąd mamy dzieci odkryliśmy Polskę i podróżowanie samochodem. Kiedyś wydawało nam się to nie do pomyślenie, żeby spędzić kilka, a czasem nawet kilkanaście godzin w podróży. Nie wyobrażałam sobie, że moje dzieci wysiedzą tyle czasu w samochodzie, że my, którym niejednokrotnie nie chciało się ruszyć tyłków nad pobliskie jezioro, dotrzemy z dwójką małych dzieci nad morze i nie będziemy się zatrzymywać co chwilkę. Możecie wierzyć lub nie, ale w drodze powrotnej z tegorocznego nadmorskiego wypoczynku zatrzymaliśmy się raz (raz!!!), bo Fi musiał do toalety, a Zosia wymagała serwisu. Gdyby nie to, bez zajęczenia dojechalibyśmy jednym ciągiem z Gdyni do Lublina. Biorąc pod uwagę, że nasze dzieciaki nie potrafią bez wrzasków przejechać 50 km do dziadka, to ja jestem pod wrażeniem.

Ale pozostając przy Polsce i ofercie wczasowo-turystycznej, to muszę przyznać, że jej nie doceniałam. Bo prawda jest taka, że nasza baza noclegowo-hotelowo-atrakcyjna nie odbiega niejednokrotnie od tego, co możemy dostać za granicą. Ba, nie mając tak pewnej pogody, polscy hotelarze dwoją się i troją, żeby zapewnić wczasowiczom atrakcje tak i plenerowe, jak i wewnątrz obiektów i mieć obłożenie w zasadzie cały rok. Siłownie, sale zabaw, SPA, baseny, animacje, aerobiki... Czego dusza zapragnie i ile nam się podoba. Do tego noclegi i pobyt.... Od schroniskowych domków przez pokoje hotelowe, przez apartamenty i mieszkania do wynajęcia np. nad samym morzem (http://www.burco.pl/). Choć w kraju nie uświadczymy tak atrakcyjnych promocji, to i tak warto przejrzeć ofertę  i wybrać coś dla siebie, bo Polska piękna jest, ciekawa jest i basta.

I żeby nie być gołosłownym, to my właśnie się wybieramy na nasze piękne, krajowe ferie zimowe... Nie w górach, a na Mazurach. Już drugi raz w to samo miejsce, bo bardzo nam się spodobało. Ale jesteśmy nadal otwarci na wszelkie propozycje, chętnie przeglądamy różne oferty i nie wykluczam, że tegoroczne wakacje spędzimy w górach...

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Filozofia picia kawy dla niezaawansowanych...

Kawa, kawa, kawa...

Nigdy nie rozumiałam tych rytuałów, tego "muszę się napić kawy", tej nabożności towarzyszącej temu napojowi. Pamiętam, jeszcze z dzieciństwa, moją mamę, która parzyła kawę w specjalnym imbryczku, potem dostała od taty pierwszy ekspres, który chyba się nie sprawdził, bo szybko powędrował na dno szafki, pamiętam wszystkie wymyślne kawy rozpuszczalne pite same, bez mleczka, bez cukru, bez bajerów. Pamiętam pierwsze kroki kierowane prosto do kuchni.

Wkurzał mnie mój Chłopina, który żłopał fusiaste coś, co drażniło mnie swoim zapachem i pozwoliło zdiagnozować wszystkie ciąże, bo reagowałam na to odruchem wymiotnym. Wkurzała mnie moja teściowa, która twierdziła, że bez napicia kawy się przewróci. Wkurzali mnie wszyscy gości, co życzyli sobie takiej, takiej i takiej, a ja zwyczajnie nie wiedziałam jak się taką kawę robi. Ba, ja nawet nie wiedziałam i nie wiem do dziś, ile kawy sypie się do kubeczka, żeby wyszła dobra. Wkurzałam się w kawiarniach, gdy ze dwa razy dałam się namówić na kawę, a oni nie mieli bezkofeinowej, a kofeinowej się bałam.

Odkąd zostałam mamą czułam się jakaś wyalienowana na forach czy w grupach internetowych. Te wszystkie narzekania na zimną kawę... Ja piłam herbatę i, jak wypiłam zimną, to nie robiło mi to specjalnej różnicy. Nawet lepiej, bo szybko, bez dmuchania, bez fanaberii...

Aż pewnego razu Szanowny zaczął coś przebąkiwać o ekspresie. Znaczy, gadał o nim już dawno, ale jasno i wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że nie wchodzi w grę żadne wybajerzone ustrojstwo, gdy tylko on w domu pija kawę, do tego tylko czarną. Ale tym razem zaczęła się gadka o ekspresie na kapsułki. Nadarzała się okazja pozyskania takiego niemal za bezcen, do tego przekonywał mnie, że przecież gorąca czekolada, napoje takie i owakie, że na pewno znajdę tam coś dla siebie, no i dałam się przekonać. Prawda jest taka, że na pierwszy zestaw kaw wydałam więcej niż na ekspres, ale ważne, że wszystko trafiło do naszej kuchni i zaczęło się moje oswajanie z tematem.


Ja wiem, że kawosze powiedzą, że taka kawa, to nie kawa... Wiem, że padnie argument, że drogo... Wiem, że jedni wybiorą kawę od Clooneya, innych skusi will.i.am, a jeszcze inni polecą na Milkę... Nie w tym jest istota rzeczy. Istota rzeczy jest w tym, że ja zrozumiałam. Zrozumiałam tych wszystkich, którzy tak przeżywają picie kawy, którzy robią z tego rytuał, którzy celebrują tą chwilę, cieszą się nią i wkurzają się, gdy ktoś im ją zakłóca lub odbiera. Rozumiem te filiżaneczki, te łyżeczki, to dekorowanie pianki... Rozumiem tą ciszę, ten spokój, jaki powinien tej chwili towarzyszyć. Ja już pojęłam, że do chwili z kawą trzeba się przygotować, trzeba osiągnąć jakąś błogość, rozsiąść się w fotelu, czy to z książką, czy z robótką, czy przed telewizorem, czy nawet z pracą i dopiero delektować się tym wszystkim. Zrozumiałam, że zimna kawa, pita w pośpiechu to zło. Że podsiorbywać w ukryciu to sobie można colę, a nie podane w eleganckim kubku latte macchiato i, że zwykła zalewajka Szanownego ma z kawą tyle wspólnego, co ja z diwą operową...

A prawda jest taka, że to nie o samą kawę tutaj chodzi. Tu chodzi o ten odpoczynek, oderwanie się od zmartwień, o zwolnienie na te 15 minut dziennie. To jest ta namiastka czasu dla siebie, którego niejednej i niejednemu z nas brak na co dzień. Tu chodzi o takie wrażenie rozpieszczenia, zadbania o szczegóły. Chodzi o całą otoczkę, którą daje pięknie podana kawa.

Wiadomo, do kawosza mi daleko, nawet nie śmiem się tak nazywać, ale kto wie, może jeszcze zasmakuję w kawie? Na razie delektuję się kapsułkowymi lekkimi kawami z mlekiem, mieszam, kombinuję i szukam inspiracji przeglądając takie miejsca jak LionsHome. Powoli do lamusa odchodzą toporne kubki, które do tej pory zajmowały pół mojej kuchni. Zastępują je delikatne filiżanki, niewielkie kubeczki czy wysokie, eleganckie szklanki i zgrabne łyżeczki. Powoli się uczę, jak odpoczywać...

PS.
Wszystko to nie zmienia faktu, że jest też coś, co ja znam i rozumiem od lat czyli filozofia picia herbaty. Herbata jako panaceum na wszystkie dolegliwości, jako lekarstwo na wszelkie choroby, jako ocieplacz, jako ukojenie na skołatane nerwy. O tym zapewne napiszę przy kolejnej okazji.

piątek, 13 stycznia 2017

5 pomysłów na spersonalizowane prezenty dla Babć i Dziadków.

Wielkimi krokami zbliża się święto Babć i Dziadków. Nasze dzieci powoli uczą się wierszyków, ćwiczą piosenki i rysują laurki. Wiadomo, takie własnoręcznie wykonane upominki są najlepsze, a kochający dziadkowie właśnie z takich podarków ucieszą się najbardziej. I choć czasem coś się w nas buntuje, czasem nie dogadujemy się w wielu kwestiach z rodzicami, czasem się spieramy w sprawach wychowawczych czy wkurzamy się za rozpieszczanie, to to święto nas też do czegoś obliguje. W końcu to dziadkowie dla naszych dzieci...

Dziś chciałam Wam podsunąć kilka pomysłów na spersonalizowane prezenty od nas dla dziadków naszych pociech, na bardziej dorosły dodatek do dziecięcych tańców, śpiewów i laurek, na coś, co zostanie z nimi na długo i będzie zawsze im przypominało o wnukach, a przy okazji nie zaburzy nam naszego, bardzo zaganianego świata. Na prezent, który możemy specjalnie dla nich zamówić w sieci. Złożyć naszą pomysłowość z doświadczeniem kogoś innego wyczarować coś naprawdę magicznego.

1. Kalendarz ze zdjęciami dzieciaków.
Wiadomo, dzień Babci i Dziadka wypada na początku roku, kiedy więc najlepiej podarować kalendarz? Do tego, akurat w tym okresie, wiele firm drukujących takie cuda ma promocje i można je kupić za niemal bezcen. Ja już trzeci rok robię kalendarz-retrospekcję. W styczeń składam cztery najładniejsze, najciekawsze i najbardziej adekwatne zdjęcia ze stycznia sprzed roku... W lutym znajdują się cztery zdjęcia z lutego rok temu, w marcu z marca, w kwietniu z kwietnia i tak dalej. Nie dość, że cały rok uśmiechają się do nas bobasy, to jeszcze mamy takie fajne wspomnienie, jak to było kiedyś... Mamy, bo i sobie też zamawiam takie cudo, żeby wisiało, uśmiechało się, cieszyło oko i przypominało o ważnych datach, bo w takim zamawianym kalendarzu możemy też zaznaczyć nasze, prywatne święta, urodziny, imieniny, rocznice...


2. Cukierki w pudełku z życzeniami i zdjęciami.
Jedna (a może i nie jedna) z firm cukierniczych ma w swojej ofercie właśnie takie pudełko ptasiego mleczka. W tamtym roku zamówiliśmy takie na Święta Bożego Narodzenia, w tym zastanawiam się właśnie nad Świętem Dziadków. Oczywiście prócz tego jest tam wiele innych możliwości. Imieniny, urodziny, śluby czy rocznice. Do wyboru do koloru. A dodatkowo, jak przyjdziemy z takim upominkiem, to możemy liczyć na słodki poczęstunek...

3. Fotoksiążka.
My fotoksiążek mamy już całą półkę. W czasach, gdy zdjęcia zapisywane są gdzieś w telefonach, na kartach czy na dyskach komputerów. W czasach, gdy ciężko nam wrócić do zdjęć sprzed lat, bo musielibyśmy przewertować mnóstwo folderów. W tych czasach naprawdę fajnie jest mieć zbiór swoich ulubionych fotek w formie papierowej. My każde wakacje dokumentujemy w ten sposób... Ba, my taką pamiątkę robimy co trzy miesiące. Wiosna, lato, jesień, zima. Każda pora roku ma jeden album z ulubionymi zdjęciami, z takimi, które w szybki sposób pozwolą nam wrócić w ten czas i przypomnieć sobie najważniejsze wydarzenia tych dni. A mając tak małe dzieci naprawdę fajnie się potem ogląda, jak rosną, jak się zmieniają, jak się uczą nowych rzeczy... A dodatkowo nic nam się nie wysypuje, nie miesza, wszystko jest uporządkowane i ładnie komponuje się na półeczce...
A teraz wyobraźcie sobie dziadków, którzy nie mają aparatu, nie biegają za wnukami i nie cykają im zdjęć na każdym kroku, polegają tylko na nas, którzy czasem im podrzucimy jakąś fotkę, a czasem nie. Wyobraźcie sobie, jak oni się ucieszą z takiego albumu, w którym zgromadzimy im wszystkie najważniejsze zdjęcia z ostatniego roku.


4. Koszulki z dedykacją
Nasi dziadkowie i babcie chyba nie należą do tak wyluzowanych, że chcieliby chodzić w koszulkach ze śmiesznym napisem lub z mordką wnuczki, ale zapewne są i tacy, którzy z dumą by się w takiej prezentowali. Ja koszulki zamawiam przy każdej tatowej okazji i znakomicie się sprawdzają. Tata wie, że jest doceniany przez nas, ale i wiedzą to wszyscy, którzy koszulkę podziwiają...

5. Magnesy na lodówkę.
Kolejna rzecz, którą ja sobie wielce chwalę. Wiadomo, babcie dużo czasu spędzają w kuchni, gotują, dokarmiają, rozpieszczają, w lodówce chowają łakocie dla wnusiów. To czemu by tej lodówki nie udekorować uśmiechniętymi buziami tychże właśnie.  Mieliśmy już szklane, papierzane, blaszane... Szklane niestety nam wyblakły i z czasem pokruszyły przy drobnej pomocy dzieci, ale te widoczne na zdjęciu mają już ponad dwa lata i trzymają się w szczęściu i zdrowiu.


Pomysłów zapewne jest więcej. Pewnie w przyszłym roku pisząc podobny tekst dodam jeszcze kilka pozycji, ale na chwilę obecną tylko tyle przychodzi mi do głowy. Są oczywiście spersonalizowane bombki, książki, ręczniki czy plakaty, ale o tym może kiedy indziej. Wiadomo, najfajniej jest samemu zrobić laurkę czy ozdobić ramkę ze zdjęciem, ale czemu by nie dodać do prezentu czy kwiatka takiego gadżetu. Zastanówcie się, pomyślcie, może coś Wam przypadnie do gustu.

***

PS. A jeśli macie w domu możliwość wydrukowania zdjęcia, to możecie też poszaleć sami i do prezentu dołączyć takie oto życzenia. Zobaczcie naszą laurkę stworzoną trzy lata temu, na pierwszy dzień Dziadka i Babci obchodzony przez Filipa.


Zdjęcie wklejone na okładce, a w środku życzenia odciśnięte małą, filipkową rączką. I powiem Wam w sekrecie, że to nasze, robione na szybko dzieło, do dziś zajmuje honorowe miejsce u wszystkich obdarowanych, tak babć, jak i dziadków, ale i u prababć...

A w tym roku jeszcze nie mamy pomysłu na laurkę... Może podsuniecie jakiś pomysł ;)

czwartek, 5 stycznia 2017

Kontrola najwyższą formą zaufania czyli jak mądrze korzystać z technologii i nie oszaleć.

Czasem zastanawiam się, czy fajnie byłoby wszystko o wszystkich wiedzieć. Czy miło by było móc podsłuchać każdą rozmowę, poznać wszystkie plany, wiedzieć co robią inni i o czym plotkują. Czy super byłoby mieć nad wszystkim kontrolę, wszystkim sterować przez "pstryknięcie palcami". Taka perspektywa kusi strasznie i znam ludzi, którzy jej ulegają. Znam też ludzi, którzy ulegają manii prześladowczej i paranoi, że są obserwowani przez cały czas, że ktoś "kieruje" ich życiem. Ja przyznam szczerze, uważam co gdzie mówię, zakleiłam taśmą kamerkę w laptopie i częściej sprawdzam telefon czy przypadkiem dzieci do kogoś mi nie zadzwoniły i ktoś nie słucha tego, co się dzieje w naszym mieszkaniu czy samochodzie. Zdaję sobie sprawę z tego, że czasy się zmieniły, że na każdym kroku są kamery, że wszyscy naokoło mają telefony z aparatami, że te same telefony łatwo namierzyć, że media społecznościowe, monitoringi i inne tego typu ustrojstwa śledzą w zasadzie każdy nasz ruch.

Ja wychodzę z założenia, że nie można niczego nadużywać, a co najważniejsze, wykorzystywać przeciwko komuś. Nigdy nie zdecydowałabym się nikogo bez wyraźnego powodu podsłuchiwać, nagrywać, podglądać. Nie chciałabym wiedzieć, co robi mój mąż, kiedy nie jesteśmy razem, o czym gadają moi pracownicy, gdy nie słucham, czy jak radzą sobie dziadkowie z moimi dziećmi, gdy mnie nie ma w pobliżu. Nie czułabym się z tym komfortowo, a poza tym, są sprawy, o których lepiej nie wiedzieć. Póki nie mam uzasadnionych podejrzeń, że coś dzieje się nie tak, nigdy bym się na takie coś nie zdecydowała. Choć, nie przeczę, że miałabym ochotę, bo czasem byłoby miło wiedzieć, co tak naprawdę kombinują inni... No cóż, są pewne granice przyzwoitości, a jak ktoś cię chce wykiwać lub skrzywdzić, to i tak to zrobi, nieważne, czy zachowam się w porządku czy też nie...

Ale nowa technologia bywa też bardzo pomocna. 
Monitoring, choć kontrowersyjny działa przecież w celu zapewnienia nam bezpieczeństwa. U nas w bloku, odkąd go zamontowali, jest spokojniej, a gdy zdarzy się jakiś incydent, łatwiej jest zidentyfikować sprawcę. Śledzenie telefonów czy samochodów przydaje się w firmach, ale i w domu, gdy dzieci dorastają i coraz częściej proszą o pozwolenie na wypuszczenie się gdzieś bez nas. Identyfikacja osób wchodzących czy wychodzących sprawdza się w dużych instytucjach, ale również w niewielkich firmach, gdy nie chcemy, by obcy kręcili nam się po prywatnym terenie. Mamy domofony z kamerą przed bramą, mamy automatyczne sterowanie oświetlenie, które stwarza pozory, gdy nas nie ma, mamy w końcu pełną automatykę domów i biur, alarmy, zabezpieczenia. Na kartę, na odcisk palca, a nawet na identyfikację po twarzy. To, co jeszcze jakiś czas temu widzieliśmy tylko na filmach kryminalnych czy science-fiction, i to zagranicznych, z coraz większym rozmachem wchodzi do naszego życia. I dobrze. Jeśli umiejętnie z tego korzystać, to bardzo nam to ułatwi funkcjonowanie. 


Ale, żeby było jasne. Ja nie jestem za siedzeniem przed monitorem i oglądaniem, co robią inni. Nie jestem za słuchaniem czyichś rozmów telefonicznych. Nie jestem za analizowaniem tras, jakie pokonują nasi bliscy czy współpracownicy. Czasem sama ulegam pokusie i głupio obserwuję, co dzieje się u sąsiadów, czasem jestem świadkiem lub nieświadomie coś usłyszę, a potem wyobraźnia płata mi figle, ale nie lecę z lornetką, by zaglądać innym w okna. O podsłuchach i ukrytych w kratkach wentylacyjnych kamerach nawet nie chcę myśleć. Ja jestem za, o ile zajdzie taka potrzeba, zweryfikowaniem faktów i ludzi. Technologia jest po to, by z niej korzystać, ale jak wszystko, trzeba to robić z głową i umiarem. I z przyzwoitością.

Rozwiązań jest mnóstwo. Dla tych małych i dla tych dużych. Dla bezpieczeństwa lub dla wygody. Można z nich korzystać lub nie, ale trzeba się z nimi pogodzić. Ostatnio głośno było w mediach, że jedna z sieci handlowych przy kasach skanuje twarze klientów w jakimś tajemniczym celu. Wyjaśniano potem, że w celach statystycznych, że kamera określa płeć i przybliżony wiek osoby stojącej przy ladzie i przypisuje te dane do towarów kupowanych. Nie wiem, nie znam się, ale chętnie się zapoznam z możliwościami, jakie taka identyfikacja daje. I Was też zapraszam https://www.autoid.pl/. A jak ktoś jest na etapie budowy domu polecam poczytać o automatyzacji w życiu codziennym, o zabezpieczeniach czy monitoringu.