poniedziałek, 18 czerwca 2018

Gdzie na wakacje z małymi dziećmi i dlaczego do Grecji?

Niektórzy mówią, że z małymi dziećmi nie da się podróżować. Otóż się da i nawet fajnie to wychodzi. Im starsze dzieci tym wygodniej, ale i mniejsze dostarczają wielu wrażeń nie tylko tych stresujących. Z naszymi pociechami nie mogliśmy usiedzieć na tyłku od samego początku. Najpierw zwiedzaliśmy najbliższe okolice, żeby w wieku 14 miesięcy zabrać go do Grecji na nasz pierwszy urlop we czworo, bo Zosia wtedy podróżowała, jako jeszcze nie Zosia, a brzuszkowy lokator. Ale długo nie musiała czekać i na swoje samodzielne wyprawy, bo już w wieku 4 miesięcy zabraliśmy ją, i Filipa oczywiście, na Mazury. 400 km autem z dwójką małych dzieci, to była nasza pierwsza tak długa wyprawa i to ona zapoczątkowała serię wyjazdów i na Mazury, i na Warmię i nawet nad morze. Wielkie greckie wakacje oczywiście też pojawiają się w naszym rocznym harmonogramie i nie jesteśmy sobie w stanie ich odpuścić. Bo Grecja jest po prostu idealna na wakacje z małymi dziećmi...


Jest blisko.
Lot do Grecji trwa około 3 godzin, a w bliższe rejony nawet koło 2 (my ostatnio lecieliśmy 2 godziny 10 minut z Warszawy na Kefalonię). Nie jest to tak strasznie męczące dla maluszków, a i te większe nie zdążą się w trakcie lotu znudzić. Oczywiście dochodzi czas dojazdu na lotnisko, w naszym wypadku drugie tyle, i wszelkiego rodzaju odprawy i boardingi, ale obecnie mamy tak unowocześnione lotniska, że wszystko przebiega sprawnie i wygodnie. Nawet z mniejszym dzieckiem możemy podjechać wózkiem pod niemal same drzwi samolotu więc nie ma w tym najmniejszych niedogodności.


Klimat jest zbliżony do naszego.
Temperatury latem nie odbiegają zbytnio od temperatur ostatnio w Polsce. Słońce inaczej operuje, jest inna odczuwalność temperatur i inna wilgotność, ale nie jest to przeskok klimatyczny nie do zaakceptowania. Owszem, gdy wysiada się z samolotu prosto na rozgrzaną płytę lotniska czuje się uderzenie ciężkiego, gorącego powietrza, ale jest ono zdecydowanie mniej męczące niż nasze upalne powietrze w mieście. 

Uśmiech i pogoda ducha.
Gdy x lat temu po raz pierwszy zawitałam do Grecji urzekli mnie ludzie. Są komunikatywni, przyjaźnie nastawieni, uśmiechnięci, rozmowni. Nawet, gdy obserwowałam ich w codziennych sytuacjach, w miasteczkach czy wioskach, to wydają się wyluzowaniu, niespięci, nieśpieszni. Zdaję sobie sprawę, że ja jestem turystką i inaczej pewnie się do mnie odnoszą lub traktują, ale nie oszukujmy się, jak czasem spojrzą na panią sprzedającą lody pod lubelskim Tesco, to mam wrażenie, że ona tam sprzedaje za karę, a dzieci wybierające zabawki miałaby ochotę przegnać gdzie pieprz rośnie...


Luz.
Lecąc na wyspy greckie z zasady nastawiamy się na niewielką liczbę godzin przeznaczonych na zwiedzanie. Wiadomo, z dziećmi to jest średnio wygodne i średnio przyjemne. Nie widzi mi się wycieczka do Paryża z Zofią i Filipem, ale już przejechanie i pooglądanie widoczków w pobliżu miejsca zakwaterowania na Kefalonii, to fajna wyprawa. Wiadomo, wyspa wyspie nie równa, trafi się taki Kos, gdzie jedną połowę zwiedziliśmy przed obiadem, a drugą po obiedzie, a trafi się Kreta, gdzie nawet nie będzie nam się chciało zaczynać, żeby czegoś nie przeoczyć. W tym roku objechaliśmy pół Kefalonii, mieliśmy się wybierać na drugie pół, ale dzieciom bardziej imponowała plaża więc odpuściliśmy. Nic straconego, pewnie jeszcze wrócimy dokończyć dzieła, ale fakt jest taki, że greckie wyspy, choć piękne całościowo, nie są tak napakowane atrakcjami, które KONIECZNIE MUSZĘ ZOBACZYĆ. Tam się leci wyluzować, popodziwiać widoki, nie pędzić, nie gnać, do niczego się nie zmuszać. 


Hotele.
Na większych wyspach już powchodziły sieciówki, już jest wszystko tak jakby bardziej "luksusowe". Na mniejszych nadal króluje greckie niedbalstwo, ale bardzo się starają, odnawiają, remontują, udoskonalają i naprawdę standardem nie odbiegają od naszych rodzimych hoteli. Urzeka mnie w szczególności niska zabudowa, hotele w formach wiosek, z pięknie zagospodarowanymi ogrodami, z pokojami rodzinnymi w oddzielnych bungalowach lub na parterze, żeby dzieciaki miały przestrzeń. Są to takie typowo wczasowe hotele, które bardziej kojarzą mi się z nazwą "ośrodek" niż "hotel". Przytulne, swojskie, rodzinne. Nie ma tutaj nachalnych animacji dudniących do 2 w nocy, są za to greckie wieczorki, gry wodne, czy zabawy dla dzieci... A w sezonie zawsze jakiś polski operator wprowadza swoje atrakcje. 
A w dodatku, w  większości łazienek są wanny, co dla mnie jest fenomenem. Uwielbiam i na naszych swojskich Mazurach strasznie boleję nad brakiem możliwości wybyczenia się po ciężkim dniu w kąpieli z bąbelkami.

Okoliczności przyrody.
Gdy jako dziecko dostałam od kogoś pocztówkę z Grecji, to pomyślałam sobie, że ją ktoś namalował. Ta woda, ten błękit, zieleń, biel fal... Nie wierzyłam, że to jest prawdziwe dopóki sama nie zobaczyłam na własne oczy. Plaże, choć w dużej mierze kamieniste lub żwirkowe, są przepiękne. Podróże po górach zapierają dech w piersiach, a skaczące nad głową kozice dopełniają całości. Na spacerze tak samo często można spotkać kota buszującego po śmietniku, jak niegroźną jaszczurkę wygrzewającą się na poboczu czy wolno sunącego żółwia. Oliwki, cytryny, soczyste pomidory można spotkać na każdym kroku. 


Zapewne pominęłam jeszcze wiele aspektów, które mnie osobiście od lat ściągają do Grecji, a w szczególności na greckie wyspy, ale co ja się będę tutaj za wiele rozpisywać. Tam trzeba polecieć, to trzeba zobaczyć, to trzeba przeżyć. Póki jeszcze nie dotrze tam gwar i wieczne imprezy. 

PS.
Każdy kto mnie zna, wie, że jestem w temacie Grecji średnio obiektywna, bo zwyczajnie kocham miłością bezwarunkową, ale może te argumenty posłużą niektórym z was i pomogą zdecydować o tegorocznej wakacyjnej destynacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz