niedziela, 12 sierpnia 2018

Mój sekretny składnik czyli domowy przecier pomidorowy...

Nie ma chyba na świecie dziecka, które by nie lubiło zupy pomidorowej. Nie rozumiem tego fenomenu, ale go toleruję i zdarza mi się gotować ją nawet trzy razy pod rząd. Pamiętam, jak Filip był mały, przyjaciółka mojego taty wymądrzała się na temat właśnie pomidorówki, że każde dziecko da się na nią namówić. Pokiwałam głową z niedowierzaniem, bo Fi oprócz słoiczków nie bardzo coś chciał ruszać, a potem musiałam jej zwracać honor, bo mój syn niejadek wcinał zupiznę aż mu się uszy trzęsły. Tłumaczyłam to "babciowatością" tej zupy, bo sama nie wiedziałam, gdzie leży sekret. Aż do czasu. Sekret babcinej zupy pomidorowej leży w tym, z czego ona jest robiona. Ja, nauczona gotowania na marketach, gotowałam na koncentracie i nijak nie mogłam uzyskać tego smaku, który pamiętałam z dzieciństwa czy tego, który znam z domu męża, gdy gotuje babcia. A nie tędy droga, sekret smaku leży w domowym przecierze pomidorowym. To jest clou całego problemu.



A problem jest, bo skąd ten dobry przecier wziąć. A nic trudnego, trzeba go sobie zrobić. I to najprostszym sposobem jakim się da. Ja wam ten sposób zdradzę.

Potrzeba pomidorów, słoików i czasem dobrego męża co pomoże przy gorącym.

Pomidory myjemy, kroimy na mniejsze kawałki, ładujemy do garnka i gotujemy. Gotujemy, gotujemy, gotujemy aż zrobi się pulpa. Najlepiej, jak część wody odparuje wtedy mamy bardziej esencjonalną breję. Przecieramy przez sitko, druciak i znów wlewamy do garnka. Słoiki myjemy, wycieramy i wstawiamy do zimnego piekarnika. Nastawiamy na ok. 120 stopni i, gdy się nagrzeje, "pieczemy" jeszcze ok. 15-20 minut. W tym czasie przecier jeszcze gotujemy i wrzący wlewamy do rozgrzanych słoików (tu przydaje się mąż i specjalny, gruby lejek do wlewania takich gęstwinek). Zakręcamy mocno i ustawiamy do góry dnem na ściereczce. Po przestygnięciu stawiamy już normalnie i jeśli nakrętka złapała, to mamy gotowy przetwór. Mi się jeszcze nie zdarzyło, żeby się nie udało, ale kto wie, wypadki chodzą po ludziach więc jeśli nie wyjdzie, możemy taki przecier zlać i spróbować jeszcze raz.


Praca miła, lekka i przyjemna. Można takie przetwory zrobić w zasadzie przy okazji innych kuchennych prac, a warto, bo wiem z doświadczenia, że zupka z domowego przecieru smakuje po prostu wyjątkowo.

PS.
Wiem, że niektórzy pasteryzują słoiczki, pieką je w piekarniku lub gotują, ale ja pozostaje przy metodzie wlewania na gorąco. U mnie się sprawdza i jest zdecydowanie szybsza i przyjemniejsza.

PS 2.
Przepis pochodzi z tamtego roku więc wypróbowany, w tym jeszcze nie robiłam, ale na działce zaczynają się czerwienić pomidorki więc już za chwileczkę, już za momencik... A w piwnicy już pustki... Całość zapasu poszła do małych i dużych brzuszków...

EDIT 2018
W tym roku pierwszy raz najpierw traktuję ugotowaną pulpę blenderem a dopiero potem przecieram przez sitko. Dzięki temu do przecieru trafiają też skórki (które po zblendowaniu nie przypominają skórek, ale mają dużo smaku), a pestki zostają na sitku.

PS.
I odpuściłam sobie "wypiekanie" słoików. Zwyczajnie wlewam wrzący przecier, stawiam do góry dnem i czekam aż wieczko załapie ;) Im mniej procedur tym lepiej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz