czwartek, 6 grudnia 2018

Kobieto!!! Czy ci nie ciężko??? Dobrze jest... czyli subiektywny komentarz bieżący.

Ostatnio jadąc samochodem słuchałam w radiu rozmowy, której celem było ustalenie roli kobiety we współczesnym świecie. Pytanie czy kobieta przestała być już Matką Polką, kurą domową, strażniczką domowego ogniska itp. Czy kobiety teraz porzucają swoją stereotypową rolę na rzecz bycia przebojowymi, szałowymi, niezwyciężonymi businesswoman, na rzecz realizacji swoich pasji, na rzecz siebie i przede wszystkim siebie...? Czy współczesne kobiety już nie są zafiksowane na dom, rodzinę, ciepło i bezpieczeństwo, a coraz częściej rzucają się w wir pracy oddając ster komuś innemu, coraz częściej ryzykują, stawiają wszystko na ostrzu noża. 
Może i tak... Może mamy swoje pasje, swoje marzenia, swoją pracę i niejednokrotnie zarabiamy więcej niż nasi mężowie, ale... No właśnie, jest to ale... Ale to wszystko jest na dokładkę, to wszystko jest dodatkiem do codzienności stereotypowej Matki Polki. Czy to aby nie za dużo, jak na słabe kobiety??? Czasem niestety tak.


Wiecie jak wygląda mój poranek? 
Otóż zazwyczaj wstaję przed wszystkimi, na paluszkach ubieram się, maluję, mycie zębów czy włosów zostawiam na sam koniec, jak wszyscy wstaną, żeby nikogo nie pobudzić. Potem zbieram dzieci, toczę z nimi dyskusję o ubiór, myję im zęby, czeszę, toczę z nimi dyskusję na temat rzeczy, które mogą wziąć do przedszkola, a które nie. Układam sobie włosy, dobieram dodatki zazwyczaj tylko w postaci zegarka, bo na więcej kombinacji żal mi czasu. Ścielę łóżka... Wszystkie. Jak starcza czasu, to zjadam szybkie śniadanie... Bez herbaty czy kawy, bo na to nigdy nie starcza czasu. Składam swoje jedzenie na cały dzień w pracy, laptopa, dokumenty i trylion innych dupereli, które muszę zabrać, bo 50 kilometrów wracać nie będę, jak czegoś zapomnę, a i tak połowy zapominam. Ubieram dzieci w buty, kurtki, czapki i szaliki (nienawidzę zimy, latem jest łatwiej). W międzyczasie przypominam sobie, że zapomniałam nakarmić koty więc lecę na złamanie karku. Ubieram siebie. Jeszcze na ostatnią chwilę poukładam troszkę na stole, na szafce, żeby nie wracać do bałaganu. Przypominam sobie jeszcze kilka rzeczy, ale teraz nawet ich nie pamiętam... Jesteśmy gotowi do wyjścia do przedszkola i pracy.
A co robi w tym czasie Szanowny Małżonek?
A no wstanie... Popatrzy w laptopa... Zrobi sobie kawkę bądź dwie... Wypije przed wyżej wymienionym laptopem... Posiedzi w toalecie... Ubierze się... Czasem, jak ma łaskawy dzień, a ja z niczym nie mogę się wyrobić choć wstałam w środku nocy, to zaprowadzi już wyszykowane dzieci do przedszkola i wróci po mnie. Jak nie, to poczeka aż wszystko zbiorę i idziemy razem... Znaczy ja idę z dziećmi, a Szanowny spaceruje gdzieś obok gapiąc się w komórkę.

Ostatnio coś mnie głupio podkusiło i postanowiłam, że odciążę (?!) Szanownego i na niektóre zajęcia dodatkowe będę z dziećmi chodziła ja. Na początku miała być to tylko matematyka Zośki, bo pokrywała się z piłką Filipa, ale Fifi z piłki zrezygnował, a mi matematyka została i doszły jeszcze zajęcia ruchowe z Zośką no i przecież matematyka Filipa. I tym samym trzy razy w tygodniu zbieram dzieci, sprawdzam plecaki i torby, zbieram siebie i na złamanie karku gonię na zajęcia. Owszem, Małżonek zabiera dzieci na basen, ale nie myślcie, że mnie wtedy omijają przyjemności związane ze zbieraniem, ubieraniem, szykowaniem. To ja dzieci ubieram, to ja szukam wiecznie ginących czepków, kostiumów i kąpielówek przeważnie Szanownego... Jednym słowem... Dostaje dziecko (jedno, bo chodzą oddzielnie) gotowe do wyjścia, spakowane, tylko iść... A ja w tym czasie nie leżę i nie pachnę tylko w godzinę z kawałkiem (może czasem więcej, bo zajeżdżają po drodze do sklepu po zakupy tak potrzebne jak rogalik z czekoladą, tic taki, rurki smakowe do mleka... A potem zdziwienie, że nie ma chleba czy bułek, o maśle nie wspominając) muszę ugotować obiad, ogarnąć mieszkanie i spakować nas na jakieś sobotnie aktywności... Ach zapomniałam... Przydałoby siebie jeszcze do ładu jakoś doprowadzić... Dobrze, że ktoś wymyślił suchy szampon.

Dobra, trochę narzekam, ale o co mi chodzi... Otóż chodzi mi o to, że my, kobiety, bierzemy na swoje barki zbyt dużo. Ostatnio uświadomiła mi to jedna pani psycholog. Dzieci (najważniejsze niewątpliwie, ich zabawy, ubranie, przedszkole, zajęcia, jedzenie, wszelkie opłaty z nimi związane, choroby, okazje, prezenty), dom (sprzątanie, gotowanie, ogarnianie, planowanie, zakupy, wszystkie szafki, dziecięce zabawki), praca (stres, papiery, wysyłki, nie tylko 8 godzin, ale i popołudniami, wieczorami, i nie tylko firma, jest jeszcze Borsuczkowy domek..., jest blog, który, choć jest przyjemnością zajmuje czas), rodzina (dobre stosunki choć z niektórymi się nie da, urodziny, imieniny, rocznice, święta, pamiętać i dbać, żeby nikt nie poczuł się urażony), budowa (finanse, planowanie, wybieranie, doglądanie... i to nie jest tak, że ktoś czytaj facet zrobi coś sam, o nie, masz być czy ci się chce i czy ci się to podoba czy nie, nieważne, że potem tydzień zdychasz z gorączką, bo do tej pory nie było czasu zrobić ogrzewania i biegasz po tej budowie z glutami po pas), rachunki (nie raz przyprawiające o zawrót głowy a do tego lubiące ginąć i objawiać się w formie upomnienia lub wezwania do zapłaty) i wiele, wiele, wiele innych spraw, o których w tej chwili nie pamiętam, bo w głowie kotłują mi się myśli o tym co dziś mam po pracy kupić, o której odebrać dzieci, co im dać na obiad i co sama zjem, czy wyrobimy się do kina, które mamy na dziś zaplanowane i czy po późnym powrocie będę jeszcze miała czas umalować włosy, bo w sobotę między basenami mamy przecież sesję zdjęciową. 
Otóż pani psycholog uświadomiła mi, że my wszystkie wpadamy w taką bieganinę, że na tych naszych kobiecych plecach dźwigamy ogromną odpowiedzialność, że czasem nie dajemy rady, ale nie pokazujemy tego, bo przecież słabości się nie pokazuje. Która bardziej zaradna, to sobie chłopa wyuczy i część obowiązków przejmie od niej, ale nie znam ani jednej rodziny (zapewne gdzieś są nie mówię nie, w Yeti też wierzę, choć nie widziałam), w której te obowiązki były by fifty fifty, my zawsze mamy jakieś takie zapędy, żeby robić więcej. Ba, jeszcze przecież trzeba wyglądać, zadbać o siebie pójść na siłownię, pobiegać, dobrze się odżywiać i pić zdrową i modną herbatę matcha... Dokładamy sobie coraz to nowych zadań, bo to chcemy robić, tak wyglądać, bo inni, bo i bo... Mamy być Matką Polką, Businesswoman, FitMamą, posiadać fascynujące hobby, zarabiać, podróżować, być dobrą siostrą, wnuczką, kuzynką, córką, żoną, koleżanką, przyjaciółką... A zasługi zazwyczaj są mało medialne, za to porażki... Tutaj to klękajcie narody, możecie być pewne, że wypomniane zostaną po stokroć.
I ta właśnie pani psycholog zapytała mnie czy nie jest mi za ciężko, czy sobie radzę, czy mi to odpowiada... Odpowiedziałam, że jestem szczęśliwa, że się spełniam, że czasem się nie wysypiam, że czasem zapomnę zjeść i nie wiem co to cisza, ale jestem szczęśliwa... Że muszę czasem poględzić, czasem pokrzyczeć, czasem popłakać, ale jestem szczęśliwa... Na pewno, zapytała... 
Hmmm.

PS. 
Ja wiem, że wszytko jest kwestią przegadania i wypracowania. Ja i tak doceniam, że Szanowny Małżonek stara się jak może, ale lat wpajania innych wzorców nie nadrobi się w kilka chwil... Wiem, że u innych jest tak, a u innych inaczej. Teraz mam taki czas, że nie mam dla siebie nawet godziny w ciągu tygodnia, ale wierzę, że to minie. Ale jedno jest pewne... Postanowienia noworoczne będą rewolucyjne, bo zmiany są potrzebne.
Pisałam ja, zmęczona, ale szczęśliwa... Chyba ;) Matka Polka siedząca w pracy, na chwilę oderwana od faktur i druków, po drugim śniadaniu i przed obiadem z curvera (ale za to zdrowym i fit)...

PS2.
Potraktujcie ten post z przymrużeniem oka... Nie mam w planie się rozwodzić, mój Szanowny Małżonek, choć niedoskonały, odpowiada mi w zupełności, a nawet, gdyby nie odpowiadał, to nie mam czasu szukać nowego ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz