piątek, 7 lutego 2020

Karma... czyli jak w niedoczasie nie oszaleć...

Ostatnio cierpię na tak zwany niedoczas. Myślałam, że przeprowadzka do dużego domu na przedmieściach jakoś mnie wyciszy, a na razie jest zupełnie odwrotnie. Na nic nie mam czasu, ciągle gdzieś gonię, pracuję, dojeżdżam, sprzątam, gotuję, załatwiam... Brakuje mi czasu na zabawę z dziećmi, odpoczynek czy sen... Nie mam kiedy zrobić zakupów, wysyłam Męża, ale to nie to samo... Nie wiem, jak długo tak można, nie wiem ile wytrzymam rzucanie mi kłód pod nogi, ale staram się dążyć do jakiejś harmonii...


Kilka ostatnich dni było dla mnie bardzo wyczerpujących. Pobudki bladym świtem, powroty do domu koło 20, gotowanie obiadu do 23... A w międzyczasie praca, przedszkole, zajęcia dodatkowe, spotkania, załatwiania, prace domowe itp. Atmosfera wkoło też nie sprzyja pozytywnemu myśleniu, co sprawia, że chodzę spięta i zestresowana, tak jakbym cały czas czekała i była czujna na wypadek, gdyby skądś spadł kolejny cios. Doszło do tego, że gdy Zosia chciała sobie wczoraj ze mnie zażartować i wbiegła z krzykiem do pralni, gdzie ostatnio spędzam każdą wolną chwilę, wystraszyłam się tak, że się popłakałam. W efekcie Zosia też się rozpłakała, a ja popłakałam się jeszcze bardziej z powodu wyrzutów sumienia. Wtedy postanowiłam sobie, że co by się nie działo, nie dam dzieciom po sobie poznać, że nie dzieje się najlepiej. To nie ich wina, a dzieciństwo ma się tylko jedno.

Praca jest bardzo ważna. Ważne są zarabiane pieniądze, bo za nie zapewniamy dzieciom wygodne i dostatnie życie. Ważne są porządki, bo w brudzie żyć się po prostu nie da, a i znajomych wstyd zaprosić (żarcik). Ważne jest gotowanie, bo dobre odżywianie to podstawa dobrego samopoczucia. Ważny jest sen, bo bez niego pozytywne myślenie jakoś nie wychodzi. Ale ważny jest też czas z dziećmi, to żebyśmy swoich frustracji, zdenerwowania i strasu, nie przelewali na nie. Ważna jest zabawa, wspólne wyjścia, odrabianie lekcji, czytanie na dobranoc, uśmiechy, przytulanki i zwykła rozmowa. Tego nam nikt nie wróci, gdy minie nasz czas... A za czas jakiś przyjdą koledzy, koleżanki, miłości, inne sprawy, ważniejsze od rodziców. Jeśli teraz wykorzystamy swój czas, to potem one zawsze znajdą go dla nas. Pomiędzy swoimi sprawami, zawsze znajdą drogę do domu i do kochanych starych, nie będą się wzbraniały przed niedzielnym obiadem "u mamusi" czy wspólnym wyjazdem. Po prostu zrobią to, co my robiliśmy dla nich. Taka karma ;)

Nie wiem czy uda mi się wytrwać w tym co sobie postanowiłam, nie wiem, na ile atmosfera w najbliższym otoczeniu pozwoli mi na wyluzowanie i swobodę, ale będę się starała, bo warto. Wczoraj mimo natłoku zajęć dzieci namówiły mnie do poukładania koralików pyssla (lub jak kto woli hama) i powiem wam, że to był najlepiej spędzony czas od wspólnego wyjazdu na ferie. Filip układał sam, my z Zosią współpracowałyśmy, ale Fifi też troszkę pomógł, potem ja je zaprasowałam, a dziś Tatuś nawierci dziurki i będą fajne breloczki do plecaka;) No i samo wybieranie kolorów i układanie jakoś tak uspokaja i każe się skupić na czymś innym niż bieżące problemy. Potem mycie ząbków, które też jest jakąś formą spędzania wspólnej chwilki, bajka na dobranoc, przytulanki, łaskotanki i paluli. I nie ważne, że gdy one jeszcze coś tam sobie opowiadały na górze, ja gotowałam obiad na dziś i nie miałam jak przysiąść i odpocząć, ale to i tak był jeden z lepszych wieczorów w tym roku.


Wiem, że dzieci też potrafią zmęczyć, potrafią być głośne i nieznośne, a to jest uciążliwe po całym dniu na nogach, w pracy, z perspektywą jeszcze wieczora przy kuchni, na sprzątaniu czy prasowaniu, ale to właśnie dzieci są niesamowitym antidotum na wszelkie bolączki, które nas trawią. To dla nich tak gonimy, dla nich się staramy, to dla nich chcemy być jak najlepszymi rodzicami. Chcemy widzieć ich uśmiechy, sukcesy, radość i spełnienie, ale nie uda nam się to, gdy zatracimy się całkiem w tym co robimy i zapomnimy, że to jest naszym głównym celem. Żadne prezenty czy największe domy pod słońcem nie zastąpią im nas. Super wakacje w ciepłych krajach, nie sprawią im radości, gdy będziemy duchem nieobecni. Nie będą chciały chodzić na dodatkowe zajęcia, gdy nas one nie będą interesowały. Powiem Wam w sekrecie, że nasz Filip uwielbia chodzić do kina choć strasznie się tam nudzi, choć nie może wysiedzieć na miejscu dłużej niż 5 minut i wierci się strasznie, a potem nie pamięta o czym był film, ale uwielbia, bo idzie tam z nami. A gdy potem idziemy jeszcze razem na obiad do restauracji, to już dla niego pełnia szczęścia. Nawet wspólne sprzątanie pokoju bawi, gdy robi się to razem ;)

Na dziś, na popołudnie też mamy już plan, na jutrzejsze też, a posprzątam najwyżej w niedzielę, jak dzieci pójdą do dziadków ;)

PS. Powiem Wam, że nie miałam dziś dobrego humoru, atmosfera napięta, obietnice nie dotrzymane, urzędy, sprawy, nerwy, ale gdy pisałam ten post, to pomyślałam, o tym wszystkim, co robimy wspólnie z dziećmi i jak łatwo się wtedy wyłączyć, odciąć od wszystkiego, i od razu uśmiech pojawił się na mojej twarzy.


1 komentarz:

  1. Doskonale Cię rozumiem...ja też pędze na łeb na szyje. Mam te same dylematy.
    a czasem wystarczy sie zatrzymać , pośmiać się z dziećmi, bez spinki, po prostu z nimi być a nie obok i od razu inna atmosfera w domu. Ostatnio trafił mi się taki dzień, niestety rzadko tak mam, od razu cała frustracja, złość poszła w niepamięć...nie wiem jak znaleźć złoty środek. Może my perfekcjonistki tak mamy?

    OdpowiedzUsuń