środa, 16 września 2020

Magiczne ogrody po raz.... Hmmm... Nie pamiętam

Wiosna i wakacje w tym roku były inne. Wiosna, choć słoneczna i piękna, minęła nam w zamknięciu. Rower czy trampolina w samotności z czasem się nudzi. Gry planszowe, klocki, chińskie DIY... To wszystko bawi chwilę. Nie wspomnę, o dzieciach w mieszkaniach w bloku, które nie miały nawet tej namiastki, którą my mamy pod miastem. Hasło "zostań w domu" króluje w social mediach, wszyscy pokazują, jak kreatywnie i z pasją wykorzystują "wolny" czas. Pojawiają się wojny na różnych grupach, kłótnie o to, że ci czy tamci zaczynają narzekać. Matki zaczynają mieć dość pracy na odległość z dziećmi na głowie, zdalnej nauki, obiadów, które teraz trzeba zapewnić w pełnym wymiarze. Coraz bardziej zaczyna się robić szaro, buro. Wszystko powoli zaczyna się otwierać, ale strach i wszelkie niedogodności związane z pandemią sprawia, że wszystko jest smutne i jakby zaspane. 

My, jak już pisałam, na początku postawiliśmy na wyjazd w samotności, rodzinny, ale potem już wybraliśmy się na pełnoprawne wczasy. Mimo wszystko, przez fakt, że wiosna i duża część lata przeciekły nam przez palce, czuliśmy niedosyt. Teraz, gdy zaczęła się szkoła, przedszkole, obowiązki, a za chwilę pogoda wejdzie w porę deszczową, gdy nadarzyła się okazja, postanowiliśmy skorzystać. Mimo, że cały tydzień łaziliśmy niewyspani, że stres dawał nam się we znaki spakowaliśmy plecak i wykorzystaliśmy voucher, który wisiał na moim laptopie jeszcze od przedpandemia. Pojechaliśmy do Magicznych Ogrodów sprawdzić, jak sytuacja wygląda w takich miejscach.

Przyjechaliśmy na około godzinę po otwarciu i już zaparkowaliśmy na dalszym parkingu, który też zaczynał się dość szybko zapełniać. Ruch ogromny, sąsiedzi korzystający z popularności ogrodów zachęcają do przejażdżek na kucyku, kuszą drobiazgami. Kolejka do kasy taka, że opadły mi ręce, ale na szczęście z wydrukowanym biletem mogliśmy wejść poza kolejką. W środku też dziki tłum, ale restauracja jeszcze pusta, a my zaczynamy wycieczkę zawsze od najedzenia się pod korek, żeby potem nie narzekać. Mordole zachęcają do wspólnych zdjęć. 

W restauracji dezynfekujemy ręce i zakładamy maseczki. Obsługa też w maseczkach. Jedzonko normalnie, w formie szwedzkiego stołu, można sobie wszystko nakładać, brać sztućce, pełen luz. Zjedliśmy więc ze smakiem i poszliśmy dalej. Dalej już nikt nie chodzi w maseczkach, nawet w restauracji potem zwracam uwagę, też następuje rozluźnienie. Co chwilę można spotkać miejsca z płynem do dezynfekcji i instrukcją, jak postępować by być bezpiecznym i zapewnić bezpieczeństwo innym.

Pierwsze, co zauważyłam, to mniejsza liczba animatorów. Pieczątki do książeczki wbija się sobie samodzielnie. Nie wiem, czy to ze względu na covid, ale chyba lepiej by było, żeby pieczątkę trzymała jedna osoba niż każdy, kto przyjdzie, bierze, odkłada i przychodzi następny. Ja osobiście jestem sceptycznie nastawiona do różnych ograniczeń, ale na logikę, to bardziej pro niż antycovidowe rozwiązanie. Nie ma też kuchni bulwiaków, nie ma wróżek na zamku, mało rycerzy, nikt nie wypisuje dyplomów za zaliczenie wszystkich zadań, mniej widzi się obsługi ogrodu (ale zawsze przyjeżdżaliśmy na tygodniu więc w normalnych godzinach pracy ogrodników) . Ale jest też wiele plusów.

Dzieciaki poskakały po zamku wróżek, pobawiły się wstęgami i wbiły sobie pieczątki. Przejechały się kolejką. I tu Magiczne Ogrody poszły po rozum do głowy i puściły dwie kolejki, a nie jak do tej pory, jedną. Sznureczek ludzi do przejażdżki dzięki temu szybciutko się zmniejszył, dzieciarnia pojechała, wbiła sobie pieczątki i poszliśmy dalej. Oczywiście z dziećmi nie ma czegoś takiego, jak chodzenie według planu. Piętnaście razy łaziliśmy w tę i z powrotem, bo tu lody, tu wata cukrowa, a tam jeszcze, jedno tu nie chce, ale drugie chce i tak w kółko. Kuchni Bulwiaków, tak jak wcześniej pisałam, nie było, leżała tylko sama, smutna pieczątka. Zero błotka, piachu czy foremek. Czy to działanie zabezpieczające, czy koniec sezonu, nie wiem, ale moje dzieci były bardzo zawiedzione, bo w błocie to one dłubać lubią.

Moim celem w Magicznych Ogrodach było Mroczysko, bo przyznam szczerze, że choć jesteśmy tam co roku, jeszcze do Mroczyska nie trafiliśmy. Jako, że do wejścia było jeszcze sporo czasu więc dzieciarnia została wypuszczona na linowy plac zabaw, gdzie co chwila jakieś dziecko wołało mamę, żeby pomogła mu zejść. Placów wszelakich na całym terenie jest sporo więc każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jest plaża z sadzawką, można pobawić się pompami wodnymi, poskakać po linach lub powspinać się na jaja dinozaurów. Ogólnie, polecam na taką wycieczkę wziąć coś na przebranie. Nam tym razem się udało obyć bez przebierania, ale ten jeden przypadek, to wyjątek potwierdzający regułę. Jedno jest pewne, samochód będzie wymagał odkurzania, bo piasek z butów będzie się sypał na pewno.

No dobra, w końcu weszliśmy do Mroczyska. Nie zdradzę, co tam jest, to by był spoiler, ale powiem tak. Myślałam, że dzieci będą się bały, że będą miały po tym koszmary. Na początku owszem, były zlęknione, ale potem jakoś przeszły, wyszły, zapomniały. Mi się podobało i gdyby nie to, że jak wróciłam byłam tak zmęczona, że padłam nieprzytomna i nic mi się nie śniło, zapewne nawiedzałyby mnie poćwiartowane zwłoki, pająki i straszny, charczący głos naszego przewodnika. 

Tak jak mówiłam, w wiosce rycerskiej w sumie atrakcji interaktywnych nie było. Widziałam, że jakieś wymachiwanie mieczami się odbywało, ale przyznam się bez bicia, że, gdy już tu dotarłam, to miałam dość. Ledwo się poruszałam, do jaskini z Mordolami nie weszłam, mimo, że lubię na nie popatrzeć, zwyczajnie miałam ochotę tylko przysiąść na ławeczce. I tutaj też jest specyficzny plac zabaw. Karuzele napędzane siłą rodziców, udawany konik i pika, którą trzeba zbijać wyimaginowanego przeciwnika, łuki, huśtawki. Dzieci czekały na dyplom, ale nikogo nie było więc Tatuś wyprosił puste dyplomy, nie wypełnione. Dobre i to ;)

Ach, zapomniałabym o jednej z najbardziej spektakularnych atrakcji parku. Drzewa. Czyli podniebny tor przeszkód. Ja na górę nie wchodzę, ale dzieciarnia kica nie przejmując się tym, że na dole ludzie jak mróweczki.

Magiczne Ogrody to miejsce dla małych i dużych. My przyjeżdżamy od kilku lat, Zosia była jeszcze w wózku. Chodziliśmy, jeździliśmy kolejką, dzieci skakały na dmuchańcach, układały wielkie klocki, ja podziwiałam kwiaty i ogólnie roślinność. Ta jest w ogrodach niesamowita. Wszystko jest tak rozplanowane, że i na wiosnę, i latem, i jesienią jest pięknie i zawsze coś kwitnie. Teraz podziwiałam wrzosy i hortensje. Och, jak ja bym im te roślinki ukradła. Poza tym, od samego początku za każdym razem korzystaliśmy z restauracji. W Magicznych ogrodach są dwie plus mniejsze "jadłodajnie", lodziarnie, grillowisko, fajna kawiarnia z lodami i goframi. W zasadzie można pojechać tylko żeby się najeść. Dla tych co nie mogą wytrzymać zdradzę, że można też się napić piwa... 

Z roku na rok korzystaliśmy z coraz większej liczby atrakcji, w większym stopniu korzystaliśmy z oferty gastronomicznej, a i tak nie zjechaliśmy jeszcze z mega zjeżdżalni, nie próbowaliśmy grilla, nie braliśmy udziału w animacjach, które się tam odbywają. Jeszcze tam wrócimy, to pewne, ale może tym razem już na tygodniu. We wrześniu niestety było to już niemożliwe, bo park działa tylko w sobotę i niedzielę.

Największym zawodem dla dzieci, ale i dla nas, był sklepik z pamiątkami, który zawsze był naszym bólem głowy, bo był pełen kolorowego badziewia, ale dzieciaki aż piszczały na kończącą wycieczkę wizytę po "pamiątki". Tym razem zastaliśmy elegancki butik z równiutko poustawianymi kubeczkami, wiele długopisów, kredki, jakieś książeczki, miecze i tarcze z drewna oraz magnesy w kształcie motylków. O ile Filip nigdy tu jakoś nie znajdował wielkiego wow, to Zofia jechała z jednym celem, że wróci ze skrzydłami wróżki i różdżką. No niestety, wzięła kredki. I tak dobrze, bo co wieczór rysuje i kredki jej się zużywają w tempie ekspresowym.

Ogólnie, w Magicznych Ogrodach pandemii zbytnio się nie odczuwa. Tłumy jak były, tak są. Kolejki podobnie. Brak niektórych atrakcji. Wbijanie sobie pieczątek nawet było na plus, bo dzieciakom bardzo się podobało. Tak jak pisałam, we wrześniu w weekendy jeszcze można się wybrać. Wakacje były jakie były więc to fajna odskocznia od codzienności. Pochodzić, wypuścić dzieci, niech się bawią, można podjeść lodów, popić dobrej kawy, zmęczyć się. Nam się trafił mega upał więc poczuliśmy się jak w wakacje. Gdyby nie to, że w fontannie z sadzawką nikt nie przetarł dna i było śliskie, to zapewne byłoby i taplanie w wodzie. Na plaży z mini jeziorkiem kilku chłopców latało w samych majtkach i się kąpali. Także, my mamy już to za sobą, było fajnie, a w kieszeniach czekają następne vouchery, trzeba korzystać póki nie przysypie nas śnieg.


A na zakończenie. Jak nie macie za daleko, i jak tylko pogoda pozwoli, to polecam się wybrać. Miejsce fajne, wiele atrakcji dla młodych i starych. Dla tych wózkowych też fajne miejsce do pospacerowania. Dobrze karmią, są zawsze uśmiechnięci, pełni energii, którą zarażają gości. Dobrze tak naładować baterie, te psychiczne głównie, przed jesienią, która zbliża się wielkimi krokami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz