wtorek, 22 września 2020

Uprzejmością i pracą ludzie się bogacą... albo jakoś tak... czyli opowieści dziwnej treści.

Czy Pan wie, jaka ciężka jest praca listonosza... Pan by nie chciał się z nim zamienić... To usłyszał mój Mąż gdy poleciał składać skargę na naszego dostarczyciela, który nie doniósł mi dwóch paczuszek (w formie listu) z monetami w środku... Nie chciałbym, ale gwarantuję pani, że on by się nie chciał ze mną zamienić, a żona zamawia przesyłki z dostawą do domu, bo jest grudzień, ona jest w 9. miesiącu ciąży, a pod opieką ma jeszcze 1,5-rocznego syna - odpowiedział Szanowny, a kierowniczka poczty na ulicy Narutowicza w Lublinie skargi nie przyjęła... Oficjalną skargę wysłałam ja, do Warszawy... Odpowiedź przyniósł mi wyżej wymieniony listonosz... Rzucił mi nią niemal w twarz i oznajmił, że premii świątecznej nie będzie miał...

Dziś rano przeczytałam artykuł o śmieciarzach, którzy odpierają śmieci o 4 rano spod samych okien. Gdy jeszcze mieszkałam w mieście, głośna była sprawa ciągania kubłów po tzw. kocich łbach, które były usytuowane w zasadzie na wysokości parteru kamiennicy. Ciąganie odbywało się około 5 nad ranem... I może przeszła bym obok tego bokiem, bo w sumie, jak mieli ciągać, wiem, które to miejsce i innego sposobu nie ma, a później też lipa, bo centrum miasta...Ale "moi śmieciarze" ściągali kubły po schodach, przewracali (zdarzało się), potem poszli na ugodę z mieszkańcami i zaczęli przyjeżdżać z drugiej strony, żeby uniknąć tej górskiej kolejki, ale ich niezadowolenie niosło się osiedlem, z pięknym słownictwem od 5 rano... Nie szeptem, nie raz na jakiś czas. Bluzg na bluzgu, bluzga poganiał, a piękne "rrrrr", którego, ja nie wymawiająca, mogłam tylko pozazdrościć, wbijało się w uszy nawet zatwardziałych śpiochów.

Znane jest wszystkim kierowcom stwierdzenie "że gdyby nie ja to byś bułków rano nie jadł". Pewnie tak, ale to, pana, panie kochany, dostarczycielu "bułków" do mojego gsu nie zwalnia ze stosowania się do przepisów i z kultury osobistej, w tym wypadku drogowej. Żeby nie było, naklejenie sobie znaczka, że jedzie się z dziećmi czy zielonego listka też nie uprawnia do robienia głupot, ale zawsze miło, jak ktoś ułatwi komuś jego obowiązki. Ja ustępuję autobusom, staram się umożliwiać dostarczycielom towarów do sklepu ich pracę, bo domyślam się, że nie jest łatwo manewrować tirem w centrum miasta, ale nie toleruję u nich arogancji i poczucia wyższości. Tłumaczenie, że on jest w pracy i dlatego mu się śpieszy również do mnie nie trafia, bo niemal każdy na drodze jedzie, wraca, przemieszcza się w ramach swojej pracy. Jeśli odwożę dzieci do przedszkola, to dlatego, że za chwilkę będę jechała do pracy i teoretycznie też mi się śpieszy. Mogę się zatem wtarabaniać komuś przed maskę? 

Ale do czego zmierzam. Nie, nie chciałam być listonoszem, nie marzyło mi się rozwożenie paczek, bułek chlebka... Kiedyś, jako dziecko chciałam być"sklepową" (tak to się kiedyś nazywało), potem nauczycielką matematyki, architektem, potem gospodynią domową, weterynarzem, inżynierem, panię prezes itd. itp... W sumie jestem wszystkim po trochu, ale z własnego wyboru. Lubię to co robię i chciałabym, żeby ktoś, kto dla mnie wykonuje pracę też robił to z zaangażowaniem. 

Chciałam jakiś czas temu zatrudnić ogrodnika...  Nie na stałe, do pomocy w tym co sobie wymyśliłam, do zagospodarowania terenu... Takie prace, do których potrzeba chłopa, a mój prywatny jakoś nie chce i nie ma czasu, a jak ma czas, to nie ma ochoty i tak w kółko... Więc pomyślałam, że znajdę sobie takiego "na godziny", takiego, jak to się czasem reklamują "mąż na godziny" (tylko bez skojarzeń). "Ale tu trzeba rękami???" " A podkaszarką nie da rady??" " No nie, bo tu są poziomki..." "Ale ja mogę kosiarką po równym, a tutaj chyba jakieś plewienie wchodzi w grę...". "No wchodzi, bo to jest około 0,5h, w tym grządki, zasadzenia i trawnik". "Eeee, to chyba nie...". Żeby było jasne, z panem wymieniłam stado smsów i wiadomości, jasno i logicznie przedstawiłam sytuację, pan zanim przyjechał zapewniał, "że zrobi wszystko, żebym była zadowolona". Chyba nie do końca o tym myślał. A podkaszarką czy kosiarką to i ja sobie sama poradzę w jedno popołudnie. I pana nie znalazłam na ulicy, ale w ogłoszeniu, gdzie sam reklamował się, jak ogrodnik, sprzątacz, pan do wszystkiego.

Dziś odbiłam się od serwisu Ikei. Ale odbiłam się z uśmiechem na ustach... Zepsuła nam się zmywarka, a ja do kompletu zgubiłam umowę na kuchnię. Nie możemy nic zrobić, niech pani dzwoni tam... Hmmm, no dupa, nie da rady, trzeba czekać... Bardzo bym chciał, ale kierownik mi to wywali... Chciałabym mieć nazwiska tych ludzi, bo choć nic z tego nie wyszło, to poczułam się "zaopiekowana". Koniec końców umowa się znalazła, paragon też dał się załatwić bez bólu w obsłudze klienta, a teraz pozostaje mi czekać na serwisanta.

Nie dalej jak wczoraj coś nas tknęło i wieczorem zajechaliśmy do sklepu... Był zamknięty, ok, nic się nie stało, nic pilnego, nic ważnego, ale po drodze do Dziadków nas podkusiło... Pan ochroniarz niemal nam wykrzyczał ZAMKNIĘTE!!!! Kurcze, naprawdę nie można było normalniej. Nie mówię, że super uprzejmie i z promiennym uśmiechem, rozumiem, że go posadzili przy tych drzwiach i nie jest to super zajęcie. Pilnowanie, żeby ludzie wychodzili, a nikt nie właził, ale błagam... To jego praca i wyżywanie się na bogu ducha winnych ludziach, którzy zwyczajnie się zagapili raczej do obowiązków nie należy. 

A czas jakiś temu załatwialiśmy dzieciakom paszporty. Nie było to łatwe w czasach covid, bo na początku wcale nie można było tego zrobić, ale w końcu się udało. Pani urzędniczka mogła w pokoju obsługiwać jedną osobę, nas dwoje, bo zgoda obojga rodziców, no i dzieci. My z Szanownym po kolei po dwa razy na audiencję, a do dzieciaków, żeby potwierdzić, że to one pani się pofatygowała na korytarz. Na początku surowa, jakbyśmy jej przeszkadzali i, jakbyśmy mieli mega fanaberię z paszportami dla dzieci (mieliśmy zarezerwowany wyjazd do kraju, gdzie trzeba mieć paszport więc nam zależało), a po chwili jakby zapomniała, czego ją uczono na szkoleniu dla surowych urzędniczek i nawet pogawędziłyśmy o wakacjach, o pandemii, o dzieciach. Trochę to zajęło, bo takie procedury, ale naprawdę w miłej atmosferze i bez stresu. Można? Można... Nawet w Urzędzie Wojewódzkim ;)

Jak kraj długi i szeroki, zawodów w bród, misji w bród. Każdy może być zirytowany, każdy się wkurza, ale pani wydająca posiłki w hotelu, gdzie pewne ograniczenia  z powodu pandemii obowiązują, powinna być miła... Pal sześć, że ja wyczuję, że Pani, która zawsze była "kierowniczką" teraz musi obsługiwać gości, nie do końca jest z tego zadowolona, ale ja to ja. Trzeba przyznać, że uśmiech nie schodził jej z twarzy, a tylko to, że znam ją już kilka dobrych lat pozwoliło mi wyczuć pirytowanie. Listonosz, paczkę opłaconą, ma przynieść, ogrodnik, jak się już podejmuje, to powinien, pełnić swoje obowiązki (mój się nie podjął, ale przyjechał i zajął mi czas zamiast od razu postawić sprawy jasno). Wiem, że nie każdy trafił w życiu na pracę marzeń, że nie każdy z uśmiechem na ustach biegnie do pracy, część z nas traktuje pracę jak przykry obowiązek. Nie powinno tak być, ale zdarza się pewnie dość często. Ja zatrudniam ludzi i nie wiem, czy chciałabym, żeby któryś z nich przychodził do pracy niezadowolony, obrażony czy sfochowany na cały świat... Zdarzały się nieporozumienia, no i niestety skończyło się to "rozwiązaniem stosunku pracy". Staram się być bardzo ugodowa, elastyczna, niekonfliktowa. Nie wyładowuję swoich negatywnych emocji na pracownikach, a tym bardziej na klientach i tego oczekuję od innych, których spotykam na swojej drodze. Codziennie załatwiamy setki spraw, robimy zakupy, ba, nawet korzystamy z toalety, gdzie pracują sprzątaczki lub panie przyjmujące pieniążki za skorzystanie... Dobrze by było, żeby nie było w tym wszystkim niepotrzebnych emocji. Było by łatwiej, przyjemniej i tak zwyczajnie... fajniej ;)

*****

PS. Serwisant przyjechał, znalazł przyczynę, której nie obejmowała gwarancja... Wpisał w protokół coś innego, co gwarancja obejmuje... Stwierdził, że skoro zajęło mu to 5 minut, a w dodatku Szanowny mu pomógł, to nie widzi potrzeby nas obciążać opłatami. 

*****

PS2. Pisałam wyżej, że staram się zawsze być miła i ugodowa w stosunku do klientów. Nie raz już wypisywałam faktury jakimś zapominalskim, którzy już dawno dostali paragon, dosyłałam towar, czasem nawet z górką, moim klientom rękodzielniczym czasem napiszę jakąś karteczkę odręczne, żeby im było milej... Ale ostatnio trafiła mi się klientka, która jeszcze zanim dostała przesyłkę za pobraniem, rozpoczęła dyskusję na allegro... Z każdą wiadomością wymyślała inny powód składania skargi, wystawiła mi negatywną ocenę, męczyła mnie do momentu, aż pracownik allegro zainterweniował... Sprawa wisi w próżni, ja jako sprzedająca nie mam na to wpływu, a pani od dwóch tygodni milczy... Nie wiem, czy to taki typ, czy próba wyłudzenia zwrotu pieniędzy bez oddawania towaru, ale nerwów się najadłam, bo zawzięłam się, że jak ona tak, to ja jej nic nie oddam i nie doślę póki nie udowodni moich zaniedbań. Zwłaszcza, że po drodze jeszcze parę razy mnie poobrażała.

*****

PS3. Jeśli chodzi o listonosza z początku posta, to może bym i tej skargi nie składała, sprawa by się rozmyła na poziomie lokalnym, gdyby pani kierowniczka poczty skargę przyjęła. Wtedy zapewne pouczyłaby pracownika i na tym by się skończyło, ale jak sprawa trafiła "na górę" to już oni inaczej sprawę rozwiązali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz