środa, 16 września 2020

Nie zawsze chcieć, znaczy móc... - opowieści dziwnej treści... czyli poniosły mnie myśli nieuczesane.

Zawsze mi się wydawało, że idealna rodzina to dwójka dzieci i pies... Z czasem okazało się, że ja tak naprawdę wolę koty, a i zapragnęłam mieć więcej niż dwoje dzieci. Pewne okoliczności sprawiły, że decyzję ostateczną postanowiliśmy nieco odwlec w czasie no i się zaczęło... Budowa domu, praca, coraz większe dzieciaki, a co za tym idzie i większa różnica wieku, plany, ambicje, zdrowa kalkulacja i koniec końców doszliśmy do wniosku, że jest idealnie i nie trzeba psuć. Podziwiam rodziny z większą ilością dzieci, ale...

Ja rozumiem, że niektórzy marzą o większej ilości dzieci, nie mam nic przeciwko temu, ale dzieci to nie tylko marzenia, to też nasz obowiązek. I to nie tylko obowiązek nakarmienia, wysłania do szkoły, dopilnowania, żeby sobie nic nie zrobiły. To obowiązek zadbania o ich przyszłość, o naszą uwagę, o naszą miłość i zaangażowanie, to odpowiednie możliwości, to wypoczynek. To wszystko to czas i niestety, nie oszukujmy się, często pieniądze. A pieniądze to praca, a praca to odpowiednio mniej czasu. Nie jestem zwolennikiem tego, by tylko ludzie bardziej zamożni mieli więcej dzieci. Nie upieram się też przy wysyłaniu matek do pracy. Wszystko jest kwestią organizacji i chęci. Niemniej jednak obserwuję wiele przypadków, gdy dzieci wiele tracą będąc "jednym z wielu".

Jakiś czas temu rozmawiałam z mamą obecnie czwórki dzieci. Wtedy miała jeszcze trójkę, a ja nie wiedziałam, że będzie czwarte. Zamożna rodzina, dzieciaki w prywatnej szkole, wcześniej słuchałam o zajęciach dodatkowych, duży dom pod miastem itp. Owszem, rodzice zapracowani, ale też znajdujący czas dla dzieci, na wycieczki, na wakacje, na dojeżdżanie na piłkę, na basen, na inne zajęcia, które im się podobają. Żyć nie umierać... Ale wtedy znajoma oznajmiła mi, że odkąd ma trójkę dzieci, to z niczym nie wyrabia i musi zrezygnować z zajęć dodatkowych, z hobby jej dzieci, bo jej jest ciężko je rozwozić, ona nie ma czasu, ona ma małe dziecko więc rezygnuje z wszystkiego. Nie z kilku, nie ogranicza liczbę, ale kasuje dzieciom wszystkie pozalekcyjne atrakcje. Trochę mi się zrobiło wtedy smutno, bo niby jak. My przy dwójce niejednokrotnie lecimy z językiem na brodzie, ale mieszkając pod miastem chcemy dzieciom zapewnić inne towarzystwo, rozwijać to co lubią, a i czasem je czegoś nauczyć, bo języki czy pływanie to umiejętności, które się przydają. Znajoma nie zapisała dzieci nigdzie, ale postanowiła z mężem, że będą mieć kolejne dziecko, bo po rezygnacji z zajęć poprzedniej trójki okazało się, że jednak mają i odpowiednio więcej czasu, a i pieniędzy tak jakby mniej ubywa.

Ja wiem, że zajęcia dodatkowe to nie obowiązek, ale moja Zośka uwielbia plastyczne zabawy. Już gdy była w młodszych grupach panie przedszkolanki zwracały mi uwagę, że przydałoby się to rozwijać więc znalazłam zajęcia w domu kultury, niedrogie, żeby było jasne, przychodzą tam dzieci z blokowiska, to na balet, to na modelarstwo, jest kółko szachowe. Każde z dzieci przychodzi chętnie, to ich hobby, a nie jakaś chora potrzeba dokształcania dzieci lub realizowanie niespełnionych ambicji rodziców. Widzę, jak te dzieciaki biegną do sal, jak witają się z prowadzącymi, słyszę potem, jak dyskutują, bawią się na zajęciach. To jest radość, to nie przymus. Filip natomiast chodzi na matematyką. Wiem, że to brzmi strasznie, ale on sam chce tam chodzić, bawi się tym, w szkole już w pierwszym tygodniu pytał, kiedy będzie matma. Gdy w końcu się doczekał, stwierdził, że było łatwe, ale fajne. Nie mam sumienia im tego odbierać nawet jeśli kosztuje mnie to wtorkową gonitwę z czasem i powrót na kolację do domu. Ostatnio wpadł na programowanie i kombinowaliśmy, jak przesunąć basen, bo nieszczęśliwie zajęcia się pokrywają. Zosia mnie zapytała czy będzie mogła chodzić na wszystkie zajęcia, które jej się podobają... Tym samym nasz tydzień zapełnia się niemal w całości.

Podobnie sprawa ma się z wypoczynkiem, z wakacjami. Ja wiem, że da się wyjechać z gromadką dzieci, wiem, że można fajnie wypoczywać, ale wierzcie mi, jeden jedyny raz widziałam na wczasach zagranicznych rodzinę z trójką dzieci. I podobnie, jak z zajęciami dodatkowymi, wczasy czy zagraniczne czy krajowe nie są obowiązkiem. Można pojechać pod namioty, można wysłać dzieci na kolonie, ale to jest organizacja i po raz kolejny koszty. My z Szanownym co roku wyjeżdżaliśmy na wakacje zagraniczne więc jak pojawiły się dzieci nie widzieliśmy innej możliwości, żeby zabrać je ze sobą. Już przy dwójce jest to zadanie z gwiazdką, a z czwórką to w moich oczach misja niemożliwa. Nie wyobrażam sobie też, że zabieram na wycieczkę tylko jedno z nich, a drugie zostaje w domu. Niemal zawsze, jak wyjeżdżamy za swoimi sprawami, zabieramy dzieci ze sobą. Wyjątek stanowią konferencje typowo dla dorosłych lub jak w tamtym roku Maraton Warszawski, gdzie nie dałabym rady latać za Szanownym i za dwójką dzieci... Albo wyjazdowy, dwudniowy Sylwester. 

Jest wiele spraw, w których, tu powiem coś kontrowersyjnego, dzieci przeszkadzają. Trzeba przeorganizować pracę, trzeba czasem zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń, czasem ograniczyć swoje zajęcia "pozalekcyjne". Większa liczba dzieci to organizacja mieszkania lub domu, to większy samochód, to częstsze urlopy na opiekę, to takie przyziemne zagwozdki, z którymi trzeba się mierzyć. Wiem, że do tego się dochodzi, wiem, bo sama dwa razy przeorganizowywałam swoje życie i przestrzeń życiową. Dwa razy. Raz, gdy na świecie pojawił się Filip, a drugi raz, gdy pojawiła się Zosia. Potem przeorganizowywałam czas jeszcze kilkukrotnie, bo każde zajęcia, każde zmiany wymagały naszego dostosowania się. Podejrzewam, że z większą liczbą dzieci jest podobnie. Pojawienie się nowego członka rodziny wymaga przyzwyczajenia się, dostosowania, oswojenia sytuacji. Ja się pewnie już nie przekonam, jak to jest, ale tak sobie to wyobrażam.

Podsumowując. Podziwiam rodziny z większą liczbą dzieci. Podziwiam, bo to jest wyzwanie, to ogromna praca i wysiłek, ale... Ale decyzja o dzieciach, czy to jednym, czy dwójce, trójce, czwórce czy więcej to tak jakby umowa na całe życie. To umowa, w której zapewniamy wszystkim dzieciom odpowiednie wychowanie, odpowiednio dużo uwagi, zapewniamy rozwój, przyszłość, odpoczynek i miłość. Wszystko razem. Owszem, znam wiele rodzin, gdzie jedno dziecko jest zaniedbywane, niezaopiekowane. Znam rodziny z dwójką dzieci, gdzie jedno jest traktowane lepiej, bo podobno rokuje na przyszłość, a drugie dziecko ważne, żeby było nakarmione i wysłane do szkoły. Znam rodziny, gdzie dorosłe już dzieci są podzielone na te "mojsze" od tych "tamtych". Znam rodziców, którzy wyjeżdżając na wakacje nie zabierają ze sobą dzieci, nie zapewniają im wypoczynku, atrakcji, czy kolonii, bo sami wyjeżdżają. Znam rodziców, którzy są tak zapatrzeni w swoje zainteresowania, że nie zauważają zainteresowań dziecka. I wcale nie trzeba do tego większej ilości dzieci, nie potrzeba do tego gromadki, nawet jedno dziecko może być traktowana trochę jak przedmiot, który można dowolnie przesuwać. To smutne, ale tak jest.

Zaczęłam ten post od tego, że ciężej jest zapewnić wszelkie "dobra" w rodzinach wielodzietnych, a w trakcie pisania wyszło mi, że to nie tylko problem rodzin z większą liczbą dzieci, to problem wielu rodzin, a rodziny wielodzietne niejednokrotnie lepiej radzą sobie ze wszystkim niż nieogarnięci rodzice jedynaka. Każde dziecko wymaga tego samego, takiej samej uwagi, nie stopniowania ważności, wymaga równości z rodzeństwem... Nie zrzucania na nie opieki nad młodszym rodzeństwem, tylko traktowania jak takie samo dziecko, które może, ale nie musi zmieniać pieluchy najmłodszemu z gromadki. Wymaga od rodziców, że zadbają o jego rozwój, że nie będą zbyt zapracowani lub "nieobecni", żeby zauważyć zainteresowania dziecka. Owszem, jak damy dziecku sznurek, to ono zacznie się nim bawić, ale gdy weźmiemy ten sznurek i pójdziemy się z nim nim bawić, to dziecko zapamięta te chwile do końca życia.

Wiem, że marzenia są ważne, ale decyzja o posiadaniu dziecka to powinna być też kalkulacja, jakkolwiek okrutnie by to nie brzmiało. I nie tylko kalkulacja finansowa, to kalkulacja swoich możliwości, czasu posiadanego i tego, który możemy poświęcić dzieciom, to kalkulacja cierpliwości i siły. Wierzę głęboko, że ci, którzy marzyli o dużej rodzinie, marzyli też o tym, że dzieci, każde jedno, będą miały możliwość spełniać swoje marzenia. Bo to jest obowiązek rodzica. Poprowadzić dziecko tak, by potem i ono miało marzenia, które jest w stanie z tym, co dostało od rodziców, spełniać.

Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz