piątek, 22 kwietnia 2016

Historia pewnego zdjęcia (1)...

Facebook od jakiegoś czasu uszczęśliwia nas, nie raz na siłę, naszymi wspomnieniami sprzed roku, dwóch, trzech, a czasem nawet i sprzed czterech czy pięciu lat. Odkąd mam dzieci na moim profilu częściej pojawiają się zdjęcia, mam się czym pochwalić, częściej gdzieś bywamy, częściej robimy ciekawsze zdjęcia, częściej je wrzucamy. Co jakiś czas z rana pojawia mi się jakieś bardziej lub mniej zapamiętane wspomnienie. Ale raz na jakiś czas pojawia się takie zdjęcie bądź zdjęcia, które przypominają nam dni, które zostaną w naszej pamięci na zawsze i zawsze będą wywoływały uśmiech na naszych twarzach. Nie koniecznie przedstawiają jakieś przełomowe wydarzenie, nie mają zbyt wielkich wartości artystycznych, niby nic, a jednak dla nas wyjątkowe.

Takie zwyczajne zdjęcia. Mama z synkiem a zaraz tata z synkiem. Na świeżym powietrzu, spacerują... A ja pamiętam ten dzień, te chwile, jakby to było wczoraj. I tak mi się błogo robi na sercu, gdy na nie patrzę... Bo one mają swoją historię...

A było to dwa lata temu w Święta Wielkanocne. Jakimś dziwnym trafem zostaliśmy wystawieni przez rodzinę w drugi dzień świąt. Mój tata pojechał na jakieś wymyślone wesele (historia tak absurdalna, że nawet nie będę się w nią zagłębiać, ważne, że raz jeden jedyny wymigał się z goszczenia nas właśnie w ten dzień), a teściowie bez wcześniejszego uprzedzenia nas, gdzieś na cały dzień zniknęli. Myśleliśmy, że wpadniemy do nich, a jednak nie mieliśmy się gdzie podziać. Dzień świąteczny, dzień słoneczny, ciepły i... nudny... Trzeba było coś wymyślić więc wybraliśmy się na wycieczkę pod miasto, nad zalew. Wiele się nie spodziewaliśmy, ale okazało się, że jedna budka czynna, można coś zjeść, czegoś się napić, posiedzieć. Jak widzicie, Fifi siedzieć nie miał ochoty więc na zmianę poczłapywaliśmy z nim po okolicznych dróżkach.


I to jest właśnie pierwszy powód, dla którego tak lubię i wspominam te chwile. Bo były to pierwsze samodzielna kroczki Filipa na prawdziwym podłożu. Nawet butki jeszcze miał do takiego chodzenia nie przystosowane. Zwykłe niechody, bo nóżki miał malutkie i nie mogliśmy znaleźć takich małych trzewiczków na szybko, jak się zrobiło ciepło. Wcześniej już spacerował po działce, ale zawsze trzymany za rączki, bał się każdej nierówności na swej drodze, a tutaj aż rwał się do samodzielności.


Drugi powód dotyczy naszego drugiego dziecka. Otóż, ono już tam z nami było, już wiedzieliśmy (od dwóch dni), że tam jest. W pierwszy dzień świąt, siedząc z rodziną przy śniadaniu wielkanocnym, już wiedzieliśmy, że na świecie pojawi się nasze drugie dzieciątko. A to moje pierwsze zdjęcia w ciąży choć jej jeszcze przez dłuższy czas nie będzie widać. To kwiecień 2015, dokładnie 21 kwiecień 2015... oficjalnie ogłosiliśmy, że jestem w ciąży dopiero w połowie czerwca i to też troszkę już przyparci do muru, bo po mnie już było widać, że coś się dzieje. Ale wtedy, w te Święta, była to nasza słodka tajemnica... Teraz czasem, gdy wspominamy tamte święta, a potem pierwsze urodziny Filipa (to takie okazje, gdzie cała rodzina była razem), to zawsze się śmieję, że mu już wiedzieliśmy, a reszcie nawet to przez myśl nie przeszło...


PS.
I to wtedy Fifi podkradł mi z talerzyka swoją pierwszą frytkę ;)

4 komentarze:

  1. Madzia jakie Ty masz boskie nogi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla jednych nasze zdjecia to tylko zdjęcia, a dla nas to fajne wspomnienie lub pewna historia. :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Super :) Zdjęcia to wspaniała pamiątka, nie warto z nich rezygnować :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Każde zdjęcie dziecka ma jakąś historię, która zostanie z nami na zawsze:-)

    OdpowiedzUsuń