środa, 23 sierpnia 2017

Obiecanki, cacanki, a głupiemu radość...

Kilka dni temu moje dzieci o dość absurdalnej porze zamarzyły sobie, żeby Tatuś poszedł z nimi na "kulki". Dodatkową przeszkodą był fakt, że wyżej wymieniony wrócił tego dnia po całej nocy w trasie, nie spał nawet minuty i zwyczajnie padał na twarz. Filip strasznie to przeżywał, bo on już sobie zaplanował, a tu takie rozczarowanie. Biorąc pod uwagę, że ostatnio wszystko jest u niego jakby spotęgowane, to mieliśmy wielki dramat, wielkie łzy, wielkie słowa i w końcu obietnicę, że pójdziemy, ale nie tego dnia, a następnego lub któregoś innego. Na tym się skończyło, Fifi zmęczony poszedł spać, a rano obudził się radosny jak skowronek. 

No i tutaj zaczynają się schody, bo przypomniał sobie, że dziś (o dniach następnych już nie pamiętał) mieliśmy iść na "kulki". Klops wielki i szelki, bo praca wzywa bardziej niż przeciętnie, popołudniem umówione spotkania, nie wiem, o której się wyrobimy. Dziękuję losowi za urlop babciny akurat w tak paskudnym dla nas czasie, a tu dzieciowe lamenty i dramaty. Obok Babci jest sala zabaw, zresztą sama kiedyś proponowała, czas skorzystać z oferty i wysłać Babcię z dzieciarnią na atrakcje. Oznajmiam rozedrganemu dzieciu i czekam na entuzjazm, a w zamian za to otrzymuję lament, że to nie te "kulki", nie te "nasze", że nie z nami, że nie tak miało być. Cała sytuacja kończy się oczywiście dobrze, dzieci lądują u Babci z obietnicą sali zabaw razy dwa, pierwszy właśnie z Babcią, a drugi z nami... Ale we mnie pozostały jednak jakieś wyrzuty sumienia. 


Staram się zawsze dotrzymywać obietnic. Gdy nie jestem pewna czy dam radę raczej nic nie obiecuję, ale powyższa sytuacja pokazuje, że dzieci nawet z tak niedoprecyzowanych zapewnień potrafią wyciągnąć swoje wnioski i potem przeżyć wielkie rozczarowanie. A to boli i je i nas, bo żaden rodzic nie lubi, gdy jego dziecko płacze czy czuje się źle.

Wszyscy chcemy by w naszych wspólnych relacjach panowało zaufanie i bezpieczeństwo. Dziecko, jako mały, jeszcze nie w pełni rozwinięty emocjonalnie (choć czasem mam wrażenie, że za bardzo rozwinięty) człowiek, potrzebuje tej pewności bardziej niż dorosły. Nam się niejednokrotnie wydaje, że możemy sobie mówić i obiecywać wszystko, a dziecko i tak zapomni, bo "to tylko dziecko". Duży błąd. Dziecko pamięta i przeżywa każde niedotrzymane słowo podobnie, a nawet bardziej niż my. Dla naszego malucha, to my jesteśmy wzorem, autorytetem i ostoją. Pomyślmy, co czuje, gdy ten autorytet go okłamie lub złamie dane słowo... Takie dziecko czuje się nieważne, niekochane, lekceważone, traci poczucie bezpieczeństwa i pewność siebie. Z czasem rodzicie przestają być tak ważni, pojawiają się inne autorytety, którym, w jego przekonaniu, może bardziej zaufać. A kłamstwo zaczyna mieć swoje usprawiedliwienie, bo przecież skoro rodzice kłamią, to ja też mogę. Ba, skoro rodzice migają się od swoich zobowiązań, to i ja mogę... Nie chcę wybiegać tu tak daleko, ale takie dzieci są potem nieufne wobec otoczenia, same oszukują i wszędzie doszukują się oszustów, nie są w stanie nikomu zaufać. Wydaje nam się, że udało nam się wyjść z jakiejś sytuacji obronną ręką, bo przecież już nie płacze, zapomniało, ale konsekwencje w przyszłości mogą nas zadziwić.

A naprawdę niewiele potrzeba, żeby uniknąć sytuacji stresowych dla naszych dzieci, ale i dla nas. Po pierwsze szacujmy siły na zamiary, zastanówmy się trzy razy czy damy radę dotrzymać obietnicy. Czy starczy nam funduszy na wymarzoną zabawkę, czy znajdziemy czas na wycieczkę, czy na pewno to co obiecujemy jest możliwe, a nie tylko ma nam zapewnić chwilkę spokoju, a "potem się zobaczy". Może warto dodać do obietnicy jakiś warunek, coś od czego uwarunkowane jest dotrzymanie danego słowa. Dobrze jest zaznaczyć, że pójdziemy na spacer, jak będzie ładna pogoda, a nie potem słuchać lamentów i pretensji, że nie wychodzimy, a na dworze leje jak z cebra. Albo tak jak w naszym wypadku, jak szybko wyrobimy się z pracą, to pojedziemy na "kulki". Starajmy się wtedy wyrobić jak możemy, a nie traktujmy tego, jako usprawiedliwienia. Wiadomo, może się nie udać, może coś wypaść, może coś się zdarzyć. Wtedy najważniejsze jest słowo "przepraszam", wytłumaczenie, wyjaśnienie i zaproponowanie jakiejś rekompensaty, jakiegoś zadośćuczynienia. Może, skoro nie udało nam się dziś pojechać tam gdzie mieliśmy, to w weekend spędzimy ze sobą dzień według pomysłu dziecka? No i chyba najważniejsze, a dla nas czasem najtrudniejsze. Nauczmy się odmawiać, mówić "NIE". Nie musimy spełniać wszystkich zachcianek dziecka. Nie wszystkie jesteśmy w stanie spełnić. Na spokojnie powiedzmy dziecku, że nie możemy tego zrobić, kupić, dać, bo... szczerze, bez owijania w bawełnę.  Jeśli nie mamy czegoś w planach, nie obiecujmy, bo potem będzie jeszcze trudniej.

Dziecko, które będzie czuło i wiedziało, że może na nas liczyć, może nam wierzyć i zaufać, będzie miało poczucie, że jest dla nas ważne, że go nie zawiedziemy, że nawet, jak się zdarzy, to z jakiegoś ważnego powodu. A i dla nas ta sytuacja zaprocentuje na przyszłość. Bo skoro my byliśmy w stosunku do naszych pociech w porządku, to one nam odpłacą tym samym. Nauka idzie z domu, od nas, od rodziców... Warto o tym pamiętać... Nawet wtedy, gdy coś obiecujemy ;)

PS. Chyba każdy rodzic lubi tą ekscytację dziecka, gdy na coś czeka. Ten błysk w oku, to pobudzenie... A teraz sobie wyobraźcie tą chwilę, gdy dowiaduje się, że nici z tego... Gaśnie, garbi się... Jakby coś z niego uchodziło... Starajmy się tego nie dopuszczać...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz