wtorek, 26 lutego 2019

O spaniu razem nieco inaczej... czyli opowieści dziwnej treści...

Jakiś czas temu przechodziłam przez ciężki okres w swoim życiu. Jak każdy, miałam problemy, nie mogłam sobie z nimi poradzić, nie mogłam przez nie spać, myśli kołatały się po głowie, a przez to cała spirala nakręcała się jeszcze bardziej. Wtedy, zupełnie przypadkiem, Zosia stwierdziła, że boi się sama spać i w nocy migrowała do mnie. Niemal jakby miała jakiś czujnik, bo gdy tylko gasło u mnie światło, odkładałam książkę lub komórkę, słyszałam poruszenie w pokoju dzieciaków i w drzwiach stawała Zonia z całym swym spaniowym dobytkiem. Zasypiała koło mnie, miarowo oddychała, a ja patrzyłam, głaskałam, przytulałam i wsłuchując się w ten spokojny oddech sama wpadałam w taki rytm, że zapadałam w sen. Wtedy też nabierałam sił i przekonania, że choćby nie wiem co, mam dla kogo żyć, dla kogo walczyć, dla kogo się nie poddawać...


Może to banalne, ale właśnie taka mała rzecz, jak śpiące obok spokojnie dziecko dało mi wtedy ogromną dawkę bezpieczeństwa, ogromnego kopa, żeby wziąć się w garść, żeby zacząć działać, a nie tyko gapić się w ścianę, dodało mi pewności siebie i chęci do życia. Mi, dorosłej, dojrzałej, podobno silnej kobiecie pomogła wtedy niespełna czterolatka tylko swoją bliskością. 
A spróbujmy teraz odwrócić rolę i postawić się w sytuacji takiej małej dziewczynki, której wydaje się, że widziała "dufa" albo którą dręczy to, że w przedszkolu kolega powiedział jej, że ma nieładną lalę... Dziewczynki, która w nas, w rodzicach widzi alfę i omegę, opokę, bezpieczeństwo, kogoś, kto jest zawsze i zawsze będzie... Jak wielką pomocą jest dla niej ta możliwość przyjścia w nocy do mamy, przytulenia się i zaśnięcia w bezpiecznym miejscu.

Nie jestem jakimś wielkim orędownikiem spania z dziećmi, choć przyznam szczerze, że gdy Fifi wyprowadzał się z naszej sypialni, to na miejscu jego łóżeczka powiesiłam zdjęcie, na którym smacznie śpi, bo było mi ciężko... A z monitoringiem pokoju dziecięcego pożegnałam się dużo, dużo później i to tylko dlatego, że się popsuł, a nie z własnej nieprzymuszonej woli... Moje dzieci były i są w tej kwestii od siebie bardzo różne i mają różne okresy. Czasem było nam ciężko, zwłaszcza na początku, gdy dzieciaki wywróciły naszą sypialnię do góry nogami, ale z czasem wypracowaliśmy kompromis i jest nam z nim zazwyczaj dobrze. Moje dzieci wiedzą, że zawsze mogą w nocy zawołać lub przyjść, że ja ich nie wygonię, że skoro już mają taką potrzebę, to znaczy, że mają też swój powód, że tego potrzebują, a ja to szanuję. Ale wiedzą też, że zasypiają same, w swoim pokoju, że ja jestem w pokoju obok, również mogą zawołać (w granicach rozsądku) i że nic im tam nie grozi. Gdy tego potrzebują, zostawiam w korytarzu światło, czasem zapalam lampkę, a czasem gaszę światło całkiem i też nie ma problemu. 
Nie nadużywają tego przywileju, zwłaszcza Filip niemal nigdy nie przychodzi w nocy... Czasem zdarza mu się rano przyjść się przywitać i jeszcze na chwilkę zalec koło mnie, ale na tym koniec. Zosi zdarza się to częściej. Bywają okresy, że codziennie migruje nocami, a wręcz oczekuje na moje pójście do sypialni, żeby do niej wkroczyć ze swoją maskotką, ale tak samo szybko, jak to przychodzi, tak samo szybko i niespodziewanie jej potrzeba nocnej mojej obecności znika. Nie jest to uciążliwe, nie przeszkadza się nikomu wyspać, nie burzy jakiegoś porządku. Ot, poczucie, że nie jesteśmy sami na tym świecie, że czasem jesteśmy komuś potrzebni lub my kogoś potrzebujemy.

Zdaję sobie sprawę, że są dzieci, które nie chcą spać lub zasypiać same. Wiem, że niektóre mamy mają problem z wyjściem z dziecięcego pokoju, a czasem wręcz się tam przenoszą. Ja miałam taki krótki okres, Fifi chyba wyczuł co się święci i gdy byłam w zaawansowanej ciąży z Zosią, niemal całe wieczory spędzałam leżąc koło jego łóżeczka, a on czuwał, czy aby na pewno nie planuję ucieczki. Ale to minęło, nie potrzebowaliśmy do tego jakiś specjalnych zabiegów. Podobnie teraz, nie "szkolimy" dzieci na siłę, nie dyscyplinujemy w tej kwestii i mam wrażenie, że to jest właśnie sposób. Gdy dziecko wie, że nikt nie będzie miał mu tego za złe, że ma alternatywę, łatwiej i szybciej da się przekonać do spania u siebie. Ale gdy będzie go paraliżował strach, że w tym strachu pozostanie sam, a mama jeszcze się zezłości tym bardziej będzie manifestował swoje przywiązanie do towarzystwa w spaniu.

A na koniec opowiem wam historię.
Gdy byłam nastolatką... Już taką, wydawać by się mogło, dorosłą nastolatką... Pokłóciłam się ze swoją ówczesną miłością (wtedy największą i jedyną), myślałam, że to koniec (jeden z wielu), nie spałam po nocach, szlochałam w poduszkę, a w dzień chodziłam jak zombie nie mogąc się na niczym skupić... I którejś nocy zawołała mnie babcia... Chciała w końcu pogadać, chciała, żebym ja się wygadała, miała duże, małżeńskie łóżko, gdzie połowa była już od lat pusta... Położyłam się i płacząc wyrzuciłam cały swój żal, cały swój ból, cały swój strach... i dając się głaskać po głowie zwyczajnie usnęłam... W końcu po tygodniu szlochów, usnęłam w łóżku babci, a ona mnie nie obudziła i nie kazała wracać do siebie... Spałam, spałam, zaspałam do szkoły, ale bezpiecznie i spokojnie się wyspałam, a jak się obudziłam miałam już zupełnie inne spojrzenie na świat...

A morał z tej całej opowieści jest taki... Każdy czasem potrzebuje czyjejś obecności, czyjegoś wsparcia, poczucia, że ktoś nas obroni, że jest i możemy na niego liczyć... Gdy moje dziecko przychodzi do mnie w nocy, układa się i spokojnie zasypia, to wiem, że jest mu to potrzebne... A jak pokazują liczne przykłady, mi też się czasem przydaje. Żadne leki, żadne ziółka czy medytacje tak nie uspokajają i nie usypiają jak spokojny oddech dziecka obok, a jak do kompletu dojdzie jeszcze mruczący kot, to na drugi dzień można góry przenosić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz