piątek, 26 lipca 2019

Wspomnienia palą mnie, jak słońce...

Nie będę ukrywała, że nie jestem jakoś bardzo zadowolona z mieszkania, w którym obecnie mieszkamy. Straciłam serce do remontów, urządzań czy większych napraw z momentem rozpoczęcia budowy domu pod miastem. Nie ukrywam też, że choć mieszkanie jest spore, to my się już z niego wylewamy i tylko wszystko przekładamy z miejsca na miejsce dopychając zgrabnie nogą. Okolica choć podobno kapitalna według agentów nieruchomości i tego, co piszą w ogłoszeniach, dla rodziny z dziećmi bywa uciążliwa. Samo centrum miasta funduje nam takie atrakcje jak brak miejsca do zaparkowania, nocne imprezy, dzienne imprezy, wieczne korki, ruch i strach przed wypuszczeniem dzieci na dwór.
Teoretycznie decyzja o wyprowadzce i sprzedaży mieszkania powinna przynieść mi ulgę, stało się jednak odwrotnie i mimo całej mojej niechęci do tego miejsca, uruchomiły się we mnie takie wspomnienia, o których nawet nie miałam pojęcia, że istnieją gdzieś w mojej głowie.


Bo musicie wiedzieć, że w obecnym mieszkaniu nieprzerwanie mieszkam od ponad 20 lat, a związana z nim jestem od urodzenia. Tutaj mam zrobione jedne z moich pierwszych zdjęć, to stąd pochodzą moje pierwsze, dziecięce wspomnienia, to tutaj potem, po kilkuletniej przerwie, zamieszkałam jako nastolatka i tutaj dorastałam. Tutaj przeżywałam odejścia najbliższych i tutaj witałam nowych członków rodziny. Stąd wychodziłam ponad dziesięć lat temu w białej sukni by dzień później wrócić już jako mężatka. Tutaj dowiadywałam się, że na świecie pojawią się moje dzieci i tutaj razem tworzyliśmy naszą rodzinę. Wreszcie to tutaj opłakiwałam to, które nigdy miało się nie narodzić. Jeśli mam być szczera, to to miejsce niemal zawsze uważałam za dom, tutaj zawsze wracałam i choć nie jest to lokal marzeń, to właśnie tutaj czułam się zawsze u siebie.

Dwa dni temu siedziałam na podłodze u dzieci w pokoju i czytałam im Pinokia. W tym samym  pokoju, w którym 30 lat z okładem mój Tata siedział przy robionym własnoręcznie łóżeczku i też czytał mi Pinokia... Wtedy wersja Pinokia nie była tak "ułagodzona" jak teraz... Bałam się... Na szafce stała wańka wstańka i nakręcany radziecki miś, który walił w bębenek... Nie miałam tutaj tylu zabawek, co mają moje dzieci... One mają ich ogrom, ja miałam tylko kilka... Gdy przestawał czytać, zostawiał zapaloną lampkę na biurku i światło w korytarzu, żebym mogła spokojnie zasnąć, a ja i tak w nocy migrowałam do nich do łóżka... Ja teraz też zostawiam światło, a potem wyczekuję tupot stópek... Historia zatoczyła koło, a mi stanęły łzy w oczach...

Przypominają mi się wieczory, gdy rodzice oglądali telewizję, Mama coś sobie haftowała, Tata dłubał albo przysypiał, a ja na bosaka do nich zaglądałam, bo zaniepokoiły mnie dźwięki z telewizora... Teraz człapie Zosia, bo "coś usłyszała"... Jest tak rodzinnie, jak wtedy, gdy ja byłam w jej wieku...

Któregoś wieczora siedzimy w salonie i oglądamy seriale. Ja dziergam coś na szydełku lub drutach, świeci się tylko jedna lampka... Dokładnie tak, jak 20 lat temu, gdy wieczory spędzałam z Babcią. Wtedy ona przysypiała przed telewizorem, teraz przysypia mój Mąż... Jedna lampka w pokoju, żarówka nad zlewem w kuchni, tylko tyle światła nam potrzeba... Jest przytulnie i bezpiecznie...  Wtedy z Babcią i teraz z Szanownym Małżonkiem i dziećmi śpiącymi w pokoju na drugim końcu korytarza. Wtedy ten półmrok maskował odłażącą od ściany gdzieniegdzie tapetę w wielkie liście, teraz maskuje dziecięce malunki na ścianach i niedoodkurzanie kocie futro w kącie... Spokój...

Przypominam sobie czasy mojej pierwszej miłości, to jak wystawał pod oknem kuchni w nocy, żeby udowodnić, że jest wart wybaczenia... Teraz już nie pamiętam, co miałam mu wybaczać, ale wtedy to było ważne... Ostatnio wracałam z dziećmi z zakupów przez osiedle i zauważyłam, że nie ma już ławeczek, na których siadywaliśmy... Zresztą wiele miejsc się pozmieniało, ale ciągle wzbudzają wspomnienia...

Mam takie zdjęcie, na którym z przyjaciółkami z liceum wcinamy w mojej kuchni tosty... Jest już prawie lato, nie chce nam się siedzieć w szkole, a ja mieszkam najbliżej... Moja kuchnia już nie przypomina tamtej, którą dzieliłam z Babcią, ale to to samo miejsce... Salon też nie przypomina tego, w którym między egzaminami dyplomowymi i maturalnymi, w oczekiwaniu na wyniki moja Babcia karmiła nas wszystkie... Do tej pory się dziwię, jak ona to robiła, że zawsze miała pod ręką wystarczającą ilość jedzenia... Nawet wtedy, gdy niespodziewanie ściągnęłam do domu niemal cały pułk wojska...  
Czasem nie mogę sobie przypomnieć niektórych szczegółów, a czasem w nocy śni mi się, jakbym ciągle była w tamtym mieszkaniu z czasów licealnych...
Gdzieś w otchłaniach albumów mam też zdjęcie mojego obecnego Małżonka... Siedzi u mnie w pokoju, umówiliśmy się, żeby pograć na komputerze w Carmageddon lub Fifę... Wtedy nawet nie aspiruje do mojej ręki, jest kolegą mojej szkolnej miłości... Jak sobie teraz przypominam te wszystkie towarzyskie zawiłości, to wychodzi nam niezłe serial w stylu Beverly Hills... Jak sobie o nich pomyślę, to zawsze się uśmiecham...
Mam też sporo zdjęć znajomych, niegdyś bliskich, którzy rozpłynęli się gdzieś w długości czasów, które minęły od naszego ostatniego spotkania...

W końcu te w miarę "świeże" wspomnienia... My we dwójkę na kanapie w salonie, a po środku nosidełko z malutkim Filipem... Właśnie weszliśmy do domu ze szpitala i nie wiemy co dalej robić... Potem długie poranki, nieprzespane noce, wieczory z kołyską obok fotela, bo baliśmy się go odnieść samego do pokoju... To właśnie wtedy pojawił się ten blog... 
Wszystkie zmiany łóżeczek, pokoi, przenosiny, przemeblowania.
Jedyny raz kiedy widziałam Szanownego naprawdę płaczącego, gdy zmuszeni byliśmy uśpić naszego, pierwszego wspólnego zwierzaka... Byłam wtedy w 9. miesiącu ciąży z Zosią...
Radości, smutki, dramaty duże i małe... To wszystko w tym mieszkaniu tworzyło naszą rodzinę taką, jaką jest teraz...

Wiem, to miejsce już nie jest takie, jak było wtedy... Mieszkanie zmieniało się kilka dobrych razy. Okolica ze spokojnej na uboczu centrum zamieniła się w połączenie centrum z kampusem studenckim. Knajpki, w których spotykaliśmy się ze znajomymi już dawno nie istnieją, budują się nowe bloki, akademiki, nie zostaje nic, co pojawia się w tych wspomnieniach, a i tak mi ciężko. Nie jestem w stanie bez niepokoju myśleć o dniu, w którym ostatni raz wyjdę z tego mieszkania, w który wyjadę z parkingu i już tu nie wrócę... Znajoma mówi, że szybko zapomnę, że potem nawet jak się zapałętam w te rejony, to przejdę, minę, nie zauważę... Pewnie tak będzie, ale teraz, gdy dom na działce jeszcze nie jest w pełni domem, gdy nie czuję się tam do końca jak u siebie, to ciężko mi sobie to wyobrazić... Boją się o dzieci, które innego domu nie znają i już przeżywają fakt, że raz na jakiś czas pojawia się u nas jakiś potencjalny kupiec i gdyba, co mógłby w ich pokoju sobie urządzić... Zrobiłam się sentymentalna i płaczliwa...

Z jednej strony czuję podekscytowanie, bo idzie nowe, całkiem moje od początku, spokojne, podmiejskie, ale...
I to ale we mnie siedzi notorycznie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz