Czarna porzeczka nie jest moim ulubionym owocem... No, nie przepadam i już... Próbowałam ją rok temu odczarować nalewką, ale wyszła mi za słodka i straciła urok. O dziwo, za sprawą dzieciowej prababci, a babci Szanownego Małżonka, moja dzieciarnia polubiła sok z porzeczek... Jak dla mnie też nieco za słodki, ale kwestia gustu... Dzieciom smakuje, a to najważniejsze... I może na tym moja przygoda z tym paskudnym owocem by się skończyła, gdyby nie fakt, że na działce mamy kilka krzaczków tego dziada, a jak już jest, to żal zaniedbać całkiem...
I tym sposobem, od niechcenia powstał szybki sok...
Jako że nie mam serca do tych czarnych kuleczek, to za wiele ich nam w tym rok nie wyszło. Nie pryskane i nie podcinane krzaczki wielu owoców nie dały, ale co nie co się uzbierało więc coś trzeba było zrobić. Czasu też ostatnio jak na lekarstwo, w nowym domu wieczna budowa, w starym brak miejsca więc zależało mi, żeby nie pałętały mi się po kuchniach słoje, butelki i inne cuda wianki... Miało być raz, dwa i do spiżarni... No więc było szybko... Nawet bardzo.
Nie podam wam tu dokładnych proporcji, bo nie mam pojęcia ile wyszło mi porzeczek i ile dałam cukru czy wody. Ogólnie to potrzebujemy właśnie:
- porzeczki,
- cukier,
- woda...
...i tyle....
Porzeczki obskubujemy, myjemy, zalewamy wodą. I tu pierwsze "na oko", bo zalewamy tak, żeby porzeczki miały okazję się gotować, troszkę ponad poziom owoców... Gotujemy też "na czuja", aż się wygotują, rozgotują, wypuszczą wszystko, co mają do wypuszczenia. I teraz dodajemy cukier "na smaka" w zależności jak kwaśne mamy porzeczki, jak cierpkie i jak lubimy. Przyznam, że idzie tego sporo więc dodatkowo sok się zagęszcza. Można wtedy dopracować jego konsystencję wodą, ale według mnie sok powinien być nieco gęsty. Próbujemy, dosładzamy, próbujemy, dosładzamy i tak do uzyskania potrzebnego nam efektu.
Teraz przepuszczamy sok przez sito, troszkę przecieramy, farfocle oddzielamy, a sok ponownie gotujemy, żeby na końcu gorący wlać do butelek lb słoików. Ja mam zapożyczone butelki po piwie z taką śmieszną "wekową" zatyczką więc o zamknięcie nie muszę się martwić. Jak macie słoiki, to wystarczy po nalaniu gorącego sok szczelnie zakręcić i odwrócić do góry dnem, żeby się "zassało".
I gotowe.
Sok spokojnie postoi do zimy, ale nie koniecznie musi doczekać, bo moje dzieci już wyczuły pismo nosem i do domowej spiżarni chodzą nad wyraz często ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz