piątek, 9 stycznia 2015

Rodzić po ludzku... a tak niewiele trzeba...

Ci, którzy są z nami od początku lub nadrabiali potem czytając moje początkowe wpisy, wiedzą, że moja przygoda z blogowaniem zaczęła się od wylewania gorzkich żali na naszą cudowną służbę zdrowia. Najpierw pobyt w szpitalu, potem poród, pobyt na położnictwie, a na koniec brak pomocy przy problemach z karmieniem piersią. Gdy decydowaliśmy się na drugie dziecko, obiecaliśmy sobie, że teraz będzie inaczej. Od samego początku miało być idealnie. Nie do końca się to udało, bo już będąc w ciąży dowiedziałam się, że w naszym cudnym Lublinie zamknięto prywatne położnictwo, gdzie miałam nadzieję urodzić. Potem ciąża. No, niestety pełna dolegliwości, braku pomocy, braku odpoczynku, za szybka, nie do końca celebrowana, a nawet czasami przeklinana. Ale dotrwaliśmy do końca.
Decyzja o planowanym cesarskim cięciu nie do końca była moja. W szpitalu nie mieli wątpliwości, stan po cesarskim cięciu, niewydolność blizny i tak dalej. Z lekarzem, który mnie konsultował, umówiliśmy się na 27 grudnia, to sobota, ale miało nie być problemów, a na Sylwestra miałam być w domu. Ale nie zawsze mamy to, czego chcemy. Lekarz dyżurny stwierdził, że cięcie najlepiej zrobić, gdy akcja porodowa się rozpocznie i postanowił mnie przyjąć na oddział. To mnie nie interesowało wcale, w domu czekał Filipiasty i nie miałam w planie marnować czasu w szpitalu oddalonym o 10 minut drogi od mojego miejsca zamieszkania. Stanęło na tym, że w poniedziałek rano, już w pełnym rynsztunku, stawię się grzecznie na izbie i dam się przyjąć, a na weekend wracam do domu.
Jak miało być, tak się stało.
Pojawiłam się na izbie i od tej pory wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zbadali mnie, przyjęli, zabrali na trakt porodowy, kroplówka, cewniczek, rozmowa o znieczuleniu (miałam mieć podpajęczynówkowe, jak przy Filipku, ale podobno przy pobieraniu krwi pępowinowej lepiej uśpić), ankieta jedna, potem druga i wycieczka na salę operacyjną. Rozebrali, pogadali, uśpili. Następne co pamiętam, to to, że się duszę. Słyszę głosy, próbuję zaczerpnąć powietrza, ale nie mogę. I za chwilę oddech i już. Gdzieś mnie przewieźli, jest M., boli jak cholera, ale za chwilkę dostaję malutki tobołeczek i wszystko mija.
Potem już zaczyna się przygoda z położnictwem. Byłam dla nich trudnym pacjentem, bo podczas porodu straciłam bardzo dużo krwi, po porodzie również krwawienie nie ustawało, trzeba było przetaczać krew, zajmować się mną bardziej niż innymi, bo byłam bardzo osłabiona, do tego przypałętały się powikłania po narkozie i potem problemy z karmieniem. Mimo tych dziesiątek kroplówek, zastrzyków, leków przeciwbólowych, pękających żył i konieczności pomocy mi przy Zosi. Mimo tych wszystkich niedogodności, cały personel był zawsze miły, uczynny i pomocny. Mam nadzieję, że ani razu nie zdarzyło mi się ich urazić, choć przyznam, że czasami brało mnie zniecierpliwienie. Pięć wkłuć w pięć dni, wolontariuszka kłująca mnie 6 razy, bo nie może trafić w żyłę, wiecznie wiszące rurki od kroplówek, przeszkadzające w karmieniu Małej, skrzypiące łóżko, irytujące zwłaszcza, gdy ma się problemy z przekręceniem z boku na bok. Wszystko to powodowało moją irytację, ale nigdy niechęć nie była skierowana w kierunku lekarzy czy położnych.
Może warunki nie były hotelowe, może to łóżko skrzypiało, może jedna położna raz miała gorszy dzień, a w Sylwestra łezka zakręciła mi się w oku, ale nie oszukujmy się, i tak miałam wiele szczęścia. Pierwszą noc spędziłam sama więc przy wszystkich najgorszych zabiegach miałam zapewnioną intymność. Potem było nas dwie i na współlokatorkę nie mogłam narzekać, nawet mi się smutno zrobiło, jak ją wypisali. Ostatnia noc była nieprzespana, bo na salę przyjęto dziewczynę z komplikacjami więc wymagała ciągłej opieki troszeczkę naszym kosztem, ale ja już byłam jedną nogą w domu więc mi było obojętne. Do tego sala była z oddzielną toaletą i wspólnym prysznicem z salą obok. Nie musiałam w zasadzie wychodzić poza obręb tego jednego miejsca. Wiadomo, to nie dom, ale jedyne łzy jakie tam poleciały, to te z tęsknoty za Filipem, a nie z bezsilności. 
Jak się okazuje, można, jak się chce to można nawet w państwowym szpitalu stworzyć kobietom miejsce, gdzie urodzą i dojdą do siebie po porodzie w miłej atmosferze. Trzeba tylko trochę dobrych chęci ze strony personelu. Poprzedni szpital będę zawsze i wszędzie odradzała wszystkim rodzącym, zwłaszcza tym mniej wytrzymałym psychicznie i fizycznie. Za to ten... ten mogę z ręką na sercu polecić. Bo choć może prywatnie miałabym salę jedynkę, męża 24 godziny przy sobie, Fifi mógłby mnie odwiedzać, może miałabym swoją położną i opiekę dla Zosi non stop, to u nas przecież takiej możliwości nie było. Musiałam wybierać z tego co jest. I wybrałam w moim przekonaniu najlepiej jak mogłam.
Razem z Zosią możemy tylko podziękować całemu personelowi, od izby przyjęć, przez trakt porodowy, salę operacyjną, położnictwo aż po neonatologię. To oni pokazali, że pacjentka może być traktowana jak człowiek. Człowiek, który potrzebuje pomocy, jest troszkę bezsilny w sytuacji, w której się znalazł. Przecież to najpiękniejsze chwile w życiu każdej kobiety, czemu je niszczyć i niepotrzebnie tworzyć złe wspomnienia. Ja bardzo się cieszę, że jestem już w domu, ale pobytu w szpitalu źle wspominać nie będę. To było w końcu 6 pierwszych dni życia naszej Zosieńki.

17 komentarzy:

  1. W ktorym szpitalu rodzilas?

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że trafiliście na świetną pomoc, ja przy Daśku dużo przeszłam, ale następne porody w tym samym szpitalu były idealne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do poprzedniego szpitala nie chciałam wracać nie ze względu na warunki czy jakieś niedogodności, tylko ze względu na podejście personelu do pacjenta. Nie wiem czy bym to zniosła, a biorąc pod uwagę te wszystkie komplikacje, to jednak pomoc i empatia była mi bardzo potrzebna, a tam nawet guziczki do wzywania położnej nie działały i doproszenie się czegokolwiek graniczyło z cudem.

      Usuń
  3. Cieszę się, że wszystko jest dobrze :) Ja rodziłam w państwowym szpitalu, dziecko nie było przy mnie, sala poporodowa duża, na 5-6 pacjentek, ale opieka cudowna :) Można nawet w publicznym szpitalu byc traktowanym jak człowiek a nie maszynka do rodzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. W którym szpitalu rodziłaś Zosię, a w którym Filipka? Ja niedługo planuję drugie dziecko i wciąz się zastanawiam,gdzie rodzić;) Myślałam nawet o prywatnym oddziale,szkoda,że zamknęli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz rodziłam na Kraśnickich, a o poprzednim chcę jak najszybciej zapomnieć;)

      Usuń
  5. Świetnie, że tym razem pozytywnie trafiłaś

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie, że masz takie pozytywne wspomnienia. To ważne dla Ciebie i dziecka :). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Najważniejsze, że wszystko jest dobrze i jesteś zadowolona. W końcu szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Cieszę się, że tak dobrze trafiłaś!!
    ps. dziwne, że pozwolili Ci mieć pomalowane paznokcie, bo to zawsze dla anestezjologa "powierzchnia sprawdzająca" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do paznokci u nóg nic się nie czepiali ani teraz, ani poprzednim razem. A u rąk nie malowałam już od dłuższego czasu, tak na wszelki wypadek, gdyby coś się działo.

      Usuń
  9. Już tak ładnie szło, napatrzyłam się na Zosię, taka maleńka, śliczna. A po przeczytaniu tego postu, mimo dobrej opieki jaką miałaś znowu mi sie odechciaŁo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale dlaczego? Teraz będę miała wyrzuty sumienia...

      Usuń
  10. Trudny pacjent? Ja kiedyś przeczytałam takie stwierdzenie" "polskie szpitale funkcjonowałyby idealnie, gdyby nie pacjenci". No cóż nie zawsze ma się to szczęście, nie zawsze personel jest z powołania, nie zawsze warunki są hotelowe - właściwe jak się rodzi w państwówce to ma się 90% szans że będzie kiepsko, bo zawsze jest jakieś ale. Ale, no ale szczerze to już dawno o tym zapomniałam, o kolejce do prysznica, o proszeniu się o zmianę pościeli, bo na jeden dzień się nie opłaca a ty matko śpij w kałuży krwi, o oceniający wzrok kiedy nie potrafisz przystawić dziecka do piersi bo pierwszy raz leżysz z cycem obok malutkiego płaczącego dziecka które też do konca nie wie co i jak.... nie pamietam, bo w głowie mam tylko obraz mojej cudownej córki :)

    OdpowiedzUsuń
  11. A czy widzisz jakas roznice w rozpoczeciu karmienia piersia i w samym karmieniu jesli chodzi o cc nagłe jak przy Filipku i planowane jak przy Zosi? Stojeteraz przed takimwyborem,moze doradzisz mi u mnie na blogu?:-)

    OdpowiedzUsuń