wtorek, 9 czerwca 2015

Głos niedoceniany...

Jestem osobą, która często podnosi głos. Nie, nie krzyczę, po prostu mówię głosem donośnym. Tak już mam i nawet czasami sobie nie zdaję z tego sprawy. Cechę tę odziedziczyłam po Tacie, który zawsze jak mówi, to krzyczy. Ze mną aż tak źle nie jest, ale często z mężem porozumiewamy się między pokojami i wtedy trzeba powiedzieć coś odrobinę głośniej. No i nie ukrywajmy, z dwójką wyjców w domu czasem trzeba się troszeczkę przekrzykiwać. Do dzieci też trzeba czasem stanowczo i zdecydowanie... o mężu już nawet nie będę wspominać.  Takie to oczywiste, że zawsze można ten głos podnieść podkreślając przy tym nasze żądania lub emocje. Że można zawołać i ktoś nas usłyszy.

Takie oczywiste, a jednak okazało się, że nie do końca. Bo Matka się doigrała i głos straciła. No może nie do końca, bo szepty i poświstywania wydawać może, ale już do kuchni za mężem nie zawoła, nie krzyknie, by ostrzec przed czymś dziecko i nie pośpiewa Zośce przed snem. Nagle okazało się, że przeżycie nawet dnia bez głosu jest niezwykle uciążliwe. Bo jak na przykład dać dziecku znać, że czegoś nie może, gdy wydaje się z siebie jedynie żałosny jęk? Jak porządnie wkurzyć się na męża, który po piątej powtórzonej szeptem prośbie nadal nie reaguje? Jak z czułością przemawiać do płaczącej Zośki, gdy z gardła wydobywa się tylko złowrogie charczenie? I w końcu, jak na spacerze powstrzymać uciekającego buntownika, jak nie można krzyknąć stanowczego STOP?
A gadanie do dzieci? Jak ja lubię gadać do dzieci i męża. Lubię nawijać non stop i bez przerwy. Na każdy temat. Lubię nawijać dzieciakom makaron na uszy, a z mężem lubię komentować bieżące tematy. A tu lipa, nie można, trzeba oszczędzać struny głosowe, żeby na stałe nie stracić tej tak potrzebnej umiejętności.

No i tak od kilku dni funkcjonuję bezgłośnie. No może z wyjątkiem kaszlu, który objawił się po dwóch dniach milczenia i bywa uciążliwy zwłaszcza w nocy. Po odpoczynku bywa lepiej, ale w dzień, gdy gadam, gadam i gadam, a przynajmniej próbuję gadać znów pozostaje mi tylko szept, świst lub charczenie. I dopiero teraz doceniam tak oczywistą rzecz jaką jest głos. Bo niby jest i będzie... A co jeśli go zbraknie? Nie jest fajnie.

4 komentarze:

  1. Niech głos będzie z Tobą!
    Ja też ostatnio prawie straciłam głos i byłam na skraju załamania nerwowego. Podobnie jak Ty, uwielbiam gadać i niestety używam tę głosu do uspakajania dzieci ;)
    Wracajcie-Ty i Twój głos do formy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zauważyłam, że odkąd jestem mamą czasami mówię wrzaskliwie ;). To chyba normalne :)
    Zapraszam: http://laydymami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdrówka życzę !!! Ja w tym miesiącu po raz drugi mam zapalenie krtani więc łączę się w bólu. A mąż się cieszy bo nie zrzędzę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. oj współczuję szczerze!!! kiedys straciłam głoś a beze mnie jakby wszystko się waliło....zdrowia zyczę :)

    OdpowiedzUsuń