środa, 3 czerwca 2015

Takie dni...

Niewątpliwie, dzieci dają nam się ostatnio we znaki. Fifi ma swoje fochy znienacka i nie wiadomo o co, a Zosia cierpi na lęki separacyjne. Gdy nie ma humoru, nie mogę się od niej oddalić nawet na chwilę, nie ważne czy jest to dzień czy noc. Jesteśmy tym zmęczeni, czasem narzekamy, marudzimy czy się wkurzamy, ale nadal mamy chęci i zbieramy siły, bo mamy nadzieję, że wcześniej czy później to minie.

Ale zdarzają się takie dni, kiedy jestem w stanie im wszystko wybaczyć, kiedy nic nie jest w stanie popsuć nam humorów, gdy nawet niepokorność Filipa czy darcie japki Zosi nie wyprowadza nas z równowagi. Króluje spokój, radość, rodzinność. Taka była ostatnia niedziela, która z deszczowej przemieniła się w trakcie dziecięcej drzemki w słoneczną i aż kusiła na spacer. Tak kusiła, że skusiła. 13 kilometrów piechotką, z dwoma wózkami, lody, park, plenerowe karmienie, Starówka, dla mamy kwiaty, dla Filipka soczek. Uwielbiam te nasze spacery, bo i dzieci mają atrakcje, a i my możemy sobie porozmawiać, bo w domu z tym różnie. Oczywiście Zosia troszkę pokrzyczała, Fifi pouciekał, ale co to dla nas.


Takim dniem był też poniedziałek. Dzień Dziecka. Miły, spokojny, mieliśmy interes udać się do Galerii, co to dla nas, 3 kilometry w jedną stronę, przecież nie będziemy się wygłupiać samochodem. Poczłapaliśmy piechotką, a po drodze zahaczyliśmy o bazarek. Truskawki, młode ziemniaczki, koperek. Lubię ten nasz targ i naszego ulubionego sprzedawcę. Teraz piękna pogoda, będziemy się wybierać częściej. A że byłam śpiąca, bo noc nieprzespana, że Fi spektakularnie odmówił kolacji... Tego pamiętać nie będziemy, będziemy pamiętać słońce, śpiewającego Filipa, Zosię pierwszy raz na spacerze bez kocyka.


Wtorek, zakupy, Dzień Dziecka w żłobku, dzień aktywny, pełen wrażeń i atrakcji. Upalny dzień. Jasne, że Filip wymagał więcej uwagi niż inne dzieci. Oczywiste, że Zosia dała super koncert, jak tylko weszłam do wanny. Ale już jutro, gdy będę o tym opowiadać znajomym, to opowiem tylko o świetnie spędzonym dniu, o super imprezie dla dzieci i rodziców, a widok Filipa goniącego za bańkami i Zośki w wózku z gołymi syrkami będzie mi stawał przed oczami na samo wspomnienie.


To są właśnie takie dni. Męczące, aktywne do granic możliwości, dni, które kończą się zawsze zarytą głową w poduszkę. Ale w te dni, gdy już zapanuje cisza, patrzę na moje śpiące dzieci i zapominam te wszystkie gorsze rzeczy, które się zdarzyły. Pamiętam tylko ich uśmiechy, bo przecież one są najważniejsze. Fi nie jest zbuntowanym dwulatkiem, a moim słodkim bobasem, a Zosia nie kojarzy mi się już z pokrzykiwaniami i nieprzespanymi nocami, a z radosnym śmiechem, którym się zanosi, gdy widzi moje głupie miny. Wtedy właśnie najbardziej czuję, że jest cholernie warto, warto czasem znieść troszeczkę więcej, żeby w zamian dostać to wszystko. To właśnie w takie dni tworzą się nasze wspomnienia, do których będziemy wzdychać za rok, dwa, dwadzieścia...


5 komentarzy:

  1. Tak to już jest. Bywają lepsze i gorsze dni. Grunt by się nie poddawać i mieć nadzieję na poprawę. Z czasem wszystko się układa :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. fajne sa takie dni i te dibre chwile sie wlasnie wspomina:-) u mnie ostatnio ciezko u malego z jedzeniem,co bym dala za to by normalnie jadl... mam nadzieje,ze i to minie i bede wspominac to z usmiechem. pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzieci potrafią wykończyć ale jakby nie patrzeć są kochane :-)) już jak pójdą spać :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też staram się z każdego dnia zapamiętać te jaśniejsze momenty. Tak chyba zdrowiej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Są plusy i minusy macierzyństwa, ale te plusy dają siłę żeby o minusach zapomnieć....

    OdpowiedzUsuń