poniedziałek, 23 marca 2015

Chwilowe zmęczenie materiału....

Ostatni tydzień był dla mnie dość męczący. Jak to mówią, do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja. Tak jest ze mną i z filipowym żłobkiem. Przywykłam szybko, że co dzień mamy z Zosią te parę chwil tylko dla siebie i, że ja mam czas na jakieś prace domowo-firmowe bez uczepionego do mojej nogi Filipa. I nie chodzi tutaj o brak dziecka w moim otoczeniu, bo mi go zawsze brakuje, zawsze czekam pod drzwiami, jak ma wrócić i cieszę się, że już jest z powrotem. Chodzi o chwilowe zdjęcie ze mnie odpowiedzialności, zrzucenie jej na kogoś innego, w tym wypadku na panie przedszkolanki. Bo ja uwielbiam zajmować się dziećmi, uwielbiam za nimi latać, sprzątać po nich, gotować, karmić, przebierać. Owszem, czasem się męczę, ale nic tak nie męczy, jak poczucie odpowiedzialności 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. To poczucie wiecznego napięcia, że coś się może zdarzyć, że trzeba mieć oczy dookoła głowy. Nawet w nocy, nawet, jak śpią. To uczucie, gdy karmię Zosię, siedzę w fotelu, a nagle słyszę jakiś huk, a Filipa nie ma w zasięgu mojego wzroku. Jak Fi jest w domu, jeszcze mi się chyba nie zdarzyło nakarmić Małej bez przerwy. Zawsze muszę ją odczepić od piersi i gdzieś pędzić interweniować. Dlatego, gdy tylko zasiadam do karmienia, instynktownie się spinam. Ale to tylko kropelka, która przelewa czarę. Tak naprawdę mam wrażenie, że w tym całym rozgardiaszu, to ja jestem odpowiedzialna za wszystko.

Wiecie co mówi na takie zarzuty mój Małżonek? Żebym mu pokazała, to on zrobi, to kupi, jak napiszę listę, ubierze dzieci, jak przygotuję ubranka i jeszcze wiele takich coś, jeśli ja coś. Czyli jakby na to nie patrzeć, ja mam najpierw pomyśleć, a jak zapomnę, to moja wina. Sam nic i nigdy. Nawet papierek na podłodze muszę mu pokazać, bo sam się nie domyśli, że trzeba go podnieść i wyrzucić. Faceci tak mają, wiem i zazwyczaj się z tym godzę, ale ostatnie dni wyprowadziły mnie z równowagi. Bo ile można.

Ktoś bliski ostatnio mi powiedział, że powinnam siedzieć cicho i robić swoje, bo Mąż na mnie zarabia i jest odpowiedzialny za utrzymanie domu. Hola, hola, chyba o czymś nie wiem. O ile pamiętam, to cała sterta papierów, którymi zajmuję się na co dzień do czegoś służy, że bez tych papierów firma by nie działała, chyba że ja się nie znam...To, że nie jeżdżę codziennie do pracy, że nie odwalam ośmiu godzin w fabryce, to nie znaczy, że nie przyczyniam się do tego, że mamy co jeść... Tutaj też trzeba pamiętać o wszystkim, pilnować, kontrolować, nigdzie się nie pomylić...

Chciałoby się więcej, lepiej, dokładniej, ale samemu się nie da. Nie ma realnej możliwości samemu uporać się ze wszystkim. Chciałoby się czasem zrzucić ten ciężar odpowiedzialności na kogoś bliskiego. Zająć się pracą, domem, czymś swoim bez ciągłego rozglądania się, nasłuchiwania, pilnowania... Bo ile można pędzić w ciągłym napięciu, że coś trzeba zrobić, pamiętać, zorganizować.

Spytałam ostatnio Męża, dlaczego ani razu nie wstał do Filipa, jak był chory... Wiecie co usłyszałam? Że nie wstawał, żeby mnie nie budzić... ??? Dlatego ani razu nie zareagował na kaszel i popłakiwanie. Żebym ja mogła spać? A to, że ja wstawałam? A bo wtedy, to już było za późno, bo i tak się obudziłam, to mogłam pójść... Głupota czy szczyt bezczelności? Ręce opadają...

Jestem zmęczona. Nie fizycznie, choć ciągłe napięcie objawia się też bólem mięśni... Chcę troszkę ciszy, spokoju... poczucia, że ktoś mnie wspiera i na kimś mogę polegać, ale z tym ostatnio kiepsko... Przecież powinnam być wypoczęta, bo dom to miejsce, gdzie się odpoczywa... A ja jestem cały czas w domu czyli ciągle wypoczywam... A Mąż? No przecież dom, to miejsce, gdzie się wypoczywa więc on wypoczywa... I opowiada, jak to ja sobie świetnie radzę... A mam jakieś wyjście?

Czy za wiele wymagam? Nie wydaje mi się... Gdy nie było dzieci i codziennie jeździłam do pracy a była awaryjna sytuacja zaciskałam zęby i ja brałam się za pracę fizyczną. Trzeba było nadrobić, bo czas gonił, a brakowało rąk do pracy, stawałam i ja... Zdarzało się od 5 rano do 17 plus dojazdy... Bo taka była sytuacja... Bo to nasza firma i nasza wspólna odpowiedzialność... Nadal tak jest, nadal zajmuję się tym, na co pozwala mi obecny stan rzeczy... Ale dzieci i dom też są wspólne i też wymagają wspólnej pracy i odpowiedzialności, a gdy sytuacja jest awaryjna spięcia pośladków i wzmożonych wysiłków... Zachorowało dziecko, wszystko stanęło na głowie, dwoję się i troję, żeby wszystko działało jak w zegarku, a pomocy znikąd... Coś tu w takim razie jest nie tak...

Na szczęście Filipkowi lepiej, wszystko wraca do normy, noce pewnie będą spokojniejsze, lepsze poranki, co nie zmienia faktu, że chyba czeka nas poważna rozmowa...

A tego posta pisałam na raty cały wczorajszy dzień... Bo myślałam, że znajdę chwilkę, jak chłopaki pojadą na salę zabaw (też musiałam siłą wypychać, bo klubik piłkarski zorganizował wyjście), ale wtedy obudziła się Zosia. Potem sąsiedzi zaczęli remont (w niedzielne przedpołudnie), potem obiad, potem sprzątanie, potem, potem, potem... Ostatnio ciężko się skupić... Ale powstrzymać się od robienia zdjęć nie mogę... Dlatego zapraszam na Instagram... Tam króluje radość, bo jak patrzę na dzieci, to nie potrafię się smucić, złościć i dołować...

A dziś?
Dziś wyszło słońce... Od rana jestem pełna energii mimo kilku pobudek w nocy... Fi poczłapał do żłobka, Zosia "pomogła" w porządkowaniu sypialni i zasnęła, a ja dalej planuję, działam, kombinuję... Bo chyba będzie w końcu ta wiosna... Mam taką nadzieję...
A jak Wy myślicie? Można już robić wiosenne porządki?
I za dwa tygodnie Święta... Jak ja się cieszę... W takie dni nawet Mężowi zapominam nocne chrapanie...

19 komentarzy:

  1. To super , że masz energię do działania. U mnie zaś odwrotnie - córka na mnie nakaszlała, nasmarkała i jak flak się czuję :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję energii !!! U mnie jakoś jej ostatnio brak ale zawsze tak reaguję na przesilenie zimy i wiosny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam podobnie, ale są takie dni, gdy nagle wszystko we mnie odżywa...;)

      Usuń
  3. Karmienie i huk? Mam to samo.
    Mąż do którego trzeba z listą i wiecznie przypominać, by sobie w kalendarzu pozapisywał? To samo.
    Myślę, że musisz wałkować, wałkować i wałkować mężowi, że tak się nie da. Albo kazać mu iść do Filipa czy Zośki gdy marudzą. Powiem ci że ja nie mam już skrupułów by nawet w nocy zanieść Ankę by ją trochę ponosił, gdy brzuch boli, żebym choć na kwadrans głowę przyłożyła. Może też tak zacznij? Choć nie mogę narzekać, pomaga mi jak może.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój też pomaga, ale mam już dość tego ciągłego kazania i pokazywania paluchem, bo to męczy... Chciałoby się choć raz mieć zrobione wszystko bez gadania... A ja mówię i mówię, a w odpowiedzi słyszę tylko, że wcale tak nie jest...

      Usuń
  4. mam to samo, tylko póki co z jednym dzieciem. I buntuję się za wczasu i proszę, tłumaczę może uda się przed narodzinami Fasoliny cosik zmienić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też proszę, tłumaczę, każę coś robić, w końcu się awanturuję... Działa na chwilę, ale mam nadzieję, że choć mała cześć tego co mówię zostanie w mężowej łepetynie na dłużej...

      Usuń
  5. Moj maz tez zawsze tak mowi "to zrob mi liste" i np zakupow nie zrobi bo listy nie bylo a on sam nie zajrzy do lodowki czego brakuje. Ale ja nie o tym chcialam. Siedzialam w domu na macierzynskim, w nocy tylko ja wstawalam do dziecka bo maz pracowal i musial sie wyspac. Strasznie bylam zmeczona - spacerami(nie mam windy), gotowaniem, usypianiem, zabawianiem itp itd wszystko na mojej glowie. Wrocilam do pracy i co? - w pracy odpoczywam!! Nawet po nieprzespanej nocy wstaje rano zabieram dziecko do zlobka siadam przy biurku i sie relaksuje. Teraz widze ze maz mnie w konia robil. To on powinien wstawac do malego zebym ja miala sile w dzien zajmowac sie domem i jakos funkcjonowac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego ja, jak tylko Zosia będzie mogła się ode mnie na chwilkę odkleić, mam w planie przenieść się z pracą z powrotem do biura. Choć raz, dwa razy w tygodniu, żeby wszystko pozałatwiać na spokojnie. To co mogłabym zrobić w jeden dzień teraz dłubię w tydzień w międzyczasie zajmując się dziećmi, domem, obiadkami, zakupami...

      Usuń
  6. jak czytam Twojego posta, to mam wrażenie, że momentami piszesz o moim mężu o.O U nas na szczęście podział obowiązków jest bardzo duży, że względu na to, że Ł. pracuje na pierwszych zmianach ja na drugich, więc siłą rzeczy, musi sam zająć się Młodym, sam posprzątać, pozmywać i czasem zrobić pranie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam wrażenie, że gdyby u nas była taka sytuacja, to nie byłoby posprzątane, pozmywane i uprane... Wystarczy, że wyjdę na dwie godziny do fryzjera, a wracam do domu, który ciężko mi poznać...

      Usuń
  7. Też o tym pisałam...poczucie odpowiedzialności. dlatego Ja tak "odpoczywam" w pracy...w domu z mężem nie zawsze umiem wypocząć. on myśli, ze Ja patrzę na dzieci, Ja mam nadzieję że on...najbardziej odpoczywam gdy jestem z jednym dzieckiem w domu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dokładnie tak samo... Najwięcej "wypadków" zdarza się właśnie, jak jesteśmy wszyscy razem w domu...

      Usuń
  8. Tekst ze mąż nie chce Cię budzić i dlatego nie wstaje do dziecka mnie rozłożył na łopatki... Ze co? Nie chce Cię budzić, no pewnie lepiej żeby obudziło Cię dziecko i żebyś musiała w nocy z nim siedzieć, wtedy bardziej wypoczniesz... (!)
    Na szczęście mój mąż jest zupełnym przeciwieństwem. Gdyby tak nie było, chyba nie zdecydowała bym się na drugie dziecko. Odkąd jestem w ciąży, to mąż wstaje w nocy do córki. Ja czasem też, ale raczej zadko. Ja jestem z nią całe dnie i to juz jest sporo. Przecież dzieci są wspólne, On też jest rodzicem. Dom też jest wspólny, dlatego to On ostatnio zmywa (ja się ze czuje stojąc przy zalewie dłuższy czas) odkurza i robi większość rzeczy wymagających wysiłku. I nie dlatego że Mu każe, ale dlatego że mnie, Nas kocha i chce odciążyć. Dba, bo w ciąży powinnam odpoczywać i nie złości się gdy czasem nawet obiadu nie uda się zrobić. Owszem czasem się śpiewamy, czasem wymagamy od siebie jeszcze więcej, ale podziwu al jest w miarę równy, a nawet ostatnio, odkąd mam w brzuszku drugie dziecko, powiedziałabym ze to mąż duuzo więcej robi, i w domu, i przy córci, jak tylko wróci z pracy...
    Porozmawiaj z mężem, bo tak być nie powinno, przynajmniej według mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam wrażenie, że mój mąż czasem nie zdaje sobie sprawy z tego, ile niektóre rzeczy kosztują mnie wysiłku i że zajmują mój wolny czas. To, że lubię zajmować się domem, dziećmi i pracą nie znaczy, że czasem nie jestem zmęczona, że nie mam dość wiecznie tych samych czynności. Ciężko mu wytłumaczyć, że owszem, ja mogę włożyć naczynia do zmywarki, ale równie dobrze on, jak odnosi talerz do kuchni, zamiast stawiać go w zlewie może od razu schować... To tak na przykład. Ale ja gadam, gadam, czasem mam wyrzuty sumienia, że jestem zrzędliwa, ale inaczej się nie da... I widać efekty... Malutkie, ale zawsze... Może z czasem będzie lepiej;)

      Usuń
  9. Chyba mamy tego samego faceta... Mój robi to samo i tak samo. Nic nie dają rozmowy, tłumaczenia, proszenie o pomoc... bo przecież kiedyś było zupełnie inaczej i dało się jakoś normalniej żyć.\
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój mi ostatnio powiedział, że byłam cały dzień nawet miła czyli nie kazałam mu nic robić... To jest jego wyznacznik bycia miłym... A jak wymagam, to już jest źle, wtedy jestem zrzędliwa, wredna i niemiła... Ale ostatnio mam to gdzieś, mogę być niemiła, ale ma być zrobione;)

      Usuń
  10. Takie dołki przychodzą czasem jak jest za dużo do roboty, a głowa pełna...trzeba wziąść parę wdechów i zrobić to co Ty, przyjdzie czas na odpoczynek jak dzieci do szkoły pójdą ;)

    OdpowiedzUsuń